Dajcie mi poza tym znać ile osób to jeszcze czyta, pytam z czystej ciekawości!
Buziaki dla wszystkich!
Rozdział 21 - The Things We Lost In The Fire
*Louis POV*
Valerie ciągnęła mnie bez słowa za rękę. To milczenie mnie dobijało, ponieważ wiedziałem, że jest roztrzęsiona po rozmowie z ojcem. W sumie roztrzęsiona to bardzo nietrafne określenie. Przeplatała ją wściekłość z rozdrażnieniem. Bałem się odezwać, bo nie chciałem jej denerwować jeszcze bardziej. W ciszy szliśmy przez pobliski las, a ja próbowałem za wszelką cenę zapamiętać drogę, w razie gdybym znów musiał szukać Valerie, kiedy ucieknie. Ewentualnie przekazać tę informację osobie, która przejmie moje obowiązki po moim odejściu. Myśl o tym, że już niedługo będziemy musieli się rozstać coraz częściej przewijała się w mojej głowie. Nagle między drzewami zaczęło wyłaniać się ogrodzenie i mały domek na leśnej polanie.
-Jesteśmy - powiedziała Val kiedy tylko przekroczyliśmy bramę. Otoczenie wyglądało jak z bajki. W powietrzu unosił się zapach świeżości i kwiatów. Wszystko było takie kolorowe i magiczne. Jedyną rzeczą, która sprawiała, że byłem pewny, że nie jest to sen było uczucie opustoszenia.
Valerie usiadła na trawie i podciągnęła kolana, opierając o nie brodę. Lustrowała otoczenie w ciszy i skupieniu, a ja nie chcąc jej tego przerywać usiadłem za nią i przyciągnąłem jej ciało do siebie. Odchyliła głowę do tylu i oparła ją o mój obojczyk przyglądając się mojej minie.
-Pięknie tu, prawda? - odezwała się szeptem, jakby sama do siebie, wzdychając ciężko. Zaśmiała się sarkastycznie, a ja wciąż milczałem. - To było miejsce w które zawsze przychodziliśmy z rodzicami w wolnym czasie. W tym miejscu rozkładali koc - wskazała palcem - i robiliśmy sobie rodzinny piknik. Później godzinami bawiliśmy się wspólnie, a wieczorami, albo jak pogoda nie dopisywała siedzieliśmy przy kominku pijąc gorącą czekoladę. Tata opowiadał żarty a wszystko było takie beztroskie. Pamiętam, jakby to było wczoraj.
-Valerie nie musisz mi tego opowiadać, jeśli nie chcesz - przerwałem jej w końcu, ponieważ widziałem jakie to było dla niej trudne.
-Chcę, naprawdę. Jesteś jedyną osobą oprócz Caroline i Paula, której chcę to opowiedzieć, więc zamknij się i słuchaj - dodała żartobliwie, czułem, że z nią już lepiej, ponieważ jej oddech się uspokoił.
-Kiedy moja mama umarła nie mogłam zrozumieć dlaczego już tu nie przychodzimy. To miejsce dawało mi tyle radości a przychodząc tu czułam jej obecność, nawet kiedy nie było jej już z nami. Jednak tata nie mógł tego zrozumieć. Twierdził, że nie może już tu przychodzić, bo wszystko przypomina mu o tym, że jej nie ma. Takim sposobem właśnie straciłam ich oboje. Na początku myślałam, że tylko mamę bezpowrotnie...
-Nie mów tak - przerwałem jej. Wpatrywała się w jeden punkt przed sobą.
-Lou, kiedy tak jest. Tata nawet nie chciał słuchać, że moglibyśmy tu przyjść. Później spędzaliśmy coraz mniej czasu, aż w końcu prawie przestałam go widywać. Przychodziłam tu czasem z Paulem, a kiedy byłam starsza dbałam o ten dom jak o swój. Sprzątałam tu, wynajmowałam ogrodnika. Bardzo chciałam, żeby chociaż w tym miejscu było jak wcześniej.
Przytuliłem ją mocno do siebie i wsłuchiwałem się w jej oddech. Mówiła o tym wszystkim tak spokojnie. Gdybym jej nie znał, dałbym się na to nabrać, jednak wiedziałem, że bardzo to przeżywa.
Położyłem się na trawie a ona obok mnie. Czułem, że chciałbym, żeby tak było na zawsze, ale wiedziałem, że to praktycznie niemożliwe.
