wtorek, 30 grudnia 2014

Rozdział 15 - Watch Out For Him

Nie było mnie tu długo. Stanowczo za długo. Jednak spięłam się w końcu i napisałam coś. Nie chciałam, żebyście musieli czekać na rozdział do następnego roku (ha ha, żartowniś ze mnie :>)
Kompletnie dobił mnie ostatnio brak weny, jednak postanowiłam to w końcu napisać. Rozdział nie jest długi. Nie jest też dobry, albo ujmę to inaczej - nie jest taki jaki chciałam, żeby był.
Nie mniej jednak mam nadzieję, że wam przypadnie do gustu. ;)
Dziękuję wszystkim za 7,500 wyświetleń. Dla mnie to naprawdę coś, czego nigdy nie spodziewałam się osiągnąć. 
Nie wiem kiedy dodam następny (choć sama chciałabym, żeby to było szybko, bo szczerze mówiąc stęskniłam się za tą osobliwą parką). 

Rozdział 15 - Watch Out For Him

Mówią, że kobieca intuicja nie zawodzi. Moja od rana podpowiadała mi, że wydarzy się coś złego. Nienawidziłam tego uczucia, które towarzyszyło mi przez cały poranek. To przeczucie po prostu nie dawało mi spokoju.
Kiedy zadzwonił tata, byłam pewna, że ma dla mnie złe wieści. Jak się okazało, że to tylko "krótka wizyta na jedną noc w Londynie, załatwiając interesy" odetchnęłam z ulgą, jednak od razu moje obawy powróciły. Kobieca intuicja przecież nie zawodzi. Jeśli nie o ojca chodzi, to o co innego?
Przechodziłam zamyślona między alejkami w supermarkecie i wkładałam do koszyka potrzebne do przygotowania kolacji składniki. Ponownie przez moje ciało przechodziło dziwne uczucie, tym razem wydawało mi się, że byłam obserwowana. Każda osoba nagle była podejrzana. Wszyscy zdawali się mi przyglądać. Valerie, przestań tak myśleć, to tylko twoja wyobraźnia płata Ci figle od kiedy dowiedziałam się prawdy o Danielu. Czy się bałam? Kiedy byłam sama - tak. Wiem, że przy Louisie nic mi nie groziło, to przy nim było moje miejsce.
Nagle z zamyślenia wyrwała mnie mała dziewczynka, która wybiegła zza alejki i zderzyła się z moim koszykiem. Upadła, ale nie zaczęła płakać. Szybko pomogłam jej wstać.
-Prze.. Przepraszam - powiedziała nieśmiało.
-To nic takiego. Coś ci się stało? - zapytałam z troską poprawiając jej płaszczyk. Uśmiechnęła się tylko do mnie i pokręciła przecząco głową. W pewnej chwili mój wzrok powędrował na mężczyznę opierającego się lekceważąco o regał i przyglądającemu mi się z uśmieszkiem. To już nie była moja wyobraźnia, on tam rzeczywiście był. Potrząsnęłam głową i starałam się o nim nie myśleć. 
-Pomóc Ci znaleźć Twoją mamę? - zagadnęłam dziewczynkę, na co ponownie pokręciła głową i uciekła. Była chyba trochę przestraszona sytuacją, jednak na pewno nie tak jak ja. Ułamek sekundy później kontrolnie spojrzałam w kierunku nieznajomego. Nie było go tam. Moje ciało ogarnęło uczucie paniki. Może jednak tylko go sobie wyobraziłam? Jak najszybciej chciałam znaleźć się w samochodzie.
-Dziękujemy za zakupy i zapraszamy ponownie - powiedziała kasjerka z uśmiechem na co tylko odwzajemniłam gest i zabrałam torbę udając się do wyjścia. W pewnej chwili poczułam, że ktoś za mną idzie. Serce podskoczyło mi do gardła i miałam zamiar uciekać, kiedy nagle uświadomiłam sobie, że to przecież miejsce publiczne i nic mi się nie stanie. Niemałe było moje zaskoczenie, gdy uświadomiłam sobie, że to tylko ta dziewczynka, która zderzyła się z moim koszykiem podeszła do mnie.
-Jeszcze raz chciałam przeprosić, że na panią wpadłam.
-Naprawdę, nic się nie stało - odpowiedziałam naturalnie, uśmiechając się do niej. 
-Chciałam też panią ostrzec - stwierdziła ze śmiertelną powagą, na co tylko spojrzałam na nią ze skonsternowaniem.
-Proszę uważać na tego mężczyznę ze sklepu. Ciągle panią obserwował - powiedziała odrobinę ciszej, jakby nie chciała, żeby ktoś ją usłyszał.
Rozejrzałam się dookoła. Co do cholery?! Czy ja jestem w jakiejś ukrytej kamerze?! Ostatnimi czasy czuję, jak moje życie zamienia się w niskobudżetowy show. Przyglądałam się jej jeszcze przez chwilę z otwartą ze zdziwienia buzią. Nagle poczułam jak ktoś oplata mnie ramieniem w talii. Uniosłam wzrok na Louisa, który od razu wybadał mój niepokój i zacieśnił uścisk przyciągając mnie do swojego boku. Dziewczynka pomachała mi i od razu podbiegła do swojej mamy. Odprowadziłam ją wzrokiem do samochodu i zwróciłam się do Louisa.
-Chcę się znaleźć jak najszybciej w domu, proszę - powiedziałam błagalnym tonem. Ruszyliśmy w stronę auta. Rozglądałam się po parkingu w poszukiwaniu mężczyzny. Chciałabym znaleźć gdzieś potwierdzenie, że jednak wymyśliłam sobie to wszystko. Chciałabym nagle po prostu się obudzić, ponieważ wciąż miałam nadzieję, że to jednak był sen. 
-Czy coś się stało - zapytał Lou po pewnym czasie, kiedy siedziałam bez słowa wpatrując się w przestrzeń za oknem.
-Myślisz, że wszystko jeszcze będzie okej?
-Valerie, przecież jest okej - zatrzymał samochód na poboczu i spojrzał na mnie badawczo.
-Co się stało w sklepie? - spytał ponownie.
-Był tam taki facet, a ta dziewczynka ostrzegła mnie, żebym na niego uważała, no i to przeczucie, strach - zaczęłam mówić dużo, jak zawsze kiedy coś się dzieje.
-Cii - przerwał mi nagle i ujął moją dłoń. - Obiecuję Ci, że kiedyś będziemy się z tego śmiać.
Spojrzałam na niego z nadzieją i lekkim spokojem. Mógł mi chociaż dać zapewnienia.
-Jedźmy już do domu.

***


-Dobra Harry, tata będzie tu niebawem, więc po prostu udawajmy tak jak się wcześniej umawialiśmy - powiedziałam zdenerwowana, poprawiając jego kołnierzyk od koszuli. Bardzo zależało mi, żeby dziś ta sprawa się zakończyła pomyślnie, ponieważ mamy już za dużo problemów z Danem, po co mi jeszcze problemy ze strony taty.

