piątek, 31 października 2014

Rozdział 13 - I'll Do It On My Own

Witam wszystkich na kolejnym rozdziale, który olśnił mnie nagle bardzo późno w nocy. Pojawi się na pewno dużo błędów, za co z góry przepraszam! Nawał pracy w szkole spowolnił moją pracę nad tym rozdziałem, ale cieszę się, że w końcu go dokończyłam. Chciałabym jeszcze zachęcić  was do komentowania, ponieważ jest to naprawdę podbudowujące, kiedy ktoś napisze chociaż coś krótkiego na temat nowego rozdziału. Kiedyś było nawet około 8/9 komentarzy, teraz ledwo dajecie radę 4. Mogę liczyć na waszą aktywność? :> To tyle ode mnie - tymczasem miłego czytania! 

Rozdział 13 - I'll Do It On My Own


Zaczynało robić się jasno. Promienie słońca wypełniały pokój. Tej nocy nie zmrużyłam oka. Leżałam otulona ramieniem Louisa i myślałam. Nie umiałam po prostu zapomnieć, czy przestać myśleć o wczoraj. Odtwarzałam w głowie wszystko co zobaczyłam poprzedniego wieczoru. 
Dlaczego on wplątał się w coś tak nierozważnego?! Dlaczego naraża się na takie niebezpieczeństwo?
Gdyby porozmawiał ze mną o tym wcześniej na pewno coś byśmy wymyślili. Razem. Muszę porozmawiać z tym całym Danielem, może jeśli zgodzę się płacić pieniądze sama zostawią go w spokoju? Tak, to przecież byłoby najlepsze rozwiązanie. Dla mnie pieniądze nie grają roli. No i Louis byłby bezpieczny.
Nagle poczułam jak jego ramię rozluźnia uścisk, a on z ciężkim westchnięciem kładzie się na plecach. 
-Wyspałeś się? - zaczęłam nie odwracając się do niego.
-Tak. Czemu ty już nie śpisz? - zapytał zatroskany. Czułam, że wlepia we mnie wzrok. Zawsze to robi, kiedy oczekuje, że mu odpowiem. Momentami dziwię się, że tyle o nim wiem.
-Nie mogę - dopiero teraz zwróciłam się twarzą do niego. Patrzył mi prosto w oczy z lekkim wyrzutem, ale jakby do samego siebie. Czułam, że jest na siebie zły, chociaż nie powinien. Chciałabym mu powiedzieć, że nie sprawia mi przykrości, ale wręcz przeciwnie. Chciałabym powiedzieć mu, że jest mi potrzebny i jak bardzo martwię się o niego.
-Jesteś głodny?
-Aż tak bardzo chcesz już uciec z łóżka? - spytał uśmiechając się lekko pod nosem. - Wiem jak lubisz leżeć.
-Wczoraj ci już powiedziałam, że nie mam zamiaru uciekać - puściłam mu oczko, na co tylko się zaśmiał. - Swoją drogą wyleżałam się już dziś - o. tak, zdecydowanie cała noc to za dużo, nawet jak na mnie.
-Trzeba to zapisać w kalendarzu. Valerie twierdzi, że nie chce już leżeć - powiedział teatralnie. Był bardzo rozbawiony, jednak po chwili skrzywił się w grymasie bólu
-Ha ha bardzo śmieszne. Spokojniej panie Tomlinson, jeszcze nie do końca wyzdrowiałeś.
-Wiesz, że nie lubię leżeć - powiedział ze smutkiem, wzdychając ciężko. Nie mogłam patrzeć na to, jak się męczy.
-Zrobimy tak, że polubisz leżenie - uśmiechnęłam się do niego i wstałam z łóżka. Obserwował moje ruchy, bo był ciekawy, co tym razem wymyśliłam. Podeszłam do odtwarzacza muzyki i podłączyłam mojego Iphone'a. Włączyłam jego ulubioną płytę zespołu The Fray i kazałam mu leżeć.
Sama udałam się do kuchni, żeby zrobić mu coś do jedzenia. Swoją drogą sama byłam głodna. Przez to wszystko wczoraj zapomniałam, o odżywianiu się, o czym przypominał mi mój brzuch co chwilę wydając dziwne dźwięki. Usmażyłam jajka na boczku, do miseczki wsypałam musli i zalałam je jogurtem. Do tego położyłam kilka cukierków, pokrojone jabłko i sok pomarańczowy. 
Byłam z siebie dumna. Choć wiem, że to oklepany i romantyczny gest, ja po postu chciałam zrobić coś miłego. 
-Dasz radę sam usiąść? - zapytałam wnosząc tacę z jedzeniem do jego pokoju.
-Myślę, że tak - podniósł się na łokciach. - Co ty tam niesiesz? - spytał zaciekawiony obserwując mnie.
-Śniadanie - stwierdziłam, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie, i w pewnym sensie była.
-Musisz zjeść wszystko, wtedy wyzdrowiejesz - podkreśliłam.
-Nie jestem małym dzieckiem - odpowiedział z wyrzutem.
-Ale zachowujesz się jak dziecko, wplątując się w to - przerwałam na chwilę, ponieważ Lou wyglądał jakby właśnie o czymś pomyślał. W jego wzroku wyłapałam strach, obawę, a może zwątpienie. Czasem naprawdę nie potrafię odczytać jego emocji.
-Pokaż mi oko - chwyciłam ostrożnie jego twarz w dłonie i przyglądałam się bardzo opuchniętemu i sinemu oku. Mam nadzieję, że jak opuchlizna zejdzie wszystko będzie w porządku. 
-Do wesela się zagoi, oprócz tego jesteś tylko trochę obity - uśmiechnęłam się do niego, na co odpowiedział mi tym samym. 
-Jeśli jeszcze raz pokażesz mi się w takim stanie, to obiecuję, sama doprowadzę Cię do gorszego - powiedziałam z powagą, chcąc być groźna, ale chyba mi się to nie udało.
-Podaj mi już te jajka, umieram z głodu - zaśmiałam się mimowolnie i postawiłam przed nim tacę ze śniadaniem.