-Nie chcę Cię stracić - wyszeptała, jakby sama do siebie, jednak ja to doskonale słyszałem. Przytuliłem ją mocniej, chcąc okazać jej moje wsparcie. Czułem jak powoli ją tracę a ogień moich uczuć do Valerie zżerał mnie od środka. Choć serce mówiło mi, że nie mogę jej zostawiać, rozum podpowiadał, że to będzie dla niej najlepsze.
-Wracajmy już do domu, przeziębisz się - powiedziałem po dłużej chwili trwania w zamyśleniu.
-O czym myślałeś przez ten czas, kiedy tu jesteśmy? Prawie wcale się nie odzywasz.
-Nie martw się - pocałowałem ją w czoło. - Po prostu jestem zmęczony.
-Dobrze, powiedzmy, że Ci wierzę - powiedziała podejrzliwie. Wiedziałem, że to nie jest prawda, jednak wolałem nie drążyć tematu. - Wracajmy już.
Chwyciła mnie za rękę i powoli, bez pośpiechu wracaliśmy do domu, tak jakby nic teraz nie miało znaczenia.
***
*Valerie POV*
Najcięższe są powroty? Z pewnością. Wracaliśmy do domu co chwilę patrząc się na siebie, niczym zakochani w sobie gówniarze, którzy dopiero się poznali. Próbowałam nacieszyć się jego bliskością i beztroską, jaką mogłam mieć tylko z nim. To Louis sprawiał, że mogłam czuć się bezpieczna i zapomnieć o wszystkim co się teraz dzieje w moim życiu.
Już od progu czekała nas niemiła niespodzianka.
-Słońce! Tak się o was martwiłam! - wykrzykiwała Vanessa. - Zrobię wam kolację..
-Stop - powiedziałam stanowczo. - Nie mam pięciu lat, wiec jak będę głodna to sobie poradzę, poza tym przepraszam, ale nie mam na nic ochoty i jestem cholernie zmęczona.
Blondynka wpatrywała się we mnie zszokowana, jakby nie spodziewała się, że jej się postawię.
-Możemy porozmawiać? - spytała po chwili wpatrywania się we mnie.
-Nie mam ochoty - wyminęłam ją z zamiarem udania się do swojej samotni. No, ewentualnie samotni Louisa.
-Nie proszę o wiele, pięć minut - nalegała. Przewróciłam oczami a Lou wskazał głową, żebym się zgodziła. Uśmiechnął się do mnie zawadiacko i puścił oczko. Pod naporem jego siły perswazji, którą jest łobuzerski uśmiech, odwróciłam się na pięcie w stronę Vanessy.
-To ja już pójdę na górę - przerwał niezręczną ciszę. - Dobranoc.
-Śpij dobrze - odezwała się "ukochana mojego taty".
Ponownie przewróciłam oczami. Stanęłam na przeciwko niej i przyglądałam jej się wyczekująco.
-Chciałabym Cię przeprosić i spróbować znaleźć nić porozumienia. Naprawdę Lerie, nie zależy mi na niczym innym tylko na tym, bo wiem, że Twój tata bardzo by się ucieszył.
-Wolałabym Valerie, Lerie dla przyjaciół i bliskich, a Ty z pewnością nie zaliczasz się do tego grona - syknęłam, jednak po chwili ugryzłam się w język i opanowałam. To było bardzo niegrzeczne, choć powiedziałam tylko co myślałam. Nie wiem co w tym złego, ale nie tak mnie wychowano.
-Przepraszam, nie miałam tego na myśli, to przez zmęczenie - położyłam teatralnie palce na skroni, chcąc ukryć kolejny raz kiedy to przewracam oczami. - Przejdę do sedna. Wątpię, że uda nam się kiedykolwiek zaprzyjaźnić, potrzebuję czasu, żeby w ogóle zacząć Cię tolerować. Wyjdę może na niemiłą, ale nie załatwimy tego jedną rozmową. Dobranoc.
-Dobranoc, Valerie - przytaknęła i uśmiechnęła się do mnie ciepło. W jednej chwili pożałowałam tego, że tak ją potraktowałam. Może nie taki diabeł straszny jak go malują? A skoro tata ją prawdopodobnie kocha, to może i ja powinnam zmienić nastawienie. Wiem dobrze, że nie zastąpi mamy, ale czasu nie cofnę. Nie mogę patrzeć wciąż w przeszłość, ponieważ przez to nie będę mogła zrobić kroku do przodu.