-Mówiłem Ci już, że ja nie będę udawał - stwierdził patrząc na mnie badawczo. Jego włosy zaczesane były do góry i muszę przyznać, wyglądał bardzo elegancko. Bardziej niż zwykle.
-Harry, nie mów mi tego, proszę. Mam przez to wyrzuty sumienia - podeszłam do niego i przytuliłam się.
-Jestem pewna, że znajdziesz taką dziewczynę, która będzie na Ciebie zasługiwała. Na pewno ją polubię - powiedziałam, spoglądając na niego w górę. W moim oku autentycznie zakręciła się łza. Mówiłam to, bo byłam tego pewna, nie dlatego, że chciałam go zbyć. Zależało mi na Harrym jako na osobie, z którą mogę zawsze porozmawiać i wiem, że zawsze mnie wysłucha.
Pomimo tego, że na początku nie darzyłam go sympatią to wiem już, że jest bardzo wartościowym chłopakiem. 
Nagle przerwał nam Lou, odchrząkując. Oderwałam się od Harry'ego, poprawiłam sukienkę.
-Twój ojciec już przyjechał - odparł neutralnie, jednak znałam go już na tyle dobrze, że z jego zachowania odczytałam irytację. Przechodząc obok Louisa sprawdziłam czy siniec pod jego okiem nadal jest ukryty pod makijażem. Mam nadzieję, że ojciec tego nie zauważy. Tomlinson poszedł pierwszy i witał się z ojcem. Tata nie był sam.
-Valerie, dobrze że jesteś - ruszył w moją stronę i od razu zamknął mnie w objęciach. Stałam tam rozkojarzona i nie odwzajemniłam gestu. 
-Nie cieszysz się, że przyjechałem? - spytał, oczekując jakiejkolwiek reakcji z mojej strony. 
-Vanesso poznaj moją córkę - wskazał na mnie, zwalniając drogę wysokiej blondynie z fałszywym wyrazem twarzy. - Valerie poznaj Vanessę. 
-Witaj kochana, rzeczywiście jesteś prześliczna, jak opowiadał twój ojciec - wyszczerzyła swoje śnieżnobiałe zęby i zalotnie spojrzała w stronę taty.
-Tak, dziękuję - odpowiedziałam sucho i zmierzyłam ją wzrokiem. Ona nie pasuje do mojego ojca. On nie może z nią być.
-Witam panie Crossley - przerwał Harry w niezręcznym momencie. - Nazywam się Styles. Harry Styles.
-Nie baw się w Bonda - skarciłam go, przytulając się do jego boku. W końcu musiałam zacząć odgrywać moją rolę. Jednak byłoby to o wiele łatwiejsze bez tej blond lali w korytarzu.
Mężczyźni podali sobie dłonie, a ojciec pokiwał głową z aprobatą i wysłał mi przyjazne spojrzenie. Jednak nie otrzymał go ode mnie. To było trochę za dużo. Nie potrafiłam jeszcze zrozumieć tego, co się właśnie stało.
-Możemy zamienić słówko? - wypaliłam i pociągnęłam go to kuchni, nie czekając na jego odpowiedź.
Z korytarza usłyszałam jak Louis proponuje aby przeszli do jadalni.
-Kto to do jasnej cholery jest?! - wykrzyknęłam uniesiona. Krew buzowała w moich żyłach. Czułam, że nie wytrzymam tego, co się dziś będzie działo.
-Valerie, uspokój się - nie miałam zamiaru. 
-Myślałam, że naprawdę kochałeś mamę - powiedziałam z wyrzutem. To było to, o czym naprawdę myślałam. Nie mogłam zrozumieć dlaczego wybrał takiego pustaka, tak łatwo zapominając o mamie.
-Nie ma jej już od 11 lat. To normalne, że po takim czasie w końcu człowiek kogoś znajduje.
-Gdyby to nie było totalne przeciwieństwo mamy, nie miałabym nic przeciwko. Na pierwszy rzut oka widać, że zależy jej tyko na twoich pieniądzach. Jeszcze może będzie chciała się ze mną przyjaźnić?! "Och Valerie, może zrobimy sobie manicure?" - tak tato, tak to widzę. 
-Nie przesadzaj, spróbuj zaakceptować mój wybór. 
-Prosisz mnie o zbyt wiele. Nigdy tego nie zaakceptuję - obróciłam się na pięcie i udałam do reszty towarzystwa. Starałam się zachować spokój i bez rozpoczynania kolejnej awantury, podczas gdy ojciec prowadził ożywioną rozmowę z Harrym. Nie mogłam znieść chichotu tej całej Vanessy. Naprawdę sprawiała wrażenie osoby o niezbyt wysokim ilorazie inteligencji.
Zaraz po kolacji zebrałam brudne talerze i udałam się do kuchni, wstawiając je do zmywarki. Chciałam być jak najdalej od tego wszystkiego, kiedy przenieśli się do salonu. Tam ojciec zawsze prowadził konwersacje, na poziomie tych z filmów. Trzymając w ręce whiskey, siedział na dużym fotelu, w kominku igrał ogień a on zadawał wiele pytań Harry'emu. I tan chichot. Cholerny, przeklęty, irytujący śmiech. 
-Wszystko w porządku - odwróciłam się na dźwięk głosu Louisa, który przyszedł sprawdzić co ze mną.
-Nie jesteś ze śmietanką towarzyską? Tam to dopiero jest rozrywka, nie to co tu, w kuchni - powiedziałam sarkastycznie, opierając się plecami o blat kuchenny. Założyłam ręce na piersi i wpatrywałam się w Louisa. Stanął na przeciw mnie i zrobił to samo co ja. W tej chwili wydało mi się to niezwykle intymne. Jego wzrok był taki ciepły, dodawał mi otuchy.
-Wolę być tu z Tobą, niż wysłuchiwać przesłuchania, któremu poddawany jest Harry - po chwili dodał z lekkim półuśmiechem - i tak znam go na wylot.
Zaśmiałam się nerwowo. Widziałam jak Lou stara się rozładować moje napięcie, spowodowane przez tę całą chorą sytuację. Najpierw ten mężczyzna w sklepie, teraz ta cała Vanessa. Nie wiem ile jeszcze zniosę. 
-Wróćmy już tam, chcę się szybciej zmyć, więc posiedzę z nimi chociaż chwilę - pociągnęłam go za rękę. W momencie kiedy nasze dłonie się zetknęły poczułam to przyjemne ciepło. To, którego tak bardzo potrzebowałam. Usiadłam między Harrym a Louisem. Ostatnio były to najważniejsze osoby w moim otoczeniu. To oni mnie wspierali, pomagali, kiedy naprawdę ich potrzebowałam. Źle czułam się, że wykorzystuję Harry'ego w taki sposób, ale to było jedyne wyjście, żeby uspokoić ojca. A on przychodzi tu zapatrzony w tę kobietę jak w obrazek.
-Dziękuję panie Crossley za rozmowę, było bardzo miło, niestety muszę już wracać - chwycił mnie w talii i pomógł wstać. - Valerie, odprowadzisz mnie? 
-Jasne - wydukałam i wyrwana z zamyślenia ruszyłam z nim w stronę drzwi. Na odchodne uścisnął jeszcze rękę z moim tatą.
-Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy. Dobranoc panie Styles - stwierdził ojciec, na co Vanessa tylko znowu zachichotała (o zgrozo) i powiedziała dobranoc. Czy ona potrafi robić coś jeszcze oprócz tego? 
-Harry, przepraszam za niego. Zawsze był taki gadatliwy w towarzystwie, które mu odpowiada rzecz jasna - powiedziałam, kiedy tylko znaleźliśmy się przed drzwiami wejściowymi. 
-Nie masz za co, było naprawdę przyjemnie - stwierdził wesoło. Cieszyłam się, że miałam kogoś takiego jak on.
-Przepraszam jeszcze raz - przyciągnął mnie do siebie w uścisku, pocałował mnie w czoło i potarł ręką moje plecy. 
-Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Dobranoc Valerie - odwrócił się i pośpiesznie wsiadł do samochodu. Stałam tam jeszcze przez chwilę i patrzyłam w pustą przestrzeń, którą jeszcze przed chwilą wypełniał Harry. Co sprawiło, że pojechał tak szybko? Szybko się ocknęłam i ruszyłam do środka, ponieważ zaczynało robić się chłodno. 

*Louis' POV*

Valerie długo nie wracała, więc powoli zaczynałem się martwić. Chociaż  w sumie była z Harrym, a jemu ufałem. Nic złego nie mogło jej się przecież zdarzyć. Przebrałem się w dres i po jakichś 20 minutach poszedłem sprawdzić co z nią. Zapukałem do jej pokoju, jednak nikt nie odpowiedział. Wszedłem ostrożnie, jednak ogarnął mnie mrok, który panował w pomieszczeniu. 
-Valerie? - wyszeptałem, jednak nie doczekałem się odpowiedzi. Zapaliłem światło i moim oczom ukazała się pustka. Nie było jej.

środa, 5 listopada 2014

Rozdział 14 - Give Him A Chance To Explain

Witam na kolejnym rozdziale, opóźnionym o całe 24 godziny :C 
Niestety poległam w walce z chorobą. Miał być wczoraj - nie dałam rady, za co bardzo przepraszam. Mimo, że go dodaję, nie oznacza to, że  mi się on podoba, ale mam nadzieję, przypadnie wam do gustu. 
Chciałabym podziękować za wyświetlenia i komentarze nie tylko czytelnikom, ale i NatalieHS, która włożyła dużo roboty w powysyłanie wielu z was linku do mojego bloga. Bez niej zapewne byście tu nie trafili ;)
I tu zaczynają się schody, ponieważ porównanie mojej Twórczości do jej jest kompletnie bezpodstawne. Natalia nie jest amatorką, jak ja i jak już większość z was zapewne wie, została uplasowana na 3. miejscu w konkursie na powieść, czego jej z całego serca gratuluję! 
Myślę, że to, że tak bardzo bronicie Natalii, jest cudowne! Posiadanie tak oddanych czytelniczek, jest najlepszym co może się w życiu komuś przytrafić, i to niesamowite! Myślę jednak, że wymiana zdań pod tamtym rozdziałem była niepotrzebna, bo i tak każdy wie, że nasze historie to dwa różne światy. 
Nie mniej jednak, dziękuję za wszystkie komentarze i miłe słowa, mam nadzieję, że zostaniecie ;) Byłoby mi bardzo miło! Fajnym uczuciem jest, kiedy ktoś docenia naszą pracę i podobają się komuś moje pomysły.  Pomyśleć, żę gdyby nie Natalia i jej ciągłe namowy, historia Lou i Valerie nie ujrzałaby światła dziennego! 
Chciałabym napomnieć jeszcze jedną rzecz, ponieważ jedna z was zapytała mnie pod ostatnim rozdziałem o moją inspirację. Odpowiedź jest prosta a zarazem skomplikowana.
Nie mam konkretnego źródła inspiracji. Pomysły wpadają nagle do mojej głowy i zapala mi się lampka - "tak, opiszę to". Czasem słucham Lany, czasem Guns'n'roses a potem patrzę na efekty! To głównie dzięki muzyce potrafię spisać moje myśli.
To tyle jeśli chodzi o moje rozpisywanie się, ponieważ ciągle jestem dziwnie rozemocjonowana wynikami konkursu, a dodatkowo ta choroba i ilość dramatów obejrzana przeze mnie w takiej ilości wolnego czasu! Mam nadzieję, że ten czynnik przyczyni się również do szybkiego napisania kolejnej części, której możecie spodziewać się do końca tygodnia.
Nie pozostaje mi życzyć miłego czytania i liczyć na waszą obecność jak pod ostatnim rozdziałem! :*

Rozdział 14 - Give Him A Chance To Explain


Tej nocy nie zmrużyłem oka ani na chwilę. Obserwowałem sposób w jaki klatka piersiowa Valerie unosiła się w miarowym tempie w górę i w dół. 