***

-Opatrunek zmieniony, tu masz książkę, sok postawiłam na stoliku obok łózka, żebyś mógł spokojnie go sięgać.
-Nie jestem małym dzieckiem, Valerie- stwierdził Louis załamując ręce. 
-Trzymaj się - rzuciłam wychodząc przez drzwi i posłałam mu buziaka. 15 minut później byłam już pod domem Caroline. Musiałam z nią porozmawiać o moim pomyśle.
-Cześć kochana, co Cię do mnie sprowadza? 
-Są twoi rodzice? - spytałam od razu.
-Pojechali do Mediolanu na jakieś targi mody, wracają jutro. Ale jest Olivier, mamy maraton filmowy, może chcesz się przyłączyć? - powitała mnie praktycznie potokiem słów, jak to ona ma w zwyczaju.
-Cholera, czyli mi nie pomożesz - odparłam zrezygnowana.
-Coś się stało? - spytała jakby lekko przestraszona. 
-Nie nie! W zasadzie, to pomyślałam, że pojedziesz ze mną do Red Drink Bar, mam tam sprawę do załatwienia.
-Sprawę? Może tak jaśniej? - powiedziała obrażona, że nic nie wie na ten temat. Skrzyżowała  ramiona na piersi i czekała na wyjaśnienia.
-Opowiem ci wszystko, jak jakoś to rozwiążę - pocałowałam ją w policzek, żeby nie złościła się na mnie. Zadziałało.
-Valerie, jak zwykle piękna - zagadnął brat Caroline wychodząc z salonu. Miał na sobie nisko opuszczony dres, i koszulkę opinającą jego umięśniony tors. Wyglądał seksownie, czarując mnie swoimi niebieskimi oczyma.
-Hej Olivier - podszedł i pocałował mnie w policzek. 
-Zostajesz z nami? - spytał z nadzieją w głosie i wskazał ręką drogę do dużego pokoju, odsuwając się na bok.
-Nie dziś. Jadę załatwić coś ważnego, ale następnym razem obiecuję, że zostanę dłużej - położyłam prawą dłoń na sercu, a lewą uniosłam, chcąc być jak najbardziej przekonywująca. Wiedziałam, że Olivier i tak nic nie powie. Jakiś czas temu próbował wyciągnąć mnie na randkę, a ja do dziś zastanawiam się, czemu się nie zgodziłam. Czasem tego żałuję, jednak potem przypominam sobie, co zrobił mi mój były chłopak. Wiem, że nie wszyscy faceci są tacy sami, ale niestety uraz pozostaje. 
-Cóż, nie będę Cię w takim razie zatrzymywał. Do zobaczenia wkrótce - podsumował i udał się do salonu. 
-Może pojechać z Tobą? - spytała Car, wyrywając mnie z zamyślenia.
-Nie, dzięki, naciesz się bratem - uśmiechnęłam się do niej ciepło. - Nie mam dużo do załatwiania, poradzę sobie, jestem już duża.
-No przecież, zapominam o tym zawsze - zaśmiałyśmy się, na parodie naszych rodzin. Za każdym razem kiedy nas widzą, twierdzą, że urosłyśmy, bądź coś podobnego. 
-Uważaj na siebie - rzuciła na odchodne. Pomachałam jej tylko i ruszyłam pośpiesznie do samochodu. W głowie układałam sobie plan, o czym będę rozmawiać z Danem. Co ja mu powiem? Czy w ogóle będzie chciał mnie wysłuchać? Nie zauważyłam nawet, jak szybko znalazłam się pod klubem. Louis miał rację, nie było to atrakcyjne miejsce, więc nie mogły dziać się tu dobre rzeczy. Po wejściu od razu ukazało mi się kilka "scen", jak przypuszczam, dla striptizerek. Miejsce spowite było mroczną atmosferą. Gdyby nie to, że wiedziałam, że nie było to dobre miejsce, podobałoby mi się tu, no może bez tych striptizerek, Moją uwagę przyciągnął ogromny, dobrze wyposażony, kolorowy bar. Otworzyłam buzię w zdziwieniu, ponieważ z zewnątrz nie wydawało się to takie duże.
Po chwili odnalazłam jak dojść do biura szefa. Skręciłam w ciemny korytarz, a moje serce nagle przyśpieszyło. Otoczenie było lekko przerażające, jednak nie zrażało mnie to, żeby iść dalej. W chwili obecnej miałam tylko na uwadze dobro Louisa. Louisa i poniekąd moje, ponieważ za bardzo bym się o niego martwiła.Już miałam pukać do drzwi, kiedy usłyszałam głęboki głos za mną. Odwróciłam się szybko, by spojrzeć skąd on dochodzi. Moim oczom ukazał się wysoki, napakowany mężczyzna.
-Ty w sprawie pracy? - spytał. Na ponowny dźwięk jego głosu lekko zadrżałam.
-Nie, chciałam tylko porozmawiać z właścicielem, Danielem Parkerem. 
-Na posadę striptizerki? - otworzyłam szeroko oczy i patrzyłam na niego z oniemieniem. Zlustrował mój wygląd i pokiwał głową z aprobatą.
-Skądże! - wykrzyknęłam zdziwiona. - Nazywam się Valerie Crossley, ja w sprawie Louisa Tomlinsona - odpowiedziałam odważnie. Jego wzrok nagle zmienił kompletnie wyraz a z jego gestów mogłam odczytać zdenerwowanie.
-Chodź za mną - powiedział i pociągnął mnie za ramię w przeciwną stronę. Obecnie byliśmy w jakimś schowku a ja bałam się jak cholera. Serce skakało mi do gardła. Bałam się, że coś mi zrobi.
-Jeśli coś mi zrobisz zacznę krzyczeć - ostrzegłam.
-Nie będziesz musiała, robię to dla Twojego dobra - spojrzałam na niego ze skonsternowaniem. - Lou Cię tu przysłał?
-Nie, nie wie, że tu jestem.
-Cholera dziewczyno, co ty wyprawiasz?! - wykrzyknął szeptem, co ponownie mnie zaniepokoiło.
-Nie rozumiem - stwierdziłam.
-Wpadasz sama w ręce Dana. Nie będzie się wahał wykorzystać tego ponownie przeciw Louisowi, żeby zapłacił mu pieniądze.
-Może tak jaśniej?
-Opowiem Ci wszystko, siadaj - wskazał mi krzesło, czego nie odmówiłam. Byłam  w niemałym szoku i potrzebowałam usiąść, chociaż na chwilę.
-Nazywam się Richard McMillan, możesz mówić na mnie Rick - podał mi dłoń, na co tylko ją uścisnęłam, i czekałam na dalszy ciąg historii. 
-Pracuję dla Dana długi czas, ale nie mam związku z biznesem, robię tylko za jego ochroniarza. Przyjaźniłem się z Louisem, do czasu kiedy odszedł. Swoją drogą, jak on się czuje? - spytał troskliwie.
-Dziś już lepiej. Jest porządnie obity, ale będzie żył - odetchnął z ulgą.
-Jakby coś mu się stało, miałbym ogromne wyrzuty sumienia.
-To ty mu to zrobiłeś?! - wykrzyknęłam, na co tylko mnie uciszył, kładąc dłoń na moich ustach.
-Cii, chcesz, żeby nas usłyszeli? To po części ja, jednak w zasadzie to Daniel. My tylko jesteśmy na jego zawołanie, a każda próba sprzeciwienia się, kończy się dla nas źle. Tak samo było z Louisem, odszedł i teraz Dan ciągle go prześladuje, mszcząc się na nim za to.
-Dlatego tu jestem, chciałam załatwić z nim sprawę i płacić mu te pieniądze, żeby odczepił się od Louisa.
-Valerie, czy ty nie rozumiesz, że jak zrozumie, że może tak łatwo pozyskać pieniądze, to wasze problemy się nie skończą, a wręcz przeciwnie? - zastanowiłam się chwilę nad jego słowami. Cholera, miał rację, przecież Dan to taka osoba, która nie zna zasad bycia fair.
-To co mamy zrobić? - spytałam załamana. Myślałam, że to już będzie załatwienie sprawy, jednak wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej.
-Jestem blisko Dana, staram się znaleźć na niego jakiś hak, jednak jak na razie to bezowocne działania. Jest bardzo ostrożny, kompletnie odciął się od przeszłości, jednak mam nadzieję, że w końcu mi się uda. 
-W takim razie, może uda mi się pomóc?
-Proszę, nie wplątuj się jeszcze bardziej w tą sprawę - stwierdził Rick, patrząc mi prosto w oczy.
-Jak to bardziej? - spytałam ponownie skonsternowana.
-Oh, czyli ty nic nie wiesz... - przerwał na chwilę. - Dan szantażuje Louisa nie tyle tym, że coś zrobi jemu, a Tobie. Lou został pobity, ponieważ bronił Ciebie. Daniel szpieguje Cię, obserwuje prawie w każdym momencie. 
-Jak to?! - moja szczęka prawie spotkała się z podłogą, a moje oczy zaszły łzami. Dlaczego do cholery Louis mnie oszukał? Dlaczego nie powiedział mi całej prawdy? Myślałam, że się przyjaźnimy i mówimy sobie takie rzeczy.
-Nie miej mu tego za złe. Louis robi wszystko tylko żeby Cię chronić - pocierał swoją dużą dłonią moje ramię, żeby mnie trochę uspokoić. - Musisz jak najszybciej stąd uciekać. Jeśli tylko Dan dowie się, że tu jesteś, to tak szybko stąd nie wyjdziesz.
-Słuchaj Rick, jeśli dowiesz się czegoś, co może zrujnować Daniela skontaktuj się ze mną - zapisałam mu mój numer na kartce i podałam, trzęsącą się ręką. - Byłoby mi to bardzo przydatne.
-Jasne, jeśli coś będę wiedział, dam Ci znać - uśmiechnął się do mnie ciepło. - Teraz wypuszczę Cię tylnym wejściem, żebyś mogła wyjść niezauważona. Chodź za mną - wyjrzał z małego pomieszczenia na korytarz i kiedy upewnił się, że droga wolna zaprowadził mnie do wyjścia ewakuacyjnego. 
Pomachałam mu na odchodne i jak najszybciej udałam się do samochodu. Roztrzęsiona nie mogłam znaleźć kluczyków w torebce. Chciałam już znaleźć się w domu. A co jak Daniel teraz mnie obserwował? Co jak wie, że byłam u niego? Jak będzie chciał mi coś zrobić?
Nagle poczułam, jak ktoś ściska moje ramię. Mój puls nagle strasznie przyśpieszył, tak że bałam się, żeby moje serce nie wyskoczyło mi z piersi. Nagle gwałtownie odwróciłam się i plecami przywarłam do samochodu. Moje otumanienie ponownie ogarnęło całe moje ciało. Nagle czułam, jak tracę kontakt z rzeczywistością i osuwam się na ziemię.