Powoli udałam się do pokoju Louisa i weszłam ostrożnie rozglądając się za nim. Pewnie był w łazience. Położyłam się na jego łóżku i czekałam aż wróci, jednak moje oczy stawały się coraz cięższe. Nagle drzwi od łazienki powoli się uchyliły, a ja obserwowałam przez w połowie zamknięte oczy, jak Lou z mokrymi, rozmierzwionymi włosami zbliża się do mnie. Uśmiechnęłam się tylko delikatnie, na co on od razu zareagował pocałunkiem w czoło.
-Dobranoc Słońce - zachichotał, parodiując Vanessę.
-Dobranoc - wyszeptałam i zamknęłam oczy zasypiając.
-Jesteśmy - powiedziała Val kiedy tylko przekroczyliśmy bramę. Otoczenie wyglądało jak z bajki. W powietrzu unosił się zapach świeżości i kwiatów. Wszystko było takie kolorowe i magiczne. Jedyną rzeczą, która sprawiała, że byłem pewny, że nie jest to sen było uczucie opustoszenia.
Valerie usiadła na trawie i podciągnęła kolana, opierając o nie brodę. Lustrowała otoczenie w ciszy i skupieniu, a ja nie chcąc jej tego przerywać usiadłem za nią i przyciągnąłem jej ciało do siebie. Odchyliła głowę do tylu i oparła ją o mój obojczyk przyglądając się mojej minie.
-Pięknie tu, prawda? - odezwała się szeptem, jakby sama do siebie, wzdychając ciężko. Zaśmiała się sarkastycznie, a ja wciąż milczałem. - To było miejsce w które zawsze przychodziliśmy z rodzicami w wolnym czasie. W tym miejscu rozkładali koc - wskazała palcem - i robiliśmy sobie rodzinny piknik. Później godzinami bawiliśmy się wspólnie, a wieczorami, albo jak pogoda nie dopisywała siedzieliśmy przy kominku pijąc gorącą czekoladę. Tata opowiadał żarty a wszystko było takie beztroskie. Pamiętam, jakby to było wczoraj.
-Valerie nie musisz mi tego opowiadać, jeśli nie chcesz - przerwałem jej w końcu, ponieważ widziałem jakie to było dla niej trudne.
-Chcę, naprawdę. Jesteś jedyną osobą oprócz Caroline i Paula, której chcę to opowiedzieć, więc zamknij się i słuchaj - dodała żartobliwie, czułem, że z nią już lepiej, ponieważ jej oddech się uspokoił.
-Kiedy moja mama umarła nie mogłam zrozumieć dlaczego już tu nie przychodzimy. To miejsce dawało mi tyle radości a przychodząc tu czułam jej obecność, nawet kiedy nie było jej już z nami. Jednak tata nie mógł tego zrozumieć. Twierdził, że nie może już tu przychodzić, bo wszystko przypomina mu o tym, że jej nie ma. Takim sposobem właśnie straciłam ich oboje. Na początku myślałam, że tylko mamę bezpowrotnie...
-Nie mów tak - przerwałem jej. Wpatrywała się w jeden punkt przed sobą.
-Lou, kiedy tak jest. Tata nawet nie chciał słuchać, że moglibyśmy tu przyjść. Później spędzaliśmy coraz mniej czasu, aż w końcu prawie przestałam go widywać. Przychodziłam tu czasem z Paulem, a kiedy byłam starsza dbałam o ten dom jak o swój. Sprzątałam tu, wynajmowałam ogrodnika. Bardzo chciałam, żeby chociaż w tym miejscu było jak wcześniej.
Przytuliłem ją mocno do siebie i wsłuchiwałem się w jej oddech. Mówiła o tym wszystkim tak spokojnie. Gdybym jej nie znał, dałbym się na to nabrać, jednak wiedziałem, że bardzo to przeżywa.
Położyłem się na trawie a ona obok mnie. Czułem, że chciałbym, żeby tak było na zawsze, ale wiedziałem, że to praktycznie niemożliwe.
-Nie chcę Cię stracić - wyszeptała, jakby sama do siebie, jednak ja to doskonale słyszałem. Przytuliłem ją mocniej, chcąc okazać jej moje wsparcie. Czułem jak powoli ją tracę a ogień moich uczuć do Valerie zżerał mnie od środka. Choć serce mówiło mi, że nie mogę jej zostawiać, rozum podpowiadał, że to będzie dla niej najlepsze.
-Wracajmy już do domu, przeziębisz się - powiedziałem po dłużej chwili trwania w zamyśleniu.
-O czym myślałeś przez ten czas, kiedy tu jesteśmy? Prawie wcale się nie odzywasz.