Od kiedy przywieźliśmy ją do domu z Harrym ocknęła się na chwilę i od razu poszła spać. Nie chciała ze mną rozmawiać. Mój przyjaciel spał na kanapie, ponieważ był jedyną osobą, do której Valerie się odzywała. Było mi z tym źle, cholernie źle. Okłamałem ją i zdawałem sobie sprawę z tego, że może być na mnie zła. Schowałem twarz w dłoniach i czekałem aż się obudzi. Musiałem z nią porozmawiać.
Nagle otworzyła oczy i przeciągnęła się jak mały kotek. Jednak kiedy tylko zobaczyła mnie obróciła się na drugi bok, tak, że nie widziałem jej twarzy.
-Valerie, porozmawiaj ze mną - zacząłem próbując przenieść się na jej łózko.
-Nie próbuj nawet - ostrzegła. - Nie będę z Tobą rozmawiać. 
-Daj mi wytłumaczyć - próbowałem jakoś skłonić ją do rozmowy.
-Miałeś szansę wieczorem, kiedy opatrywałam Ci rany. Jednak wolałeś skłamać - powiedziała z wyrzutem. 
-Nie kłamałem - odparłem ze smutkiem.
-Zatajenie prawdy to prawie to samo - naciągnęła na siebie kołdrę w geście kończącym naszą rozmowę.
Wyszedłem z pokoju, ponieważ nie miałem już siły. Czułem, że jeszcze chwila i moja psychika by nie wytrzymała. Zszedłem na dół do Harry'ego, który już nie spał. Siedział w kuchni i popijał kawę, która mi również by się przydała. Zaparzyłem czarny napój i upajałem się zapachem świeżo zmielonych ziaren. 
-Nadal nie chce z Tobą rozmawiać? - zapytał z troską mój przyjaciel, kiedy usiadłem naprzeciw niego. Pokręciłem tylko przecząco głową i upiłem łyk kawy. 
-Stary, ale o co ona jest w zasadzie zła? 
-Sam chciałbym to wiedzieć. Nie mam pojęcia z kim rozmawiała i co ten ktoś jej powiedział, ale mam wrażenie, że nie był to Dan.
-Myślę, że gdyby go spotkała, skończyło by się to gorzej.
-Nie chcę nawet o tym myśleć - odpowiedziałem wpatrując się w zawartość mojego kubka. Wtedy uniosłem wzrok na Harry'ego, który robił to samo. Bardzo przejmował się zaistniałą sytuacją. Cieszyłem się, że w końcu przestaliśmy rywalizować, a złączyliśmy siły przeciwko wspólnemu wrogowi. Kiedy zacząłem pracę dla Dana, Styles odradzał mi ten pomysł, jednak ja go nie posłuchałem. Teraz mam tego skutki. Czuję, że jestem mu coś winien za to, że tyle razy wyciągał mnie z tarapatów. Może nie powinienem wchodzić mu w drogę w jego relacji z Valerie? 
-Pójdę do niej, sprawdzę jak się trzyma, może dowiem się czegoś więcej - stwierdził, dopijając swoją kawę. 
-Może zrobię jej śniadanie? - spytałem.
-Pomyślałem już o tym. Może lepiej się prześpij, zarwałeś całą noc - podszedł do tacy z jedzeniem i miał już wychodzić.
-Wszystko będzie okej - dodał, starając się mnie pocieszyć. Uśmiechnąłem się słabo, bo wiedziałem, że spieprzyłem sprawę. Wszystko samo się nie naprawi, a jak próbować, skoro ona nawet nie chce ze mną rozmawiać? Zostałem sam z moimi myślami, które nie dawały mi spokoju. Zazdroszczę czasem ludziom, którzy narzekają na to, że ich życie jest za nudne. 

*Valerie POV*


Zarzuciłam kołdrę na siebie i nie chciałam kontynuować rozmowy z Louisem. Wszystko co powiedział mi Rick miało sens i wyjaśniło mi wszystko. Tylko dlaczego Lou nic mi nie powiedział? Noc w której opatrywałam jego rany zbliżyła nas do siebie. Przecież mógł mi wtedy powiedzieć wszystko, na pewno wymyślilibyśmy coś razem. Zamiast tego wolał mnie okłamać. Może miał jakieś powody, jednak jakoś mnie to nie interesowało. Sytuacja mogła rozwinąć się inaczej, całe szczęście spotkałam Ricka.