*Louis POV*
Leżałem na łóżku czytając jakieś romansidło i popijając sok pomarańczowy. Pech chciał, że Valerie nie miała żadnych innych książek, jednak nie przeszkadzało mi to. Odpoczywałem, a Val była u swojej przyjaciółki, więc wszystko było w jak najlepszym porządku, a ja w spokoju mogłem odetchnąć od przytłaczającej sprawy z Danielem.
Jednak jak to mówią, nie chwal dnia przed zachodem słońca. Nagle pomieszczenie wypełnił dźwięk mojego telefonu. Chwyciłem go z szafki nocnej, a numer, który się wyświetlił lekko mnie zdziwił. 
-Stało się coś Caroline ? - spytałem zmartwiony.
-Co takiego jest w Red Drink Bar? - moje tętno właśnie chyba oszalało. Serce waliło mi jak głupie, a całe ciało wypełniło się ciężarem. Ciężarem strachu.
-Valerie wpadła do mnie roztrzęsiona i spytała co robię. Jak powiedziałam jej, że spędzam czas z bratem, stwierdziła, że nie muszę z nią jechać.
-Dobrze, ale jaki ma to związek z tym przeklętym klubem - wydarłem się na dziewczynę.
-Stwierdziła, że ma coś ważnego do załatwienia i pojechała tam sama.
-Cholera! - wykrzyknąłem i zerwałem się z łóżka na równe nogi. Od razu tego pożałowałem, ponieważ poczułem przeszywający ból w klatce piersiowej. Chwyciłem kluczyki i już miałem iść do samochodu, kiedy zrozumiałem, że nie dam rady prowadzić sam.
-Caroline, dasz radę po mnie przyjechać? - spytałem z nadzieją w głosie.
-Zostałam bez samochodu, ale poproszę brata - odpowiedziała.
-Nie, nie trzeba, już wiem co zrobię. Nie przejmuj się niczym, okej? Załatwię to - starałem się ją uspokoić, jednak jak tego dokonać samemu będąc roztrzęsionym? Rozłączyłem się, nie czekając nawet, żeby coś powiedziała.
Pomyślałem tylko o jednej osobie, która była w stanie teraz mi pomóc. Wystukałem jego numer i już po 15 minutach siedziałem w samochodzie Harry'ego, który jechał jak najszybciej mógł.
Harry nie tylko był moim przyjacielem, ale i zależało mu na dobrze Valerie, więc zgodził się przyjechać bez wahania.
-Co ty znowu zrobiłeś?! - krzyknął na mnie mój przyjaciel widząc stan mojej twarzy. Muszę przyznać, byłem nieźle obity.
-Znowu Daniel? - pokiwałem twierdząco głową. - Myślałem, że już masz z nim spokój. Odszedłeś dla świętego spokoju, a teraz paradujesz z podbitym okiem.
-Broniłem Valerie! - Harry spojrzał na mnie pytająco. - Ten pieprzony psychopata jej groził.
-Postąpił bym tak samo, tyle, że to ja wyszedłbym zwycięsko z tej bójki.
-Jak zawsze pewny siebie Styles - zaśmialiśmy się razem, mimo powagi sytuacji. Chociaż ostatnio nie znosiłem jego zalotów do Valerie, teraz widziałem w nim mojego najlepszego przyjaciela, którym mimo okoliczności zawsze będzie. 
-To tu - wskazałem palcem, gdzie ma skręcić. Zaparkował kilka samochodów dalej od auta Valerie. Kiedy pomógł mi wyjść z samochodu, zza rogu, jakby tylnym wyjściem wyszła roztrzęsiona Val. Grzebała w torebce, zapewne w poszukiwaniu kluczyków. Co tam się do cholery stało?! Była strasznie rozkojarzona. Harry do niej podbiegł a ja obserwowałem tą sytuację z daleka, starając się jak najszybciej do nich dojść. Złapał ją za ramię, na co ona nie poruszyła się ani trochę. Nagle energicznie obróciła się twarzą do niego. W sekundzie po prostu osunęła się w jego ramiona. Kiedy znalazłem się obok nich zauważyłem, że Valerie zemdlała.
-Stary, co teraz? - zagadnął mnie przerażony Harry. Jego wyraz twarzy zdradzał wszystko. Moje serce było tysiąc razy na sekundę. Nie wiedziałem co robić, nie wiedziałem co ten psychopata jej zrobił. Byłem gotów iść do środka i zabić go gołymi rękoma, bez względu na to w jakim stanie teraz byłem.
-Lou! Pomóż mi, musimy ją jak najszybciej stąd zabrać do domu. Co jak Dan nas zobaczy? - powiedział roztrzęsiony Styles.
-Masz rację - pomogłem mu włożyć Valerie na tylne siedzenie samochodu. Jej głowa spoczywała na moich kolanach, a ja delikatnie głaskałem jej włosy, kiedy Harry kierował się w stronę domy Crossleyów. Najważniejszym teraz było, żeby z nią wszystko było okej. Musiałem tylko znaleźć sposób na wykończenie Daniela. Zrujnowanie mu życia, byłoby najlepszą rzeczą, jaką mógłbym mu się odpłacić za wszystko co zrobił mi i Valerie.

wtorek, 21 października 2014

Rozdział 12 - I Won't Let You Go Away From Me

Witam wszystkich! Unormowała się sprawa z internetem w internacie i teraz rozdziały będą pojawiać się średnio raz w tygodniu. Cieszę się, że mogłam wrócić do historii Valerie i Louisa, bo szczerze mówiąc zżyłam się z nimi i trochę tęskniłam. Mam nadzieję, że weny też nie będzie mi brakowało. 
Tymczasem zostawiam wam kolejny rozdział. Chciałabym napomnieć, że nie jest to kolejne wydarzenie, jednak ten sam dzień, który opisywała Valerie, jednak z perspektywy Louisa. Miłego czytania! ;)