-Nie martw się - pocałowałem ją w czoło. - Po prostu jestem zmęczony.
-Dobrze, powiedzmy, że Ci wierzę - powiedziała podejrzliwie. Wiedziałem, że to nie jest prawda, jednak wolałem nie drążyć tematu. - Wracajmy już.
Chwyciła mnie za rękę i powoli, bez pośpiechu wracaliśmy do domu, tak jakby nic teraz nie miało znaczenia.
***
*Valerie POV*
Najcięższe są powroty? Z pewnością. Wracaliśmy do domu co chwilę patrząc się na siebie, niczym zakochani w sobie gówniarze, którzy dopiero się poznali. Próbowałam nacieszyć się jego bliskością i beztroską, jaką mogłam mieć tylko z nim. To Louis sprawiał, że mogłam czuć się bezpieczna i zapomnieć o wszystkim co się teraz dzieje w moim życiu.
Już od progu czekała nas niemiła niespodzianka.
-Słońce! Tak się o was martwiłam! - wykrzykiwała Vanessa. - Zrobię wam kolację..
-Stop - powiedziałam stanowczo. - Nie mam pięciu lat, wiec jak będę głodna to sobie poradzę, poza tym przepraszam, ale nie mam na nic ochoty i jestem cholernie zmęczona.
Blondynka wpatrywała się we mnie zszokowana, jakby nie spodziewała się, że jej się postawię.
-Możemy porozmawiać? - spytała po chwili wpatrywania się we mnie.
-Nie mam ochoty - wyminęłam ją z zamiarem udania się do swojej samotni. No, ewentualnie samotni Louisa.
-Nie proszę o wiele, pięć minut - nalegała. Przewróciłam oczami a Lou wskazał głową, żebym się zgodziła. Uśmiechnął się do mnie zawadiacko i puścił oczko. Pod naporem jego siły perswazji, którą jest łobuzerski uśmiech, odwróciłam się na pięcie w stronę Vanessy.
-To ja już pójdę na górę - przerwał niezręczną ciszę. - Dobranoc.
-Śpij dobrze - odezwała się "ukochana mojego taty".
Ponownie przewróciłam oczami. Stanęłam na przeciwko niej i przyglądałam jej się wyczekująco.
-Chciałabym Cię przeprosić i spróbować znaleźć nić porozumienia. Naprawdę Lerie, nie zależy mi na niczym innym tylko na tym, bo wiem, że Twój tata bardzo by się ucieszył.
-Wolałabym Valerie, Lerie dla przyjaciół i bliskich, a Ty z pewnością nie zaliczasz się do tego grona - syknęłam, jednak po chwili ugryzłam się w język i opanowałam. To było bardzo niegrzeczne, choć powiedziałam tylko co myślałam. Nie wiem co w tym złego, ale nie tak mnie wychowano.
-Przepraszam, nie miałam tego na myśli, to przez zmęczenie - położyłam teatralnie palce na skroni, chcąc ukryć kolejny raz kiedy to przewracam oczami. - Przejdę do sedna. Wątpię, że uda nam się kiedykolwiek zaprzyjaźnić, potrzebuję czasu, żeby w ogóle zacząć Cię tolerować. Wyjdę może na niemiłą, ale nie załatwimy tego jedną rozmową. Dobranoc.
-Dobranoc, Valerie - przytaknęła i uśmiechnęła się do mnie ciepło. W jednej chwili pożałowałam tego, że tak ją potraktowałam. Może nie taki diabeł straszny jak go malują? A skoro tata ją prawdopodobnie kocha, to może i ja powinnam zmienić nastawienie. Wiem dobrze, że nie zastąpi mamy, ale czasu nie cofnę. Nie mogę patrzeć wciąż w przeszłość, ponieważ przez to nie będę mogła zrobić kroku do przodu.
Powoli udałam się do pokoju Louisa i weszłam ostrożnie rozglądając się za nim. Pewnie był w łazience. Położyłam się na jego łóżku i czekałam aż wróci, jednak moje oczy stawały się coraz cięższe. Nagle drzwi od łazienki powoli się uchyliły, a ja obserwowałam przez w połowie zamknięte oczy, jak Lou z mokrymi, rozmierzwionymi włosami zbliża się do mnie. Uśmiechnęłam się tylko delikatnie, na co on od razu zareagował pocałunkiem w czoło.
-Dobranoc Słońce - zachichotał, parodiując Vanessę.
-Dobranoc - wyszeptałam i zamknęłam oczy zasypiając.