Nagle do pokoju ktoś wszedł. Nie chciałam, żeby to był Louis. Naprawdę nie miałam siły, żeby znowu się z nim sprzeczać i wyrzucać go z mojej sypialni. 
-Jak się czujesz? - usłyszałam troskliwy głos Harry'ego i od razu odwróciłam się do niego z uśmiechem.
-Lepiej niż wczoraj - oddał mój uśmiech ukazując dołeczki okalające jego pełne różowe wargi w akompaniamencie białych zębów. 
-Od wczoraj nic nie jadłaś - podał mi tacę z jedzeniem za co tylko podziękowałam i zabrałam się do spożywania kanapek. Harry nadal siedział i obserwował mnie z zaciekawieniem. 
-To jak jem jest aż tak interesujące ? - zapytałam rozbawiona.
-Czekam aż kończysz, wtedy może powiesz mi coś więcej o wczoraj - przestałam na chwilę pochłaniać jedzenie (swoją drogą byłam bardzo głodna) i spojrzałam na niego z wyraźnym zdziwieniem. Myślałam, że tylko Louis będzie mnie męczył o to. No chyba, że to on poprosił Harry'ego, wtedy wszystko miało sens.
-Nie mam nic ciekawego do powiedzenia. Poszłam tam, ale szybko zrezygnowałam.
-Jakoś Ci nie wierzę - odpowiedział, wpatrując się prosto w moje oczy.
-Może nawet tak lepiej, niż komuś uwierzyć a potem dowiedzieć się, że to było kłamstwo - odrzekłam z wyrzutem, który tak naprawdę tyczył się Louisa i Harry dobrze o tym wiedział.
-Valerie, proszę porozmawiaj z nim, wyjaśnicie sobie tę sprawę i wszystko będzie w porządku - próbował mnie przekonać. 
-Miał swoją szansę, niestety zmarnował ją - odparłam z żalem i jadłam dalej kanapki, nie podnosząc wzroku na mojego towarzysza. Jeśli bym to zrobiła, wyłapałby moje zawahanie. Chciałam porozmawiać o tym z Louisem, ale za bardzo bolało mnie to, że nie powiedział mi o wszystkim. A co jak to nie była jedyna tajemnica? Co jeśli ich jest więcej i nie będziemy potrafili sobie z nimi poradzić? Cholera, czemu ja właściwie myślę o nas w liczbie mnogiej.  Jego tajemnice - jego problemy. Chociaż może też dotyczą mnie? 
-Dowiem się jak wygląda sprawa? - spróbował jeszcze raz.
-Harry, to że jesteś jedyną osobą z którą rozmawiam w tym domu, nie znaczy, że powiem Ci wszystko, żebyś mógł od razu pójść i powiedzieć Louisowi.
-Nawet nie miałem zamiaru tego robić - odpowiedział przenosząc się na moje łóżko. Odłożyłam talerz na szafkę nocną, która stała przy łóżku i spojrzałam na niego z zaufaniem.
-Dowiedziałam się, dlaczego Louis wrócił pobity - czekałam na reakcję Harry'ego, obserwując dokładnie jego zachowanie.
-I o to całe halo? - rzekł rozbawiony. Trąciłam jego ramię ręką.
-Tak, to poważne, powinien mi powiedzieć, że sprawa dotyczy mnie, prawda?
-Teoretycznie tak, ale spójrz na to z innej strony. Może po prostu chciał Cię ochronić przed zamartwianiem się tą sprawą? Może nie chciał, żebyś się dowiedziała i zaczęła obawiać. 
-A mam czego? - spytałam skonsternowana.
-Nie, kiedy Lou jest przy Tobie - pocałował mnie w czoło, na co tylko się uśmiechnęłam. Harry naprawdę potrafił podnieść człowieka na duchu, za co byłam mu bardzo wdzięczna. Wstał i miał zamiar wyjść.
-Zostaniesz jeszcze chwilę? - spytałam z nadzieją, że się zgodzi. 
-Jasne - oddał mi uśmiech i chwilę potem siedział już koło mnie.
-Nie jestem już na niego tak bardzo zła - powiedziałam przerywając ciszę. 
-To dobrze - zaśmiał się głośno wypełniając pomieszczenie. 
-Ale chciałabym go jeszcze trochę pomęczyć. To tak w ramach nauczki - spojrzałam na niego z nadzieją, że się zgodzi.
-Moja krew - zaśmiał się ponownie, a ja przytuliłam się do niego. Był wyraźnie zaskoczony jednak po chwili objął mnie ramieniem.
-Mam do Ciebie jeszcze jedną prośbę - spojrzałam w górę na zaciekawioną twarz Harry'ego.
-Mój ojciec jest pewien, że między mną a Louisem coś się dzieje. Grozi mu wyrzucenie z pracy. Caroline obmyśliła plan, który jakby uwzględnia Ciebie.
-Mam udawać Twojego chłopaka?
-Przystojny i bystry, tata Cię polubi - uśmiechnęłam się, bo czułam, że chociaż coś w końcu się uda. Niestety twarz Harry'ego nie wyrażała podobnych emocji.
-Wiesz, wolałbym, żebyśmy nie musieli udawać - odpowiedział ze smutkiem. 
-Harry, byłbyś idealnym chłopakiem, ale bardziej Cię cenię jako przyjaciela - to było ostateczne zakończenie tej dziwnej relacji z Stylesem. Dlaczego to zrobiłam? Nie wiem. Z taką łatwością przyszło mi wypowiedzenie tego zdania, że aż sama się sobie dziwiłam. 
-Czyli nie mam już na co liczyć? 
-To nie tak.. 
-Rozumiem, mam nadzieję, że Louis w porę zrozumie - uśmiechnął się do mnie słabo, a jedyne na co było mnie stać w tej chwili to wtulić się w jego umięśniony tors.
-Ale wyskoczysz gdzieś ze mną jeszcze? - zapytał lekko rozbawiony.
-Gdzie tylko będziesz chciał - oddałam uśmiech i trwałam tak w jego uścisku. Po chwili jednak przerwał tę miłą atmosferę.
-Valerie, przepraszam Cię, ale jest już późno, na pewno Gemma się o mnie martwi, obiecałem dziś ją odwiedzić. 
-Jasne, nie przejmuj się mną - pocałował mnie w czoło na pożegnanie, chwycił swoją kurtkę i wyszedł z pokoju. Leżałam tak jeszcze przez chwilę. W pewnym sensie czułam się wolna. Tylko co miały oznaczać słowa Harry'ego "mam nadzieję, że Louis w porę zrozumie"?
Przecież nie chodziło mi o to, że to z Louisem wiążę przyszłość, prawda? 
Pogrążyłam się w myślach, słuchając muzyki i starałam się jak najbardziej odprężyć. Minęło trochę czasu, od kiedy poczułam, że jestem głodna. Wysłałam SMS do Caroline, która pojawiła się się z obiadem jakieś pół godziny później.
-Czy mnie węch nie myli, czy przyniosłaś pizzę?! - wykrzyknęłam szczęśliwa, że moja przyjaciółka tak dobrze mnie zna. 
-A co innego mogłam zamówić na nasze pogaduchy? - odpowiedziała równie radosna i od razu usiadła na łóżku obok mnie.
-Zawołam Louisa, może zje z nami - zaproponowała.
-Nie! - zaprotestowałam szybko, zanim zdążyła wstać. Caroline spojrzała tylko na mnie skonsternowana w oczekiwaniu na wyjaśnienia.
Opowiedziałam jej całą historię z najdrobniejszymi szczegółami, zaczynając od Louisa, który wrócił pobity tamtego wieczoru, kończąc na tym, że zadzwoniłam po nią.
-To wszystko wyjaśnia, nie chciałam pytać Louisa o jego oko, chociaż zapewne wygląda już dużo lepiej - pokiwałam tylko głową, chociaż w zasadzie nie widziałam jego twarzy od wczoraj, więc ciężko było mi to ocenić.
-Wiesz, wiedziałam, że lubisz się mścić, ale żeby aż tak - dodała i pokręciła z aprobatą głową, zjadając swój kawałek pizzy.
-To chyba nie jest aż taka poważna zemsta, tylko zwykła nauczka na przyszłość.
-Może dla Ciebie - chciała dodać coś jeszcze ale jakby ugryzła się w język. Dziwne. Caroline, która czegoś nie mówi, a dodatkowo powstrzymuje się przed tym to nie jest normalne.
-Co masz na myśli? - spytałam zdziwiona.
-Nic takiego, jesz ten kawałek? 
-Nie zmieniaj tematu - zganiłam ją i tym razem to ja czekałam na wyjaśnienia.
-Louis chodzi dziwnie przygnębiony, po prostu z nim porozmawiaj.
-Co wy się tak na to uwzięliście?! Zrobię jak będę uważała - powiedziałam prawie obrażona. Wszyscy nagle są po jego stronie, nikt nie rozumie jak ja się czuję.
-Valerie, nie rozumiesz, że on zrobił to, żeby Cię chronić?! - wykrzyknęła moja przyjaciółka.
-Okłamał Cię, żebyś nie przejmowała się tym całym Danem, ale z drugiej strony, ty też pokazałaś, że on nie jest Ci obojętny i nic mu nie powiedziałaś. Kłamstwo za kłamstwo.
Nie odpowiedziałam nic, bo moja przyjaciółka miała rację. Uświadomiła mi, że tak naprawdę byłam na niego zła za to samo co mu zrobiłam. 
-Jego kłamstwo było poważniejsze - powiedziałam w akcie obrony.
-Ale on przejął się nim bardziej. Nie mógł się poruszać, a od razu kiedy dowiedział się, gdzie jesteś dosłownie wybiegł z domu. 
-Co nie zmienia faktu .
-Że masz z nim porozmawiać - powiedziała surowo, przerywając mi. 
-Dobra, niech Ci będzie - dodałam zrezygnowana. Tak naprawdę wiedziałam, że Caroline miała rację, ale nie chciałam jej tego przyznać. Nie lubię, kiedy okazuje się, że się myliłam.
-Swoją drogą opowiadaj jak Niall - musiałam szybko zmienić temat, ponieważ nie miałam siły ciągnąć dalej rozmowy o Louisie.
-Podobno jak jego mama dowiedziała się, że jestem w połowie Irlandką od razu kazała mu mnie zaprosić w sobotę na kolację. Mam obawy czy to nie za wcześnie.
-Przestań się martwić, idź i baw się dobrze - podsumowałam i przytuliłam moją przyjaciółkę.
Kiedy Caroline wychodziła było już późno. Po pewnym czasie zdecydowałam się pójść do Louisa. Jego pokój wypełniony był mrokiem. Nie miałam nawet pewności, że on był w środku. 
-Louis? - spytałam niepewnie wchodząc do środka. 
-Coś się stało? - słyszałam jak podnosi się na łóżku,
-Dłużej nie mogę Cię tak męczyć - stwierdziłam. - Odbyłam dziś dwie poważne rozmowy, jedną z Harrym, drugą z Caroline i zrozumiałam, że nie powiedziałeś mi całej prawdy tylko dlatego, że chciałeś mnie trzymać od tego z daleka. Nie mam Ci za złe.
Odetchnął głęboko, jakby z ulgą, jednak nadal nic nie mówił. Pomieszczenie wypełniała niezręczna cisza.
-Czemu nic nie mówisz? - spytałam po chwili.
-Bo zastanawiam się, co dowiedziałaś się w Red Drink Bar - podeszłam do jego łóżka. Słyszałam jak robi mi miejsce, więc od razu usiadłam naprzeciwko niego. Moje oczy przyzwyczaiły się do ciemności, więc widziałam już zarys jego sylwetki. Miałam też wrażenie, że wpatruje się we mnie.
-Zanim dotarłam do gabinetu Dana zatrzymał mnie napakowany mięśniak, Rick. Całe szczęście los go zesłał, bo gdybym weszła do Daniela, mogłoby to się źle skończyć. Wyjaśnił mi prawdziwy powód tego - chwyciłam jego twarz w dłonie i kciukiem przejechałam po jego rozciętej wardze. 
-Rick zawsze był dobrym kumplem.
-Dziękuję - dodałam szeptem. - Dziękuję, że mnie broniłeś, że troszczyłeś się o mnie. Dziękuję przede wszystkim za to, że jesteś. 
Poczułam jego dłoń na mojej. Po chwili zbliżyłam moją twarz do jego i złożyłam krótki pocałunek. Było to działanie impulsywne, którego nie spodziewałam się po samej sobie. Czułam tylko, że bardzo chciałam to zrobić. 
-Teraz wiem, że przetrwamy to razem - dodałam. Odpowiedzią Louisa, było ponowne złączenie naszych warg, tym razem na dłuższy czas, jednak po chwili szybko się odsunął.
-Nie mogę - siedziałam dalej skonsternowana i obserwowałam zarys jego sylwetki w ciemnościach. - Twój ojciec.. Nawet nie chcę myśleć co on mi za to zrobi.
-O to się nie martw. Dziś rozmawiałam z Harrym. Caroline podsunęła mi genialny pomysł i Styles zgodził się udawać przed tatą mojego chłopaka, więc odsunie to od nas wszelkie podejrzenia, więc będziemy mogli spokojnie działać, oczywiście w sprawie Dana.
Uśmiechnął się pod nosem i przyciągnął mnie do siebie, zamykając mnie w ciasnym uścisku swoich umięśnionych ramion. Tego potrzebowałam w czasie, w którym tyle działo się w moim życiu. 
-Czuję, że ktoś odzyskuje siły - zaśmiałam się. - Ciekawi mnie tylko Twoja dziwna relacja z Caroline. 
-Nie powinnaś się martwić. Zapewniała mnie tylko, że wszystko będzie w porządku.
-Ale przecież ona nie wiedziała nic o sytuacji z Danielem - powiedziałam skonsternowana.
-Nie miałem na myśli tego przeklętego Parkera. Chodziło o to co będzie między nami. Byłem tak bardzo zazdrosny o Harry'ego. Chociaż to on teraz 'będzie Twoim chłopakiem' - podkreślił ostatnie słowa bardzo doraźnie. 
-Ale to nie o niego i moją najlepszą przyjaciółkę byłam zazdrosna jak cholera.
Leżeliśmy tak jeszcze przez chwilę. Wsłuchiwałam się w coraz to spokojniejsze bicie jego serca, kiedy nagle pomieszczenie wypełniło światło wyświetlacza telefonu Louisa i krótka wibracja. Odczytał SMS i nagle jego serce przyśpieszyło. Podniosłam na niego wzrok i starałam się odczytać jego wyraz twarzy. Szybko odłożył komórkę i zacieśnił swój uścisk. 
-Lou, kto to? Tylko bez żadnych kłamstw - powiedziałam stanowczo oczekując odpowiedzi.
-To Dan - nagle zapomniałam jak się oddycha. Witaj koszmarze.

piątek, 31 października 2014

Rozdział 13 - I'll Do It On My Own

Witam wszystkich na kolejnym rozdziale, który olśnił mnie nagle bardzo późno w nocy. Pojawi się na pewno dużo błędów, za co z góry przepraszam! Nawał pracy w szkole spowolnił moją pracę nad tym rozdziałem, ale cieszę się, że w końcu go dokończyłam. Chciałabym jeszcze zachęcić  was do komentowania, ponieważ jest to naprawdę podbudowujące, kiedy ktoś napisze chociaż coś krótkiego na temat nowego rozdziału. Kiedyś było nawet około 8/9 komentarzy, teraz ledwo dajecie radę 4. Mogę liczyć na waszą aktywność? :> To tyle ode mnie - tymczasem miłego czytania! 