Rozdział 12 - I Won't Let You Go Away From Me

*Louis POV*

Nie spałem już od dłuższej chwili. Obserwowałem jak Valerie spokojnie leży obok mnie i miarowo oddycha. Bałem się. Tak cholernie bałem się, że jej się coś stanie, a wtedy nie wybaczyłbym tego sobie, bo zdawałbym sobie sprawę, że to moja wina. Nie wiem jak w ogóle mogłem pozwolić zacząć się szantażować Danowi. Pomyśleć, że kiedyś byliśmy przyjaciółmi, a teraz zaślepiony pieniędzmi chce zabrać mi kogoś, kto jest dla mnie bardzo ważny. Oczywiste było to, że nie chciałem dalej mu płacić, nie chciałem również ryzykować krzywdą Valerie. Dlaczego ja byłem taki głupi?! Teraz byliśmy na celowniku Dana razem, mimo, że ona nic nie zawiniła. Wiedzą jak wygląda, gdzie mieszka, a ja nie mogę nic z tym zrobić, bo wiem, że jeżeli będę próbował, nie skończy się to dla nas dobrze.
Spokojnie gładziłem jej włosy, były takie miękkie i delikatne, dokładnie jak ona. Zgrywała tylko taką stanowczą i poważną. Największym moim szczęściem na chwilę obecną, było to, że mogłem mieć ją blisko. Nie musiała od razu rzucać mi się w ramiona, wystarczyło, że była.
Nagle z zamyślenia wyrwał mnie mój telefon, który zaczął wibrować. Spojrzałem na wyświetlacz i od razu odebrałem, ponieważ na całe szczęście nie był to Dan.
-Hej Caroline, coś się stało? - zapytałem lekko zaniepokojony.
-Nie, spokojnie - odpowiedziała ciepłym głosem. - Chciałam Cię zapytać co myślisz o tym, żeby Valerie była z Harrym?
Zaskoczony nie wiedziałem co powiedzieć i zapanowała niezręczna cisza.
-Tak myślałam, ale nie chodziło mi o to, żeby to było na serio - uspokoiłem się jej słowami. - Pan Crossley twierdzi, że ty i Val jesteście blisko.
-Choć to nieprawda - wtrąciłem.
-Nie przerywaj mi - zganiła mnie. - Więc na czym to ja..? Valerie musi mieć chłopaka, odsunie to podejrzenia od was.
-Pomysł jest genialny, ale co jeśli ona naprawdę będzie chciała być z Harrym? - spytałem ze smutkiem, który na pewno Caroline wyczuła. To była kolejna moja obawa. Czasem zastanawiam się, co się stało z moim życiem.
-Uwierz mi, że ja już to załatwię. W zasadzie, znaleźć sobie kogoś mógłbyś równie dobrze ty. Zaproponuję ten pomysł Valerie, zobaczymy, którą opcję wybierze. Jak na razie mów, że nic nie wiesz, najlepiej nie wspominaj, że o tym ze mną rozmawiałeś.
-Jesteś wielką intrygantką - odparłem z aprobatą i rozbawieniem w głosie, na co tylko się zaśmiała. - Jedziecie gdzieś czy zostajecie u nas?
-Zabiorę ją o 14.
-Bardzo dobrze, mam sprawę do załatwienia. W takim razie do zobaczenia - rozłączyła się. Patrzyłam dalej na Valerie, która słodko spała, jednak po chwili jej telefon zadzwonił, a ja byłem pewny, że to Caroline. Podniosła głowę i spojrzała na mnie zaspana, uśmiechnęła się pod nosem i przeniosła wzrok na wyświetlacz telefonu. 
-Czy ty jesteś normalna?! - naskoczyła na swoją przyjaciółkę, już od początku rozmowy. Car lubi działać jej na nerwy, a zwłaszcza kiedy może ją obudzić.
-No nie wiem, może dlatego, że jest po 9, a wiesz dobrze, że o tej godzinie jeszcze śpię? - tak jak myślałem, wygarnęła jej to. Uśmiechnąłem się do siebie pod nosem, i przyglądałem się jej, a ona tylko na mnie spojrzała i zrobiła teatralną minę, chcąc pokazać mi jak bardzo jest zła.
-No to opowiadaj - Caroline zaczyna swoje intrygi, bardzo dobrze. Nagle Valerie położyła głowę na mój brzuch i bawiła się swoimi paznokciami.
-No dobra wpadnij do nas, i tak nie mamy co z Lousiem robić - spojrzała na mnie pytająco, na co skinąłem głową w potwierdzeniu. I tak wiedziałem, że Caroline ją wyciągnie z domu, ale kobietom zawsze trzeba przytakiwać inaczej są złe, a jej przyjaciółka wystarczająco ją dziś poddenerwowała. Na tę uwagę uśmiechnąłem się do niej. Gdyby tylko ona znała moje myśli!
-Zaintrygowałaś mnie. Niech będzie. Powiedz mi czy to, co chcesz mi powiedzieć jest związane z Niallem? - spytała jakby z nadzieją w głosie. 
-I co w związku z tym? - spojrzała na mnie skonsternowana, na co posłałem jej takie samo spojrzenie. O czym powiedziała jej Caroline? Cholera.
-Car, co ty .. - urwała w pół zdania. Byłam pewna, że jej przyjaciółka się rozłączyła. Uwielbia to robić. Lerie leżała tak jeszcze chwilę, więc postanowiłem zapytać czy nie chce nic zjeść.
-Jesteś głodna? - zapytałem, wyrywając ją z zamyślenia.
-Odrobinkę - odpowiedziała, jakby nieobecna.
-To może ja coś zrobię, a ty się przygotuj, skoro Caroline ma być koło 14? - zaproponowałem.
-Skąd wiesz, przecież nie wspominałam, o której godzinie po mnie przyjedzie? - Cholera, cholera, cholera, CHOLERA! Co ja zrobiłem, jeszcze gdybym umiał kłamać. Szybko Louis, wymyśl coś!
-Emm.. No nie wspominałaś, ale .. ale Car rano do mnie dzwoniła - brawo Tomlinson! Miałem ochotę uderzyć się w twarz, za mój brak inwencji twórczej! Caroline mnie zabije. Valerie spojrzała na mnie bardzo zaskoczona i nic nie powiedziała.
-To ja może pójdę zrobić śniadanie - zaproponowałem ponownie, żeby tylko przerwać tę niezręczną ciszę, bo czułem, że zaraz zacznie ciskać piorunami. Bez słowa po prostu wypuściła mnie i nie drgnęła z miejsca. Poszedłem do kuchni i zrobiłem jej kanapki. Nagle wpadła do pomieszczenia jak oparzona i usiadła naprzeciwko mnie.
-Dobrze, że Caroline poznała Nialla. Czuję, że coś z tego wyjdzie - powiedziała , starając się być obojętna, jednak widziałem jak spojrzała na mnie oczekując odpowiedzi. W tej jej ślicznej główce zapewne ułożył się jakiś dziwny plan, a ja jestem pewien, że jest to związane z jej wczorajszym zmieszaniem, kiedy zobaczyła mnie z jej przyjaciółką, kiedy wychodziliśmy z zakamarka. Od razu zrozumiałem, że jest najzwyczajniej w świecie zazdrosna.
-Też mi się tak wydaje, mają bardzo dużo wspólnego - odpowiedziałem obojętnie, chcąc być jak najbardziej tajemniczy. Nie spojrzałem na nią, bo wiedziałem, że jak tylko bym to zrobił od razu zrozumiałaby, że tak naprawdę się z tego cieszę. Tak, cieszyłem się w duchu, że Niall w końcu kogoś znalazł i że jest to własnie Caroline.
-Ciekawe, czy między nimi zaiskrzyło wczoraj wieczorem, kiedy byli sam na sam - powiedziała pod nosem, jakby sama do siebie, jednak celowo chciała, żebym to usłyszał. Zrobiłem obojętną minę i postawiłem kanapki przed nią.
 -Smacznego - uśmiechnąłem się do niej. - Ja już pójdę do siebie, dawno nie ćwiczyłem.
Teraz rozegra się walka z czasem. Szybko się przebrałem i udałem, że dzwonię do Caroline. Wiedziałem, że Valerie przyjdzie i będzie chciała się dowiedzieć o co chodzi, więc było to dla mnie na rękę.
-Dobrze, zobaczymy co zrobi jak już wrócicie. Teraz nie ma co o tym myśleć na zaś - po chwili, żeby dodać trochę dramatyzmu dodałem - Nie musicie się spieszyć, nie wiem ile mi zejdzie.
Śmiałem się do siebie w duchu, bo wiedziałam jak Valerie wariowała w środku. Kiedy czegoś nie wie za wszelką cenę chce się tego dowiedzieć, a jest przy tym taka zagubiona i urocza.
Odłożyłem telefon i zacząłem podciągać się na drążku. Nagle, tak jak myślałem, rozległo się pukanie do drzwi.
-Coś się stało? - zapytałem normalnie, z lekkim rozbawieniem w głosie, które za wszelką cenę starałem się ukryć. Nie miała konkretnego powodu, jednak tu przyszła. Chciała chyba "przyłapać" mnie na rozmowie z Caroline, jednak niestety jej to nie wyszło. Ha! 1:0 dla mnie.
-Emm.. właściwie to nic... Chciałam spytać czy... Czy jedziesz ze mną i Caroline? - spytała zmieszana, jąkając się przy tym strasznie. Myślałem, że wymyśli coś lepszego.
-Nie, mam pewną sprawę do załatwienia - starałem się powiedzieć tajemniczo i zacząłem dalej podciągać się na drążku.
-W takim razie widzimy się jak wrócę - powiedziała i wyszła pośpiesznie z pokoju.
Bardzo brakowało mi wysiłku fizycznego, który dawał mi ogromną satysfakcję. Wystarczyło kilka podciągnięć, parę pompek i od razu człowiek czuje się szczęśliwszy.
Kiedy zobaczyłem przez okno, że dziewczyny odjechały z podjazdu wziąłem prysznic i przebrałem się. Sprawa, którą miałem załatwić była niebagatelna. Dan nie mógł zastraszać mnie, grożąc porwaniem Val. Zawsze niestety zapominam, że źli ludzie nie grają fair. Chwyciłem moją czarną jeansową kurtkę i udałem się do miejsca, gdzie na pewno znajdę mojego dawnego przyjaciela.
-To już tu - powiedziałem sam do siebie, wzdychając ciężko. Stojąc przed klubem przypominało mi się wszystko co się tu działo. Cieszę się, że stałem tylko przy wejściu. To co działo się w środku przechodziło wszelkie oczekiwania. Tuż przed moim odejściem zdarzyło mi się wejść do środka i kiedy zobaczyłem wszystkie te biedne odurzone dziewczyny, które praktycznie rozkładały nogi przed tymi obleśnymi facetami. Kiedy zrozumiałem, że klub Dana, to nie jest zwykła dyskoteka tylko klub dla ludzi lekkich obyczajów i takich, który pod wpływem narkotyków nie wiedzieli co się z nimi dzieje. Dla mnie był to przerażający widok. Długo cieszyłem się, że w końcu uwolniłem się od tego, jednak teraz to wróciło. I mam nadzieję, że nie ze zdwojoną siłą.
-Witaj Dan - powiedziałem, jak tylko wszedłem do jego biura. Obskurne ściany, przygaszone światło, brak okien i dym papierosowy wypełniający pomieszczenie, sprawiały, że pomieszczenie wydawało się jeszcze bardziej diabelskie niż było. Był to gabinet zła wcielonego.
-Kogo to sprowadza w me skromne progi?
-Chciałbym omówić z tobą pewną sprawę - sam na sam - podkreśliłem pokazując głową na jego "obstawę". 