Rozdział 13 - I'll Do It On My Own


Zaczynało robić się jasno. Promienie słońca wypełniały pokój. Tej nocy nie zmrużyłam oka. Leżałam otulona ramieniem Louisa i myślałam. Nie umiałam po prostu zapomnieć, czy przestać myśleć o wczoraj. Odtwarzałam w głowie wszystko co zobaczyłam poprzedniego wieczoru. 
Dlaczego on wplątał się w coś tak nierozważnego?! Dlaczego naraża się na takie niebezpieczeństwo?
Gdyby porozmawiał ze mną o tym wcześniej na pewno coś byśmy wymyślili. Razem. Muszę porozmawiać z tym całym Danielem, może jeśli zgodzę się płacić pieniądze sama zostawią go w spokoju? Tak, to przecież byłoby najlepsze rozwiązanie. Dla mnie pieniądze nie grają roli. No i Louis byłby bezpieczny.
Nagle poczułam jak jego ramię rozluźnia uścisk, a on z ciężkim westchnięciem kładzie się na plecach. 
-Wyspałeś się? - zaczęłam nie odwracając się do niego.
-Tak. Czemu ty już nie śpisz? - zapytał zatroskany. Czułam, że wlepia we mnie wzrok. Zawsze to robi, kiedy oczekuje, że mu odpowiem. Momentami dziwię się, że tyle o nim wiem.
-Nie mogę - dopiero teraz zwróciłam się twarzą do niego. Patrzył mi prosto w oczy z lekkim wyrzutem, ale jakby do samego siebie. Czułam, że jest na siebie zły, chociaż nie powinien. Chciałabym mu powiedzieć, że nie sprawia mi przykrości, ale wręcz przeciwnie. Chciałabym powiedzieć mu, że jest mi potrzebny i jak bardzo martwię się o niego.
-Jesteś głodny?
-Aż tak bardzo chcesz już uciec z łóżka? - spytał uśmiechając się lekko pod nosem. - Wiem jak lubisz leżeć.
-Wczoraj ci już powiedziałam, że nie mam zamiaru uciekać - puściłam mu oczko, na co tylko się zaśmiał. - Swoją drogą wyleżałam się już dziś - o. tak, zdecydowanie cała noc to za dużo, nawet jak na mnie.
-Trzeba to zapisać w kalendarzu. Valerie twierdzi, że nie chce już leżeć - powiedział teatralnie. Był bardzo rozbawiony, jednak po chwili skrzywił się w grymasie bólu
-Ha ha bardzo śmieszne. Spokojniej panie Tomlinson, jeszcze nie do końca wyzdrowiałeś.
-Wiesz, że nie lubię leżeć - powiedział ze smutkiem, wzdychając ciężko. Nie mogłam patrzeć na to, jak się męczy.
-Zrobimy tak, że polubisz leżenie - uśmiechnęłam się do niego i wstałam z łóżka. Obserwował moje ruchy, bo był ciekawy, co tym razem wymyśliłam. Podeszłam do odtwarzacza muzyki i podłączyłam mojego Iphone'a. Włączyłam jego ulubioną płytę zespołu The Fray i kazałam mu leżeć.
Sama udałam się do kuchni, żeby zrobić mu coś do jedzenia. Swoją drogą sama byłam głodna. Przez to wszystko wczoraj zapomniałam, o odżywianiu się, o czym przypominał mi mój brzuch co chwilę wydając dziwne dźwięki. Usmażyłam jajka na boczku, do miseczki wsypałam musli i zalałam je jogurtem. Do tego położyłam kilka cukierków, pokrojone jabłko i sok pomarańczowy. 
Byłam z siebie dumna. Choć wiem, że to oklepany i romantyczny gest, ja po postu chciałam zrobić coś miłego. 
-Dasz radę sam usiąść? - zapytałam wnosząc tacę z jedzeniem do jego pokoju.
-Myślę, że tak - podniósł się na łokciach. - Co ty tam niesiesz? - spytał zaciekawiony obserwując mnie.
-Śniadanie - stwierdziłam, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie, i w pewnym sensie była.
-Musisz zjeść wszystko, wtedy wyzdrowiejesz - podkreśliłam.
-Nie jestem małym dzieckiem - odpowiedział z wyrzutem.
-Ale zachowujesz się jak dziecko, wplątując się w to - przerwałam na chwilę, ponieważ Lou wyglądał jakby właśnie o czymś pomyślał. W jego wzroku wyłapałam strach, obawę, a może zwątpienie. Czasem naprawdę nie potrafię odczytać jego emocji.
-Pokaż mi oko - chwyciłam ostrożnie jego twarz w dłonie i przyglądałam się bardzo opuchniętemu i sinemu oku. Mam nadzieję, że jak opuchlizna zejdzie wszystko będzie w porządku. 
-Do wesela się zagoi, oprócz tego jesteś tylko trochę obity - uśmiechnęłam się do niego, na co odpowiedział mi tym samym. 
-Jeśli jeszcze raz pokażesz mi się w takim stanie, to obiecuję, sama doprowadzę Cię do gorszego - powiedziałam z powagą, chcąc być groźna, ale chyba mi się to nie udało.
-Podaj mi już te jajka, umieram z głodu - zaśmiałam się mimowolnie i postawiłam przed nim tacę ze śniadaniem.

***

-Opatrunek zmieniony, tu masz książkę, sok postawiłam na stoliku obok łózka, żebyś mógł spokojnie go sięgać.
-Nie jestem małym dzieckiem, Valerie- stwierdził Louis załamując ręce. 
-Trzymaj się - rzuciłam wychodząc przez drzwi i posłałam mu buziaka. 15 minut później byłam już pod domem Caroline. Musiałam z nią porozmawiać o moim pomyśle.
-Cześć kochana, co Cię do mnie sprowadza? 
-Są twoi rodzice? - spytałam od razu.
-Pojechali do Mediolanu na jakieś targi mody, wracają jutro. Ale jest Olivier, mamy maraton filmowy, może chcesz się przyłączyć? - powitała mnie praktycznie potokiem słów, jak to ona ma w zwyczaju.
-Cholera, czyli mi nie pomożesz - odparłam zrezygnowana.
-Coś się stało? - spytała jakby lekko przestraszona. 
-Nie nie! W zasadzie, to pomyślałam, że pojedziesz ze mną do Red Drink Bar, mam tam sprawę do załatwienia.
-Sprawę? Może tak jaśniej? - powiedziała obrażona, że nic nie wie na ten temat. Skrzyżowała  ramiona na piersi i czekała na wyjaśnienia.
-Opowiem ci wszystko, jak jakoś to rozwiążę - pocałowałam ją w policzek, żeby nie złościła się na mnie. Zadziałało.
-Valerie, jak zwykle piękna - zagadnął brat Caroline wychodząc z salonu. Miał na sobie nisko opuszczony dres, i koszulkę opinającą jego umięśniony tors. Wyglądał seksownie, czarując mnie swoimi niebieskimi oczyma.
-Hej Olivier - podszedł i pocałował mnie w policzek. 
-Zostajesz z nami? - spytał z nadzieją w głosie i wskazał ręką drogę do dużego pokoju, odsuwając się na bok.
-Nie dziś. Jadę załatwić coś ważnego, ale następnym razem obiecuję, że zostanę dłużej - położyłam prawą dłoń na sercu, a lewą uniosłam, chcąc być jak najbardziej przekonywująca. Wiedziałam, że Olivier i tak nic nie powie. Jakiś czas temu próbował wyciągnąć mnie na randkę, a ja do dziś zastanawiam się, czemu się nie zgodziłam. Czasem tego żałuję, jednak potem przypominam sobie, co zrobił mi mój były chłopak. Wiem, że nie wszyscy faceci są tacy sami, ale niestety uraz pozostaje. 
-Cóż, nie będę Cię w takim razie zatrzymywał. Do zobaczenia wkrótce - podsumował i udał się do salonu. 
-Może pojechać z Tobą? - spytała Car, wyrywając mnie z zamyślenia.
-Nie, dzięki, naciesz się bratem - uśmiechnęłam się do niej ciepło. - Nie mam dużo do załatwiania, poradzę sobie, jestem już duża.
-No przecież, zapominam o tym zawsze - zaśmiałyśmy się, na parodie naszych rodzin. Za każdym razem kiedy nas widzą, twierdzą, że urosłyśmy, bądź coś podobnego. 
-Uważaj na siebie - rzuciła na odchodne. Pomachałam jej tylko i ruszyłam pośpiesznie do samochodu. W głowie układałam sobie plan, o czym będę rozmawiać z Danem. Co ja mu powiem? Czy w ogóle będzie chciał mnie wysłuchać? Nie zauważyłam nawet, jak szybko znalazłam się pod klubem. Louis miał rację, nie było to atrakcyjne miejsce, więc nie mogły dziać się tu dobre rzeczy. Po wejściu od razu ukazało mi się kilka "scen", jak przypuszczam, dla striptizerek. Miejsce spowite było mroczną atmosferą. Gdyby nie to, że wiedziałam, że nie było to dobre miejsce, podobałoby mi się tu, no może bez tych striptizerek, Moją uwagę przyciągnął ogromny, dobrze wyposażony, kolorowy bar. Otworzyłam buzię w zdziwieniu, ponieważ z zewnątrz nie wydawało się to takie duże.
Po chwili odnalazłam jak dojść do biura szefa. Skręciłam w ciemny korytarz, a moje serce nagle przyśpieszyło. Otoczenie było lekko przerażające, jednak nie zrażało mnie to, żeby iść dalej. W chwili obecnej miałam tylko na uwadze dobro Louisa. Louisa i poniekąd moje, ponieważ za bardzo bym się o niego martwiła.Już miałam pukać do drzwi, kiedy usłyszałam głęboki głos za mną. Odwróciłam się szybko, by spojrzeć skąd on dochodzi. Moim oczom ukazał się wysoki, napakowany mężczyzna.
-Ty w sprawie pracy? - spytał. Na ponowny dźwięk jego głosu lekko zadrżałam.
-Nie, chciałam tylko porozmawiać z właścicielem, Danielem Parkerem. 
-Na posadę striptizerki? - otworzyłam szeroko oczy i patrzyłam na niego z oniemieniem. Zlustrował mój wygląd i pokiwał głową z aprobatą.
-Skądże! - wykrzyknęłam zdziwiona. - Nazywam się Valerie Crossley, ja w sprawie Louisa Tomlinsona - odpowiedziałam odważnie. Jego wzrok nagle zmienił kompletnie wyraz a z jego gestów mogłam odczytać zdenerwowanie.
-Chodź za mną - powiedział i pociągnął mnie za ramię w przeciwną stronę. Obecnie byliśmy w jakimś schowku a ja bałam się jak cholera. Serce skakało mi do gardła. Bałam się, że coś mi zrobi.
-Jeśli coś mi zrobisz zacznę krzyczeć - ostrzegłam.
-Nie będziesz musiała, robię to dla Twojego dobra - spojrzałam na niego ze skonsternowaniem. - Lou Cię tu przysłał?
-Nie, nie wie, że tu jestem.
-Cholera dziewczyno, co ty wyprawiasz?! - wykrzyknął szeptem, co ponownie mnie zaniepokoiło.
-Nie rozumiem - stwierdziłam.
-Wpadasz sama w ręce Dana. Nie będzie się wahał wykorzystać tego ponownie przeciw Louisowi, żeby zapłacił mu pieniądze.
-Może tak jaśniej?
-Opowiem Ci wszystko, siadaj - wskazał mi krzesło, czego nie odmówiłam. Byłam  w niemałym szoku i potrzebowałam usiąść, chociaż na chwilę.
-Nazywam się Richard McMillan, możesz mówić na mnie Rick - podał mi dłoń, na co tylko ją uścisnęłam, i czekałam na dalszy ciąg historii. 
-Pracuję dla Dana długi czas, ale nie mam związku z biznesem, robię tylko za jego ochroniarza. Przyjaźniłem się z Louisem, do czasu kiedy odszedł. Swoją drogą, jak on się czuje? - spytał troskliwie.
-Dziś już lepiej. Jest porządnie obity, ale będzie żył - odetchnął z ulgą.
-Jakby coś mu się stało, miałbym ogromne wyrzuty sumienia.
-To ty mu to zrobiłeś?! - wykrzyknęłam, na co tylko mnie uciszył, kładąc dłoń na moich ustach.
-Cii, chcesz, żeby nas usłyszeli? To po części ja, jednak w zasadzie to Daniel. My tylko jesteśmy na jego zawołanie, a każda próba sprzeciwienia się, kończy się dla nas źle. Tak samo było z Louisem, odszedł i teraz Dan ciągle go prześladuje, mszcząc się na nim za to.
-Dlatego tu jestem, chciałam załatwić z nim sprawę i płacić mu te pieniądze, żeby odczepił się od Louisa.
-Valerie, czy ty nie rozumiesz, że jak zrozumie, że może tak łatwo pozyskać pieniądze, to wasze problemy się nie skończą, a wręcz przeciwnie? - zastanowiłam się chwilę nad jego słowami. Cholera, miał rację, przecież Dan to taka osoba, która nie zna zasad bycia fair.
-To co mamy zrobić? - spytałam załamana. Myślałam, że to już będzie załatwienie sprawy, jednak wszystko skomplikowało się jeszcze bardziej.
-Jestem blisko Dana, staram się znaleźć na niego jakiś hak, jednak jak na razie to bezowocne działania. Jest bardzo ostrożny, kompletnie odciął się od przeszłości, jednak mam nadzieję, że w końcu mi się uda. 
-W takim razie, może uda mi się pomóc?
-Proszę, nie wplątuj się jeszcze bardziej w tą sprawę - stwierdził Rick, patrząc mi prosto w oczy.
-Jak to bardziej? - spytałam ponownie skonsternowana.
-Oh, czyli ty nic nie wiesz... - przerwał na chwilę. - Dan szantażuje Louisa nie tyle tym, że coś zrobi jemu, a Tobie. Lou został pobity, ponieważ bronił Ciebie. Daniel szpieguje Cię, obserwuje prawie w każdym momencie. 
-Jak to?! - moja szczęka prawie spotkała się z podłogą, a moje oczy zaszły łzami. Dlaczego do cholery Louis mnie oszukał? Dlaczego nie powiedział mi całej prawdy? Myślałam, że się przyjaźnimy i mówimy sobie takie rzeczy.
-Nie miej mu tego za złe. Louis robi wszystko tylko żeby Cię chronić - pocierał swoją dużą dłonią moje ramię, żeby mnie trochę uspokoić. - Musisz jak najszybciej stąd uciekać. Jeśli tylko Dan dowie się, że tu jesteś, to tak szybko stąd nie wyjdziesz.
-Słuchaj Rick, jeśli dowiesz się czegoś, co może zrujnować Daniela skontaktuj się ze mną - zapisałam mu mój numer na kartce i podałam, trzęsącą się ręką. - Byłoby mi to bardzo przydatne.
-Jasne, jeśli coś będę wiedział, dam Ci znać - uśmiechnął się do mnie ciepło. - Teraz wypuszczę Cię tylnym wejściem, żebyś mogła wyjść niezauważona. Chodź za mną - wyjrzał z małego pomieszczenia na korytarz i kiedy upewnił się, że droga wolna zaprowadził mnie do wyjścia ewakuacyjnego. 
Pomachałam mu na odchodne i jak najszybciej udałam się do samochodu. Roztrzęsiona nie mogłam znaleźć kluczyków w torebce. Chciałam już znaleźć się w domu. A co jak Daniel teraz mnie obserwował? Co jak wie, że byłam u niego? Jak będzie chciał mi coś zrobić?
Nagle poczułam, jak ktoś ściska moje ramię. Mój puls nagle strasznie przyśpieszył, tak że bałam się, żeby moje serce nie wyskoczyło mi z piersi. Nagle gwałtownie odwróciłam się i plecami przywarłam do samochodu. Moje otumanienie ponownie ogarnęło całe moje ciało. Nagle czułam, jak tracę kontakt z rzeczywistością i osuwam się na ziemię.