-Panowie zostaną - powiedział stanowczo Daniel, kiedy tylko zobaczył, że naprawdę chcieli wyjść. Znałem ich, pracowaliśmy razem. Lubiliśmy się nawet, ale po tej całej sytuacji kontakt nam się urwał. Spojrzeli na mnie przepraszająco, na co tylko skinąłem głową, że jest okej.
-Chcę żebyś przestał mnie szantażować - zaśmiał się głośno. To już się staje chore, że boję się odebrać telefon.
-Nasz pan Tomlinson czegoś się obawia? - jego śmiech ponownie wypełnił pomieszczenie.
-Twojej małej Valerie nic nie grozi póki będziesz nam płacił. 
-Nie będę płacił wam w nieskończoność. 
-To się okaże. Twoje pieniądze bardzo pomagają utrzymać biznes, a ja nie zrezygnuję z takiej żyły złota. 
-Nadal masz mi za złe, że odszedłem? - spytałem opierając się o biurko. Czułem jak adrenalina zaczęła wypełniać moje żyły. 
-Mam ci za złe, że potępiłeś to wszystko, co sam pomagałeś mi budować przez te wszystkie lata. Byliśmy przyjaciółmi.
-To czy po prostu nie możesz odpuścić i pójść własną ścieżką. Miałem nadzieję, że już się od tego uwolniłem. 
-To się myliłeś - zaśmiał się złowieszczo i spojrzał na mnie wzrokiem psychopaty. - Niedługo mam nadzieję, że będzie kolejna rata. 
-Nie będzie już żadnej raty - warknąłem i zacisnąłem pięści. Byłem już tak blisko stracenia nad sobą panowania, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałem.
-Panowie, wytłumaczcie Louisowi, że ja jednak mam nadzieję, że będzie. 
-To nie będzie koniecznie - odparłem szybko. - Mam nadzieję, że jeszcze się dogadamy i że w końcu przestaniesz śledzić nas. Te zdjęcia z ukrycia, to już lekka przesada, nie sądzisz?
-Co znaczy przesada? To tylko walka o swój biznes.
Odwróciłem się na pięcie i miałem już wychodzić, ponieważ jego argumenty stawały się dla mnie dziecinne i irracjonalne. Jeśli nie załatwię tego sam, policja mi pomoże.
-Widzę, że Valerie dobrze bawi się ze swoją przyjaciółką - powiedział z satysfakcją w głosie. Odwróciłem się i spojrzałem na niego morderczym wzrokiem. Dan tylko pokazał mi zdjęcie Val z Caroline na kawie i wiedziałem, że ten psychopata ciągle nas obserwuje. Nie możemy od niego uciec. Kiedy zobaczyłem to zdjęcie coś we mnie pękło. 
-Przestań ją śledzić - syknąłem, a kiedy zaśmiał się, straciłem panowanie nad sobą. Moja zaciśnięta pięść spotkała się z jego szczęką. Ruszyłem do wyjścia, jednak zapomniałem o jego obstawie. Podeszli do mnie jeden przyparł mnie do ściany, drugi zaczął wymierzać silne uderzenia w moją twarz. Kiedy osunąłem się bez sił na podłogę, podszedł Dan, pocierając swoją opuchniętą, bolącą szczękę. Rozsunął ich i stanął nade mną patrząc z pożałowaniem, bądź politowaniem. Nie potrafiłem odczytać jego wyrazu twarzy, przez moje powoli puchnące oko. Nagle mocnym kopniakiem dokończył robotę ochroniarzy i spojrzał na mnie z pogardą. Zwinąłem się z bólu i nagle straciłem kontakt z rzeczywistością. W moich uszach szumiało a ból rozrywał moje ciało. Nie mogłem się ruszyć i leżałem skulony z okropnym bólem rozrywającym całe moje ciało.
-Pomyśleć, że kiedyś się przyjaźniliśmy - fuknął na mnie i wyszedł w asyście dwóch postawnych chłopaków. Kiedy odzyskałem świadomość i siły żeby wstać, jak najszybciej opuściłem to miejsce i udałem się do domu. Bałem się wracać. Jak ja miałem pokazać się Valerie w takim stanie?! Byłem tak głupi, że tam poszedłem. Przecież dobrze wiedziałem, że nie ma z nimi żartów. Mogłem się chociaż trochę opanować. Nie myślałem o bólu, Myślałem o Val. Tylko ona utrzymywała mnie przy siłach, żeby jakoś dotrzeć do domu.
Kiedy nie wiem jakim cudem podjechałem pod dom zauważyłem, że musiała już wrócić, ponieważ widziałem zapalone światło. Otworzyłem drzwi i usłyszałem Valerie śpiewającą Guns'n'Roes. Oparłem się zaciśniętą pięścią o ścianę i głośno westchnąłem, ponieważ ból był nie do zniesienia. Nareszcie, ostatkiem sił, udało mi się dojechać. Nagle na korytarz wybiegła szczęśliwa Lerie, jednak jej uśmiech szybko znikł z jej twarzy.
-Lou.. Louis co? Co.. Co ci się stało? - powiedziała. Jej głos zadrżał, ale przez opuchliznę nie widziałem jej wyrazu twarzy. Zacisnąłem zęby, żeby się nie rozkleić. Kiedy załamuje jej się głos znaczy to, że jest bliska płaczu. Nie chciałem, żeby uroniła chociaż jedną łzę przeze mnie. Nagle poczułem jak wtula się we mnie i poczułem ogromny ból, jednak nie chciałem tego po sobie pokazać, co było niemożliwe. Skuliłem się odrobinę, ponieważ taka postawa zmniejszała trochę ból i objąłem ręką lewy bok. 
Valerie stanęła naprzeciwko mnie i słyszałem jak głośno przełykała ślinę. Nie mogłem na nią spojrzeć, sprawiłoby mi to jeszcze większy ból niż samo poturbowanie mnie. Palcami podniosła mój podbródek i sprawiła, że mój wzrok napotkał jej. Na widok jej zapłakanej twarzy poczułem jakby ktoś wepchnął sztylet w moje serce. Poczułem jak po moim policzku spływa łza. Była to najbardziej gorzka a zarazem najbardziej piekąca łza w życiu. Czułem jakby wypalała ścieżkę na mojej twarzy.
-Valerie, nie płacz proszę - wyszeptałem, bo czułem, że jeszcze chwila tej ciszy a moje serce rozpadłoby się na jeszcze więcej kawałków niż teraz. Chciałem się podnieść, ale od razu tego pożałowałem i zgiąłem się w pół. Syknąłem z bólu, ponieważ czułem napływające łzy.
-Musimy to opatrzyć, dasz radę dojść do łazienki? - powiedziała płacząc. Pokiwałem tylko twierdząco głową w odpowiedzi. Nie miałem siły, żeby cokolwiek powiedzieć.
Stanęła pod moim ramieniem i pozwoliła opleść się nim tak, bym mógł się na niej wesprzeć. Chwyciła mnie za rękę i trzymała bardzo mocno, jakby bała się, że jak mnie puści to coś się stanie. Drugą dłonią ocierała łzy. Wydaje mi się, że chciała, żebym nie zauważył, jednak na moje nieszczęście nic mi nie umknęło a każda kropla wypływająca z jej oczu była jak jeden nóż wbijany prosto w moje serce. Może to zbyt ckliwe, że tak mówię, jednak nie potrafię inaczej określić tego co naprawdę czuję. Kiedy doszliśmy do łazienki wyciągnęła apteczkę, powoli i bardzo ostrożnie oczyszczając moje rany. Każde moje syknięcie próbowała załagodzić jakimś miłym słowem. Często powtarzała, że już prawie skończyła i że będzie dobrze. Chciałbym, żeby było dobrze, jednak nie potrafiłem teraz o tym myśleć, kiedy przekonałem się do czego Dan jest naprawdę zdolny.
Po skończeniu opatrunku pomogła dostać mi się na moje łóżko. Położenie się przyprawiło mi nie mniej problemów niż każda inna czynność. Oprócz bólu fizycznego był ten gorszy, psychiczny.
-Zaczekaj tu chwilę, przyniosę lód - stwierdziła stanowczo, jakby już trochę przyzwyczajona do tej sytuacji. 
-Czekam - wymusiłem uśmiech, żeby ją uspokoić jeszcze bardziej. Ona po prostu wyszła a moje myśli zaczęły zaprzątać kolejne myśli. Bałem się. Cholernie się bałem. O nią, o nas, o moje siostry. W szczególności bałem się ją stracić.
Po 10 minutach wróciła z zimnym okładem i delikatnie położyła mi go na opuchnięte oko. Uśmiechnąłem się do niej w geście wdzięczności, jednak to chyba do niej nie przemówiło.
-Więc teraz chcę wiedzieć jak to się stało - powiedziała stanowczo, czym nieco mnie zaskoczyła. Zapomniałem o tym, że w takiej sytuacji rzeczą oczywistą są pytania, a Valerie jest taką osobą, która będzie zadawała ich pełno, póki nie dowie się prawdy.
-Dlaczego płakałaś? - zapytałem.
-Nie zmieniaj tematu, chcę wiedzieć - naciskała.
-Dobrze - westchnąłem ciężko, co przyprawiło mi niemało kłopotu. - Pamiętasz jak Ci wspominałem o mojej poprzedniej pracy?
-W tym klubie? 
-Tak, Daniel Parker, jest właścicielem Red Drink Bar. Nie będę zagłębiał się w szczegóły dlaczego odszedłem, ale w klubie działy się naprawdę złe rzeczy. Teraz Dan twierdzi, że po moim odejściu klub zyskał złą reputację. Mówił, żebym płacił mu w ratach, bo inaczej coś mi zrobi.
-I nie zapłaciłeś? - spojrzała na mnie z niepewnością i przejęciem.
-Wręcz przeciwnie.
-Więc dlaczego? Dlaczego to wszystko? - popatrzyła na moje rany ze skonsternowaniem.
-Wdałem się z nim w niepotrzebną dyskusję, która nie skończyła się dla mnie dobrze.
-Jesteś takim głupim człowiekiem - schowała twarz w dłoniach, załamując ręce. 
-Narażać się na takie coś. Opowiem wszystko ojcu, na pewno coś wymyśli - zaczęła przesadnie gestykulować i wyrzucać ramiona w powietrze.
-To nie jest dobry pomysł. Jeśli się o tym dowie, na pewno wyrzuci mnie z pracy, a nie chcę cię opuszczać. 
Dla mnie było to egoistyczne, jednak zauważyłem na jej twarzy cień zastanowienia. Może ona też nie chciała się ze mną rozdzielać? Patrzyła tępo w przestrzeń a po chwili przeniosła wzrok na mnie.
-Masz rację, nie możemy mu nic powiedzieć - złapała mnie za rękę i patrzyła półuśmiechem na mnie. Pocierałem lekko kciukiem jej knykcie. Chciałem ją trochę uspokoić. Kiedy była obok mnie wszystko nagle stawało się lepsze. Ból był mniejszy, nieodczuwalny wręcz. Liczyło się tylko, żeby była obok. Wstała pośpiesznie i zgasiła światło, co zbiło mnie z pantałyku. Dlaczego wyszła i zostawiła mnie w tym momencie. Dlaczego wszystko nagle jest przeciwko mnie?!
Po kilku minutach przyszła i położyła się obok mnie. Zachowała jednak odległość i skuliła się w rogu łóżka, kładąc się tyłem. Ostatkiem sił podniosłem się i przyciągnąłem ją do siebie.
-Nie pozwolę Ci uciec ode mnie - wyszeptałem do jej ucha kiedy tylko leżała już blisko mojego ciała. Zadrżała lekko na moje słowa, jednak po chwili poczułem jak ściska moją dłoń. Uśmiechnąłem się pod nosem, bo czułem się bezpieczniejszy niż kiedykolwiek. Była obok mnie.
-Nie mam zamiaru uciekać - odpowiedziała, po czum wtuliła się w moje ramię i zasnęła.

niedziela, 12 października 2014

Rozdział 11 - Tell Me What Happened

Witam wszystkich po długiej przerwie! Zawaliłam na całej linii i zdaję sobie z tego sprawę, miałam chwilowy zastój weny jak i brak internetu, co spowolniło mnie jeszcze bardziej. Rozdział nie jest wybitny, ale mam nadzieję, że już niedługo wrócę do pełnej swobody pisania. Nie pozostaje mi nic innego jak przeprosić wszystkich, ponieważ wiem, jak źle jest czekać na kolejny rozdział, szczególnie, że nie pojawił się żaden przez ponad miesiąc, bez żadnych wyjaśnień z mojej strony. Rozdziały powinny zacząć pojawiać się regularnie raz, a czasem może uda się wstawić dwa razy w tygodniu, zależało to będzie tylko i wyłącznie od weny i mojego wolnego czasu, którego jest mniej niż w wakacje, a wiąże się to z rozpoczęciem rozszerzenia w LO. 
Poza tym chciałabym bardzo wszystkim podziękować, za wyświetlenia! Pomimo, że nie było mnie tak długo wy jednak nabijaliście te cyferki za co jestem baaardzo wdzięczna.
Z tego miejsca nie pozostaje mi nic innego jak życzyć miłego czytania! 
Pozdrawiam ;)))