*Louis POV*
Leżałem na łóżku czytając jakieś romansidło i popijając sok pomarańczowy. Pech chciał, że Valerie nie miała żadnych innych książek, jednak nie przeszkadzało mi to. Odpoczywałem, a Val była u swojej przyjaciółki, więc wszystko było w jak najlepszym porządku, a ja w spokoju mogłem odetchnąć od przytłaczającej sprawy z Danielem.
Jednak jak to mówią, nie chwal dnia przed zachodem słońca. Nagle pomieszczenie wypełnił dźwięk mojego telefonu. Chwyciłem go z szafki nocnej, a numer, który się wyświetlił lekko mnie zdziwił. 
-Stało się coś Caroline ? - spytałem zmartwiony.
-Co takiego jest w Red Drink Bar? - moje tętno właśnie chyba oszalało. Serce waliło mi jak głupie, a całe ciało wypełniło się ciężarem. Ciężarem strachu.
-Valerie wpadła do mnie roztrzęsiona i spytała co robię. Jak powiedziałam jej, że spędzam czas z bratem, stwierdziła, że nie muszę z nią jechać.
-Dobrze, ale jaki ma to związek z tym przeklętym klubem - wydarłem się na dziewczynę.
-Stwierdziła, że ma coś ważnego do załatwienia i pojechała tam sama.
-Cholera! - wykrzyknąłem i zerwałem się z łóżka na równe nogi. Od razu tego pożałowałem, ponieważ poczułem przeszywający ból w klatce piersiowej. Chwyciłem kluczyki i już miałem iść do samochodu, kiedy zrozumiałem, że nie dam rady prowadzić sam.
-Caroline, dasz radę po mnie przyjechać? - spytałem z nadzieją w głosie.
-Zostałam bez samochodu, ale poproszę brata - odpowiedziała.
-Nie, nie trzeba, już wiem co zrobię. Nie przejmuj się niczym, okej? Załatwię to - starałem się ją uspokoić, jednak jak tego dokonać samemu będąc roztrzęsionym? Rozłączyłem się, nie czekając nawet, żeby coś powiedziała.
Pomyślałem tylko o jednej osobie, która była w stanie teraz mi pomóc. Wystukałem jego numer i już po 15 minutach siedziałem w samochodzie Harry'ego, który jechał jak najszybciej mógł.
Harry nie tylko był moim przyjacielem, ale i zależało mu na dobrze Valerie, więc zgodził się przyjechać bez wahania.
-Co ty znowu zrobiłeś?! - krzyknął na mnie mój przyjaciel widząc stan mojej twarzy. Muszę przyznać, byłem nieźle obity.
-Znowu Daniel? - pokiwałem twierdząco głową. - Myślałem, że już masz z nim spokój. Odszedłeś dla świętego spokoju, a teraz paradujesz z podbitym okiem.
-Broniłem Valerie! - Harry spojrzał na mnie pytająco. - Ten pieprzony psychopata jej groził.
-Postąpił bym tak samo, tyle, że to ja wyszedłbym zwycięsko z tej bójki.
-Jak zawsze pewny siebie Styles - zaśmialiśmy się razem, mimo powagi sytuacji. Chociaż ostatnio nie znosiłem jego zalotów do Valerie, teraz widziałem w nim mojego najlepszego przyjaciela, którym mimo okoliczności zawsze będzie. 
-To tu - wskazałem palcem, gdzie ma skręcić. Zaparkował kilka samochodów dalej od auta Valerie. Kiedy pomógł mi wyjść z samochodu, zza rogu, jakby tylnym wyjściem wyszła roztrzęsiona Val. Grzebała w torebce, zapewne w poszukiwaniu kluczyków. Co tam się do cholery stało?! Była strasznie rozkojarzona. Harry do niej podbiegł a ja obserwowałem tą sytuację z daleka, starając się jak najszybciej do nich dojść. Złapał ją za ramię, na co ona nie poruszyła się ani trochę. Nagle energicznie obróciła się twarzą do niego. W sekundzie po prostu osunęła się w jego ramiona. Kiedy znalazłem się obok nich zauważyłem, że Valerie zemdlała.
-Stary, co teraz? - zagadnął mnie przerażony Harry. Jego wyraz twarzy zdradzał wszystko. Moje serce było tysiąc razy na sekundę. Nie wiedziałem co robić, nie wiedziałem co ten psychopata jej zrobił. Byłem gotów iść do środka i zabić go gołymi rękoma, bez względu na to w jakim stanie teraz byłem.
-Lou! Pomóż mi, musimy ją jak najszybciej stąd zabrać do domu. Co jak Dan nas zobaczy? - powiedział roztrzęsiony Styles.
-Masz rację - pomogłem mu włożyć Valerie na tylne siedzenie samochodu. Jej głowa spoczywała na moich kolanach, a ja delikatnie głaskałem jej włosy, kiedy Harry kierował się w stronę domy Crossleyów. Najważniejszym teraz było, żeby z nią wszystko było okej. Musiałem tylko znaleźć sposób na wykończenie Daniela. Zrujnowanie mu życia, byłoby najlepszą rzeczą, jaką mógłbym mu się odpłacić za wszystko co zrobił mi i Valerie.

wtorek, 21 października 2014

Rozdział 12 - I Won't Let You Go Away From Me

Witam wszystkich! Unormowała się sprawa z internetem w internacie i teraz rozdziały będą pojawiać się średnio raz w tygodniu. Cieszę się, że mogłam wrócić do historii Valerie i Louisa, bo szczerze mówiąc zżyłam się z nimi i trochę tęskniłam. Mam nadzieję, że weny też nie będzie mi brakowało. 
Tymczasem zostawiam wam kolejny rozdział. Chciałabym napomnieć, że nie jest to kolejne wydarzenie, jednak ten sam dzień, który opisywała Valerie, jednak z perspektywy Louisa. Miłego czytania! ;)