Rozdział 11 - Tell Me What Happened

Ze snu wybudził mnie dzwonek mojego telefonu. Podniosłam głowę i spojrzałam na Louisa, który leżał obok. Znaczyć to mogło tylko, że jednak zrobił jak prosiłam i zostawił mnie u siebie, co mnie bardzo ucieszyło. Kiedy uświadomiłam sobie, że mój telefon nadal dzwoni szybko podniosłam go ze stolika nocnego i miałam ochotę cisnąć nim o ścianę, ponieważ to była Caroline.
-Czy ty jesteś normalna ? - zaczęłam rozmowę.
-Nie, ale czemu pytasz? -  zapytała, jakby nigdy nic.
-No nie wiem, może dlatego, że jest po 9, a wiesz dobrze, że o tej godzinie jeszcze śpię? - spytałam poirytowana. Spojrzałam na Louisa. Leżał spokojnie i przyglądał mi się z półuśmiechem na twarzy.
-Mam tak genialny plan, że będziesz mnie wielbić.
-No to opowiadaj - odparłam zrezygnowana i położyłam głowę na brzuchu Tomlinsona, oglądając moje idealnie spiłowane paznokcie.
-To nie jest rozmowa na telefon. Spotkajmy się dziś.
-No dobra, wpadnij do nas, i tak nie mamy co z Louisem robić - spojrzałam na chłopaka, na co tylko uśmiechnął się i skinął głową, zgadzając się.
-Nie nie! - zaprotestowała szybko. - Wolałabym wyjść, nie chciałabym, żeby Lou wiedział, chyba, że potem uznasz, że chcesz mu powiedzieć. 
-Zaintrygowałaś mnie - zmarszczyłam brwi. - Niech będzie. Powiedz mi, czy to co chcesz mi powiedzieć jest związane z Niallem?
-Nie mów tego głośno - zganiła mnie. - Louis pewnie jest obok.
-I co w związku z tym? - spojrzałam na bruneta, zmieszanie było wypisane na jego twarzy i jestem pewna, że na mojej też. Czy to ma jakiś związek z wczoraj? Cholera.
-Spotkamy się, to wszystko ci opowiem. Podjadę po Ciebie koło 14.
-Car, co ty.. - rozłączyła się. Nienawidzę kiedy mi to robi, gdybym to ja zawiesiła połączenie, byłaby na mnie wielce obrażona, a ona tak często robi. Nie obchodziło mnie to w tej chwili, czemu ona nie chciała, żebym mówiła o niej i Niallu przy Lousie? 
-Jesteś głodna? - z zamyślenia wyrwał mnie Tomlinson.
-Odrobinkę - odpowiedziałam zdezorientowana przez moje myśli.
-To może ja coś zrobię, a ty się przygotuj, skoro Caroline ma być koło 14.
-Skąd wiesz, przecież nie wspominałam, o której godzinie po mnie przyjedzie.
-Emm.. No nie wspominałaś, ale .. ale Car rano do mnie dzwoniła - co do cholery?! wszystko przestaje mieć sens. Mam nadzieję, że moja przyjaciółka jakoś mi to wytłumaczy.
-To ja może pójdę zrobić śniadanie - zasugerował, żebym podniosła głowę i pozwoliła mu wyjść. Bez słowa po prostu go wypuściłam i opadłam na poduszki z milionem pytań w głowie. 
Musiałam dowiedzieć się o co chodzi. I w tym momencie do mojej głowy wpadł genialny pomysł. Między Lou a Caroline coś się kroi! Szybko zbiegłam na dół i usiadłam naprzeciwko Louisa, który właśnie robił kanapki.
-Dobrze, że Caroline poznała Nialla. Czuję, że coś z tego wyjdzie - powiedziałam jakby obojętnie, zjadając winogrona, które stały na blacie. Przyglądałam się reakcji Tomlinsona, ten wyprostował się, jakby pod jakimś niezręcznym pytaniem i dalej przygotowywał jedzenie. 
-Też mi się tak wydaje, mają bardzo dużo wspólnego - odpowiedział obojętnie, nie patrząc nawet na mnie. 
-Ciekawe, czy między nimi zaiskrzyło wczoraj wieczorem, kiedy byli sam na sam - stwierdziłam, jakby sama do siebie, podkreślając dobitnie ostatnie słowa.
-Smacznego - postawił kanapki na stole i uśmiechnął się do mnie.
-Ja już pójdę do siebie, dawno nie ćwiczyłem.
Chwilę po tym jak opuścił kuchnię udałam się pod jego pokój. Nie chciałam podsłuchiwać, ale nie wiem o co chodzi jemu i Caroline, a w końcu muszę się dowiedzieć. Stanęłam pod drzwiami i nadstawiłam się, żeby lepiej słyszeć. Tak jak myślałam, nie poszedł ćwiczyć, tylko rozmawiać przez telefon. Niestety chyba się spóźniłam, bo to co usłyszałam nie dało mi satysfakcji.
-Dobrze, zobaczymy co zrobi jak już wrócicie. Teraz nie ma co o tym myśleć na zaś - czy Lou wie o czym Caroline chce mi powiedzieć?! - Nie musicie się spieszyć, nie wiem ile mi zejdzie. Do zobaczenia. 
Cholera, nienawidzę kiedy ktoś mi to robi, a teraz są to jedne z najważniejszych dla mnie osób. Zapukałam i po chwili weszłam do jego pokoju, on akurat podciągał się na drążku. Kiedy mnie zobaczył, spojrzał na mnie pytająco.
-Coś się stało? - Cholera, nie przemyślałam tego, że nie mam konkretnego powodu, dla którego tu przyszłam.
-Emm, właściwie to nic... Chciałam spytać czy .. czy jedziesz ze mną i Caroline? - no tak, rzeczywiście Valerie! Lepszego powodu nie mogłaś wymyślić.
-Nie, mam pewną sprawę do załatwienia - podciągał się dalej, a ja stałam zakłopotana naprzeciw niego.
-W takim razie, widzimy się jak wrócę - wyszłam z pokoju i poszłam przygotować się do wyjścia. Ciągle byłam strasznie zamyślona, a moje myśli zaprzątnięte były setkami różnych teorii. Dlaczego nie wiem o co może chodzić. Nienawidzę być niedoinformowana, szczególnie, że oni są moimi przyjaciółmi. Nie pasowało mi tylko to, że nawet jeśli byłoby coś między Lou i Car, moja przyjaciółka nie zwodziłaby przecież Nialla. Nie, na pewno nie jest taka bez serca. Włączyłam muzykę i od razu kiedy posprzątałam, położyłam się na łóżku dalej rozmyślając o tej dziwnej sytuacji. Nie zauważyłam nawet kiedy wybiła godzina 14 a Caroline podjechała pod mój dom.
-Cześć, to o co chodzi? - zagadnęłam jak tylko znalazłam się na miejscu pasażera.
-Nie tak prędko, wszystko opowiem ci na miejscu - powiedziała podekscytowana - jeszcze trochę potrzymam cię w niepewności.
-Nienawidzę jak mi to robisz - dodałam oburzona i nie odzywałam się do niej przez dalszą drogę do Starbucksa.