Rozdział 12 - I Won't Let You Go Away From Me

*Louis POV*

Nie spałem już od dłuższej chwili. Obserwowałem jak Valerie spokojnie leży obok mnie i miarowo oddycha. Bałem się. Tak cholernie bałem się, że jej się coś stanie, a wtedy nie wybaczyłbym tego sobie, bo zdawałbym sobie sprawę, że to moja wina. Nie wiem jak w ogóle mogłem pozwolić zacząć się szantażować Danowi. Pomyśleć, że kiedyś byliśmy przyjaciółmi, a teraz zaślepiony pieniędzmi chce zabrać mi kogoś, kto jest dla mnie bardzo ważny. Oczywiste było to, że nie chciałem dalej mu płacić, nie chciałem również ryzykować krzywdą Valerie. Dlaczego ja byłem taki głupi?! Teraz byliśmy na celowniku Dana razem, mimo, że ona nic nie zawiniła. Wiedzą jak wygląda, gdzie mieszka, a ja nie mogę nic z tym zrobić, bo wiem, że jeżeli będę próbował, nie skończy się to dla nas dobrze.
Spokojnie gładziłem jej włosy, były takie miękkie i delikatne, dokładnie jak ona. Zgrywała tylko taką stanowczą i poważną. Największym moim szczęściem na chwilę obecną, było to, że mogłem mieć ją blisko. Nie musiała od razu rzucać mi się w ramiona, wystarczyło, że była.
Nagle z zamyślenia wyrwał mnie mój telefon, który zaczął wibrować. Spojrzałem na wyświetlacz i od razu odebrałem, ponieważ na całe szczęście nie był to Dan.
-Hej Caroline, coś się stało? - zapytałem lekko zaniepokojony.
-Nie, spokojnie - odpowiedziała ciepłym głosem. - Chciałam Cię zapytać co myślisz o tym, żeby Valerie była z Harrym?
Zaskoczony nie wiedziałem co powiedzieć i zapanowała niezręczna cisza.
-Tak myślałam, ale nie chodziło mi o to, żeby to było na serio - uspokoiłem się jej słowami. - Pan Crossley twierdzi, że ty i Val jesteście blisko.
-Choć to nieprawda - wtrąciłem.
-Nie przerywaj mi - zganiła mnie. - Więc na czym to ja..? Valerie musi mieć chłopaka, odsunie to podejrzenia od was.
-Pomysł jest genialny, ale co jeśli ona naprawdę będzie chciała być z Harrym? - spytałem ze smutkiem, który na pewno Caroline wyczuła. To była kolejna moja obawa. Czasem zastanawiam się, co się stało z moim życiem.
-Uwierz mi, że ja już to załatwię. W zasadzie, znaleźć sobie kogoś mógłbyś równie dobrze ty. Zaproponuję ten pomysł Valerie, zobaczymy, którą opcję wybierze. Jak na razie mów, że nic nie wiesz, najlepiej nie wspominaj, że o tym ze mną rozmawiałeś.
-Jesteś wielką intrygantką - odparłem z aprobatą i rozbawieniem w głosie, na co tylko się zaśmiała. - Jedziecie gdzieś czy zostajecie u nas?
-Zabiorę ją o 14.
-Bardzo dobrze, mam sprawę do załatwienia. W takim razie do zobaczenia - rozłączyła się. Patrzyłam dalej na Valerie, która słodko spała, jednak po chwili jej telefon zadzwonił, a ja byłem pewny, że to Caroline. Podniosła głowę i spojrzała na mnie zaspana, uśmiechnęła się pod nosem i przeniosła wzrok na wyświetlacz telefonu. 
-Czy ty jesteś normalna?! - naskoczyła na swoją przyjaciółkę, już od początku rozmowy. Car lubi działać jej na nerwy, a zwłaszcza kiedy może ją obudzić.
-No nie wiem, może dlatego, że jest po 9, a wiesz dobrze, że o tej godzinie jeszcze śpię? - tak jak myślałem, wygarnęła jej to. Uśmiechnąłem się do siebie pod nosem, i przyglądałem się jej, a ona tylko na mnie spojrzała i zrobiła teatralną minę, chcąc pokazać mi jak bardzo jest zła.
-No to opowiadaj - Caroline zaczyna swoje intrygi, bardzo dobrze. Nagle Valerie położyła głowę na mój brzuch i bawiła się swoimi paznokciami.
-No dobra wpadnij do nas, i tak nie mamy co z Lousiem robić - spojrzała na mnie pytająco, na co skinąłem głową w potwierdzeniu. I tak wiedziałem, że Caroline ją wyciągnie z domu, ale kobietom zawsze trzeba przytakiwać inaczej są złe, a jej przyjaciółka wystarczająco ją dziś poddenerwowała. Na tę uwagę uśmiechnąłem się do niej. Gdyby tylko ona znała moje myśli!
-Zaintrygowałaś mnie. Niech będzie. Powiedz mi czy to, co chcesz mi powiedzieć jest związane z Niallem? - spytała jakby z nadzieją w głosie. 
-I co w związku z tym? - spojrzała na mnie skonsternowana, na co posłałem jej takie samo spojrzenie. O czym powiedziała jej Caroline? Cholera.
-Car, co ty .. - urwała w pół zdania. Byłam pewna, że jej przyjaciółka się rozłączyła. Uwielbia to robić. Lerie leżała tak jeszcze chwilę, więc postanowiłem zapytać czy nie chce nic zjeść.
-Jesteś głodna? - zapytałem, wyrywając ją z zamyślenia.
-Odrobinkę - odpowiedziała, jakby nieobecna.
-To może ja coś zrobię, a ty się przygotuj, skoro Caroline ma być koło 14? - zaproponowałem.
-Skąd wiesz, przecież nie wspominałam, o której godzinie po mnie przyjedzie? - Cholera, cholera, cholera, CHOLERA! Co ja zrobiłem, jeszcze gdybym umiał kłamać. Szybko Louis, wymyśl coś!
-Emm.. No nie wspominałaś, ale .. ale Car rano do mnie dzwoniła - brawo Tomlinson! Miałem ochotę uderzyć się w twarz, za mój brak inwencji twórczej! Caroline mnie zabije. Valerie spojrzała na mnie bardzo zaskoczona i nic nie powiedziała.
-To ja może pójdę zrobić śniadanie - zaproponowałem ponownie, żeby tylko przerwać tę niezręczną ciszę, bo czułem, że zaraz zacznie ciskać piorunami. Bez słowa po prostu wypuściła mnie i nie drgnęła z miejsca. Poszedłem do kuchni i zrobiłem jej kanapki. Nagle wpadła do pomieszczenia jak oparzona i usiadła naprzeciwko mnie.
-Dobrze, że Caroline poznała Nialla. Czuję, że coś z tego wyjdzie - powiedziała , starając się być obojętna, jednak widziałem jak spojrzała na mnie oczekując odpowiedzi. W tej jej ślicznej główce zapewne ułożył się jakiś dziwny plan, a ja jestem pewien, że jest to związane z jej wczorajszym zmieszaniem, kiedy zobaczyła mnie z jej przyjaciółką, kiedy wychodziliśmy z zakamarka. Od razu zrozumiałem, że jest najzwyczajniej w świecie zazdrosna.
-Też mi się tak wydaje, mają bardzo dużo wspólnego - odpowiedziałem obojętnie, chcąc być jak najbardziej tajemniczy. Nie spojrzałem na nią, bo wiedziałem, że jak tylko bym to zrobił od razu zrozumiałaby, że tak naprawdę się z tego cieszę. Tak, cieszyłem się w duchu, że Niall w końcu kogoś znalazł i że jest to własnie Caroline.
-Ciekawe, czy między nimi zaiskrzyło wczoraj wieczorem, kiedy byli sam na sam - powiedziała pod nosem, jakby sama do siebie, jednak celowo chciała, żebym to usłyszał. Zrobiłem obojętną minę i postawiłem kanapki przed nią.
 -Smacznego - uśmiechnąłem się do niej. - Ja już pójdę do siebie, dawno nie ćwiczyłem.
Teraz rozegra się walka z czasem. Szybko się przebrałem i udałem, że dzwonię do Caroline. Wiedziałem, że Valerie przyjdzie i będzie chciała się dowiedzieć o co chodzi, więc było to dla mnie na rękę.
-Dobrze, zobaczymy co zrobi jak już wrócicie. Teraz nie ma co o tym myśleć na zaś - po chwili, żeby dodać trochę dramatyzmu dodałem - Nie musicie się spieszyć, nie wiem ile mi zejdzie.
Śmiałem się do siebie w duchu, bo wiedziałam jak Valerie wariowała w środku. Kiedy czegoś nie wie za wszelką cenę chce się tego dowiedzieć, a jest przy tym taka zagubiona i urocza.
Odłożyłem telefon i zacząłem podciągać się na drążku. Nagle, tak jak myślałem, rozległo się pukanie do drzwi.
-Coś się stało? - zapytałem normalnie, z lekkim rozbawieniem w głosie, które za wszelką cenę starałem się ukryć. Nie miała konkretnego powodu, jednak tu przyszła. Chciała chyba "przyłapać" mnie na rozmowie z Caroline, jednak niestety jej to nie wyszło. Ha! 1:0 dla mnie.
-Emm.. właściwie to nic... Chciałam spytać czy... Czy jedziesz ze mną i Caroline? - spytała zmieszana, jąkając się przy tym strasznie. Myślałem, że wymyśli coś lepszego.
-Nie, mam pewną sprawę do załatwienia - starałem się powiedzieć tajemniczo i zacząłem dalej podciągać się na drążku.
-W takim razie widzimy się jak wrócę - powiedziała i wyszła pośpiesznie z pokoju.
Bardzo brakowało mi wysiłku fizycznego, który dawał mi ogromną satysfakcję. Wystarczyło kilka podciągnięć, parę pompek i od razu człowiek czuje się szczęśliwszy.
Kiedy zobaczyłem przez okno, że dziewczyny odjechały z podjazdu wziąłem prysznic i przebrałem się. Sprawa, którą miałem załatwić była niebagatelna. Dan nie mógł zastraszać mnie, grożąc porwaniem Val. Zawsze niestety zapominam, że źli ludzie nie grają fair. Chwyciłem moją czarną jeansową kurtkę i udałem się do miejsca, gdzie na pewno znajdę mojego dawnego przyjaciela.