-Oj no Lerie, nie złość się na mnie - stwierdziła Car kiedy przyniosła kawy do stolika.
-Powiesz mi w końcu o co chodzi? - odparłam zirytowana, unosząc jedną brew.
-Pamiętasz jak mówiłaś mi, że ojciec podejrzewa, że między Tobą i Louisem coś jest? - patrzyłam na nią skonsternowana.
-Tak? Czemu nawiązujesz do tego? 
-Wymyśliłam jak odsunąć od tego podejrzenia -przerwała na chwilę i dodała ton ciszej - no wiesz, o ile chcesz je odsuwać.
-Do sedna - pośpieszyłam ją.
-Ty albo Louis musicie być w związku, albo chociaż udawać, że jesteście. Wtedy zmyli to ojca.
-Nie zmyli, pokaże tylko prawdę, ponieważ między nami naprawdę nic nie ma - odpowiedziałam, ale Car spojrzała na mnie podejrzliwie, jakby szukając w moim wyrazie twarzy czegoś, co mogłoby pokazać, że smutno mi z tego powodu. Przynajmniej tak mi się wydaje.
-Ale rzeczywiście - starałam się zmienić temat - pomysł jest genialny, jak ja mogłam na to nie wpaść?! - po chwili zastanowienia musiałam jednak dodać to, co dręczyło mnie od środka. 
-Tylko czy on chce zostać?
-Co to za głupie pytanie? - prawie wykrzyczała Caroline. Jej twarz ukazywała niemałe zmieszanie.
-No .. no bo on ostatnio dziwnie się zachowuje. Nie wiem czy jest to spowodowane tym, że po prostu mnie już nie lubi.
-O moja droga, w to nie uwierzę.
-Dlaczego? - wlepiłam w nią oczy z nadzieją, że odpowie mi coś, jednak na próżno. Odwróciła wzrok i po prostu unikała odpowiedzi na to pytanie. A ja musiałam wiedzieć.
-Caroline! - ponagliłam ją.
-Po prostu nie wierzę, okej. Lubi Cię, na pewno. - stwierdziła oschle, nie chcąc znowu kontynuować tego tematu.
-Więc świetnie! Poproszę Harry'ego, żeby udawał mojego chłopaka.
-Chcesz go zwodzić? - spytała moja przyjaciółka, starając mi się jakby coś uświadomić.
-Może ja go naprawę lubię?! 
-Owszem, możesz go 'lubić', ale na pewno nie na tyle, żeby z nim być.
-Skąd ty możesz to wiedzieć?! Caroline, czy ty chcesz mi zasugerować, że to w Lou jestem zakochana?!
-Wiedziałam! Głodnemu chleb na myśli! Jednak nie, nie chciałam Ci tego przekazać, to ty to powiedziałaś, nie ja - na mojej twarzy pojawił się rumieniec, czułam to. Nie wierzę, że mogłam być tak głupia, żeby to powiedzieć.
-Zapomnij o tym. Dziś porozmawiam z Lou i Harrym i na pewno coś wymyślimy - podsumowałam naszą konwersację, co moja przyjaciółka zrozumiała, ponieważ szybko zmieniła temat.
-Swoją drogą Niall zabiera mnie dziś na randkę - dodała podekscytowana. - Nie wiem co mam ubrać, a chcę wyglądać jak najlepiej. Przecież ma być wyjątkowo.
Moja przyjaciółka opowiadała dalej, jaki to Niall nie jest kochany, szarmancki, uroczy. Bla, bla, bla. Owszem była to prawda, jednak w moich uszach ciągle słyszałam jej słowa. Dobitnie podkreślone "Lubi Cię, na pewno".
Po powrocie do domu również o tym myślałam. Postanowiłam powiedzieć Louisowi o pomyśle Caroline, myślę, że dobrze by było gdyby wiedział, że między mną a Harrym to nic poważnego. Od czasu, kiedy zaczęłam wychodzić ze Stylesem, Lou jest całkiem inny. Myślę, że przeszkadza mu to, ale nie chce powiedzieć o tym wprost.  Odsuwałam od siebie myśli o tym co powiedziałam Caroline. Nie wiem czemu wtedy mi się to nasunęło, na pewno tak nie myślałam. Nie mogłam! To niedorzeczne, przecież się przyjaźnimy.
Chciałam od razu do niego iść, porozmawiać z nim, jednak nikogo nie było w domu.Wspominał, że ma jakieś sprawy do załatwienia, a ja pomyślałam, że im szybciej porozmawiam z Harrym tym lepiej. Zadzwoniłam po niego i poprosiłam, żebyśmy się dziś spotkali, na co on od razu przytaknął.

*** 


Muzyka grała tak głośno jak tylko się dało, a ja skakałam po kanapach i śpiewałam piosenki Guns'n'Roses. Humor mi dopisywał, ponieważ w końcu miałam rozwiązanie na problem z tatą. Chociaż to się w końcu wyjaśni. Nagle usłyszałam przekręcanie zamka w drzwiach i kroki w korytarzu. Od razu ulżyło mi, ponieważ rozpoznałam charakterystyczne westchnięcie Louisa. Pośpieszyłam do niego, lecz to co zobaczyłam mało nie przyprawiło mnie o zawał serca.

-Lou ... Louis co? Co.. Co ci się stało? - powiedziałam drżącym głosem z łzami w oczach i od razu podbiegłam, żeby go przytulić.
Jego oko było bardzo spuchnięte i miało kolor purpury. Krew sączyła się zarówno z jego łuku brwiowego jak i wargi. Prawą rękę, zaciśniętą w pięść, podpierał o ścianę, lewą natomiast trzymał na prawym boku. Linia szczęki była bardzo mocno zarysowana, co oznaczało, że zaciskał zęby. Był skulony, ponieważ jak podejrzewałam, bardzo go bolało.
Nie chcąc sprawiać mu więcej bólu, stanęłam naprzeciwko niego, w niedużej odległości i przełykałam gorzkie łzy, które spływały wodospadem po moich policzkach.
Unikał mojego wzroku, a na jego twarzy ciągle widniał grymas bólu. Podniosłam palcami jego podbródek tak, by mógł na mnie spojrzeć, a kiedy zauważył, że płaczę od razu zauważyłam pojedynczą łzę, która wypłynęła z niespuchniętego oka.
Był to moment, w którym moje serce rozpadło się na milion kawałków. Jestem pewna, że widok Louisa w takim stanie zapisze się w mojej pamięci na długi czas, jednak w tym momencie nie myślałam o tym. W każdej sekundzie mój umysł coraz bardziej chciał wiedzieć, co się stało. Przez myśl przeszło mi tysiąc różnych teorii, ale żadna z nich nie wyjaśniała mi kompletnie nic.
-Valerie, nie płacz proszę - powiedział, starając się wyprostować, jednak od razu z tego zrezygnował i przyjął poprzednią postawę ciała, sycząc głośno z bólu.
-Musimy to opatrzyć, dasz radę dojść do łazienki? - powiedziałam zapłakanym głosem, jednak starałam się zachować zimną krew, choć przez chwilę. Pokiwał tylko twierdząco głową i od razu stanęłam po jego lewej stronie, by pomóc mu dostać się na górę. Chwyciłam go mocno za rękę i prowadziłam jak małe dziecko, co jakiś czas ocierając łzy. Droga do łazienki trwała wieczność, a ja tak bardzo chciałam pomóc mu ulżyć w bólu. Kiedy już znaleźliśmy się w środku, wyciągnęłam apteczkę i zaczęłam opatrywać jego rany. Z każdym jego syknięciem i westchnięciem, moje serce pękało na jeszcze więcej kawałków. Starałam się uspokoić go jak i siebie mówiąc "Już prawie" czy "Będzie dobrze". 
Jak tylko jego opatrunek był gotowy pomogłam mu dostać się na jego łóżko i z niemałą trudnością położyłam go na nim.
-Zaczekaj tu chwilę, przyniosę lód - stwierdziłam, ciągle roztrzęsiona, jednak oswojona już trochę z sytuacją.
-Czekam - uśmiechnął się słabo, starając mnie uspokoić jeszcze bardziej, co mu się niestety nie udało, ponieważ to była zbyt poważna sytuacja.
Gdy znalazłam się w kuchni pierwszą rzeczą było to, że zadzwoniłam do Harry'ego.
-Hej, chciałabym odwołać nasze dzisiejsze spotkanie.
-Coś się stało? Masz dziwny głos.
-Nie nic, po prostu .. coś mi wypadło, wyjdziemy innym razem.
-Valerie, powiedz mi co się dzieje. Mam wrażenie, że coś jest nie tak.
-Harry - westchnęłam głośno - po prostu, nie dam rady dziś się spotkać, odpuść.
-Nie mogę odpuścić, wiedząc, że coś jest nie tak.
-Wszystko jest okej, zrozum. Do zobaczenia następnym razem - rozłączyłam się od razu, bo czułam, że jeszcze sekunda rozmowy z nim i rozpłakałabym się jak małe dziecko. Dużo się nie myliłam, bo już po chwili ponownie po mojej twarzy zaczęły spływać słone łzy. Ukryłam twarz w dłoniach i zaszlochałam cicho. O co do cholery mogło chodzić?!
Chwyciłam zimy okład i poszłam pośpiesznie do mojego pokoju. Usiadłam na łóżku i obłożyłam lodem opuchliznę Louisa. Uśmiechnął się do mnie, ale nie dawały mi spokoju dziwne okoliczności sytuacji. Jedzie coś załatwić, a nagle wraca poturbowany. Mam wrażenie, że to ma jakiś związek. Musi mi powiedzieć, inaczej dowiem się sama.
-Więc teraz chcę wiedzieć jak to się stało - powiedziałam i czekałam na wyjaśnienie.