-To już tu - powiedziałem sam do siebie, wzdychając ciężko. Stojąc przed klubem przypominało mi się wszystko co się tu działo. Cieszę się, że stałem tylko przy wejściu. To co działo się w środku przechodziło wszelkie oczekiwania. Tuż przed moim odejściem zdarzyło mi się wejść do środka i kiedy zobaczyłem wszystkie te biedne odurzone dziewczyny, które praktycznie rozkładały nogi przed tymi obleśnymi facetami. Kiedy zrozumiałem, że klub Dana, to nie jest zwykła dyskoteka tylko klub dla ludzi lekkich obyczajów i takich, który pod wpływem narkotyków nie wiedzieli co się z nimi dzieje. Dla mnie był to przerażający widok. Długo cieszyłem się, że w końcu uwolniłem się od tego, jednak teraz to wróciło. I mam nadzieję, że nie ze zdwojoną siłą.
-Witaj Dan - powiedziałem, jak tylko wszedłem do jego biura. Obskurne ściany, przygaszone światło, brak okien i dym papierosowy wypełniający pomieszczenie, sprawiały, że pomieszczenie wydawało się jeszcze bardziej diabelskie niż było. Był to gabinet zła wcielonego.
-Kogo to sprowadza w me skromne progi?
-Chciałbym omówić z tobą pewną sprawę - sam na sam - podkreśliłem pokazując głową na jego "obstawę". 
-Panowie zostaną - powiedział stanowczo Daniel, kiedy tylko zobaczył, że naprawdę chcieli wyjść. Znałem ich, pracowaliśmy razem. Lubiliśmy się nawet, ale po tej całej sytuacji kontakt nam się urwał. Spojrzeli na mnie przepraszająco, na co tylko skinąłem głową, że jest okej.
-Chcę żebyś przestał mnie szantażować - zaśmiał się głośno. To już się staje chore, że boję się odebrać telefon.
-Nasz pan Tomlinson czegoś się obawia? - jego śmiech ponownie wypełnił pomieszczenie.
-Twojej małej Valerie nic nie grozi póki będziesz nam płacił. 
-Nie będę płacił wam w nieskończoność. 
-To się okaże. Twoje pieniądze bardzo pomagają utrzymać biznes, a ja nie zrezygnuję z takiej żyły złota. 
-Nadal masz mi za złe, że odszedłem? - spytałem opierając się o biurko. Czułem jak adrenalina zaczęła wypełniać moje żyły. 
-Mam ci za złe, że potępiłeś to wszystko, co sam pomagałeś mi budować przez te wszystkie lata. Byliśmy przyjaciółmi.
-To czy po prostu nie możesz odpuścić i pójść własną ścieżką. Miałem nadzieję, że już się od tego uwolniłem. 
-To się myliłeś - zaśmiał się złowieszczo i spojrzał na mnie wzrokiem psychopaty. - Niedługo mam nadzieję, że będzie kolejna rata. 
-Nie będzie już żadnej raty - warknąłem i zacisnąłem pięści. Byłem już tak blisko stracenia nad sobą panowania, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałem.
-Panowie, wytłumaczcie Louisowi, że ja jednak mam nadzieję, że będzie. 
-To nie będzie koniecznie - odparłem szybko. - Mam nadzieję, że jeszcze się dogadamy i że w końcu przestaniesz śledzić nas. Te zdjęcia z ukrycia, to już lekka przesada, nie sądzisz?
-Co znaczy przesada? To tylko walka o swój biznes.
Odwróciłem się na pięcie i miałem już wychodzić, ponieważ jego argumenty stawały się dla mnie dziecinne i irracjonalne. Jeśli nie załatwię tego sam, policja mi pomoże.
-Widzę, że Valerie dobrze bawi się ze swoją przyjaciółką - powiedział z satysfakcją w głosie. Odwróciłem się i spojrzałem na niego morderczym wzrokiem. Dan tylko pokazał mi zdjęcie Val z Caroline na kawie i wiedziałem, że ten psychopata ciągle nas obserwuje. Nie możemy od niego uciec. Kiedy zobaczyłem to zdjęcie coś we mnie pękło. 
-Przestań ją śledzić - syknąłem, a kiedy zaśmiał się, straciłem panowanie nad sobą. Moja zaciśnięta pięść spotkała się z jego szczęką. Ruszyłem do wyjścia, jednak zapomniałem o jego obstawie. Podeszli do mnie jeden przyparł mnie do ściany, drugi zaczął wymierzać silne uderzenia w moją twarz. Kiedy osunąłem się bez sił na podłogę, podszedł Dan, pocierając swoją opuchniętą, bolącą szczękę. Rozsunął ich i stanął nade mną patrząc z pożałowaniem, bądź politowaniem. Nie potrafiłem odczytać jego wyrazu twarzy, przez moje powoli puchnące oko. Nagle mocnym kopniakiem dokończył robotę ochroniarzy i spojrzał na mnie z pogardą. Zwinąłem się z bólu i nagle straciłem kontakt z rzeczywistością. W moich uszach szumiało a ból rozrywał moje ciało. Nie mogłem się ruszyć i leżałem skulony z okropnym bólem rozrywającym całe moje ciało.
-Pomyśleć, że kiedyś się przyjaźniliśmy - fuknął na mnie i wyszedł w asyście dwóch postawnych chłopaków. Kiedy odzyskałem świadomość i siły żeby wstać, jak najszybciej opuściłem to miejsce i udałem się do domu. Bałem się wracać. Jak ja miałem pokazać się Valerie w takim stanie?! Byłem tak głupi, że tam poszedłem. Przecież dobrze wiedziałem, że nie ma z nimi żartów. Mogłem się chociaż trochę opanować. Nie myślałem o bólu, Myślałem o Val. Tylko ona utrzymywała mnie przy siłach, żeby jakoś dotrzeć do domu.
Kiedy nie wiem jakim cudem podjechałem pod dom zauważyłem, że musiała już wrócić, ponieważ widziałem zapalone światło. Otworzyłem drzwi i usłyszałem Valerie śpiewającą Guns'n'Roes. Oparłem się zaciśniętą pięścią o ścianę i głośno westchnąłem, ponieważ ból był nie do zniesienia. Nareszcie, ostatkiem sił, udało mi się dojechać. Nagle na korytarz wybiegła szczęśliwa Lerie, jednak jej uśmiech szybko znikł z jej twarzy.
-Lou.. Louis co? Co.. Co ci się stało? - powiedziała. Jej głos zadrżał, ale przez opuchliznę nie widziałem jej wyrazu twarzy. Zacisnąłem zęby, żeby się nie rozkleić. Kiedy załamuje jej się głos znaczy to, że jest bliska płaczu. Nie chciałem, żeby uroniła chociaż jedną łzę przeze mnie. Nagle poczułem jak wtula się we mnie i poczułem ogromny ból, jednak nie chciałem tego po sobie pokazać, co było niemożliwe. Skuliłem się odrobinę, ponieważ taka postawa zmniejszała trochę ból i objąłem ręką lewy bok. 
Valerie stanęła naprzeciwko mnie i słyszałem jak głośno przełykała ślinę. Nie mogłem na nią spojrzeć, sprawiłoby mi to jeszcze większy ból niż samo poturbowanie mnie. Palcami podniosła mój podbródek i sprawiła, że mój wzrok napotkał jej. Na widok jej zapłakanej twarzy poczułem jakby ktoś wepchnął sztylet w moje serce. Poczułem jak po moim policzku spływa łza. Była to najbardziej gorzka a zarazem najbardziej piekąca łza w życiu. Czułem jakby wypalała ścieżkę na mojej twarzy.
-Valerie, nie płacz proszę - wyszeptałem, bo czułem, że jeszcze chwila tej ciszy a moje serce rozpadłoby się na jeszcze więcej kawałków niż teraz. Chciałem się podnieść, ale od razu tego pożałowałem i zgiąłem się w pół. Syknąłem z bólu, ponieważ czułem napływające łzy.
-Musimy to opatrzyć, dasz radę dojść do łazienki? - powiedziała płacząc. Pokiwałem tylko twierdząco głową w odpowiedzi. Nie miałem siły, żeby cokolwiek powiedzieć.
Stanęła pod moim ramieniem i pozwoliła opleść się nim tak, bym mógł się na niej wesprzeć. Chwyciła mnie za rękę i trzymała bardzo mocno, jakby bała się, że jak mnie puści to coś się stanie. Drugą dłonią ocierała łzy. Wydaje mi się, że chciała, żebym nie zauważył, jednak na moje nieszczęście nic mi nie umknęło a każda kropla wypływająca z jej oczu była jak jeden nóż wbijany prosto w moje serce. Może to zbyt ckliwe, że tak mówię, jednak nie potrafię inaczej określić tego co naprawdę czuję. Kiedy doszliśmy do łazienki wyciągnęła apteczkę, powoli i bardzo ostrożnie oczyszczając moje rany. Każde moje syknięcie próbowała załagodzić jakimś miłym słowem. Często powtarzała, że już prawie skończyła i że będzie dobrze. Chciałbym, żeby było dobrze, jednak nie potrafiłem teraz o tym myśleć, kiedy przekonałem się do czego Dan jest naprawdę zdolny.
Po skończeniu opatrunku pomogła dostać mi się na moje łóżko. Położenie się przyprawiło mi nie mniej problemów niż każda inna czynność. Oprócz bólu fizycznego był ten gorszy, psychiczny.
-Zaczekaj tu chwilę, przyniosę lód - stwierdziła stanowczo, jakby już trochę przyzwyczajona do tej sytuacji. 
-Czekam - wymusiłem uśmiech, żeby ją uspokoić jeszcze bardziej. Ona po prostu wyszła a moje myśli zaczęły zaprzątać kolejne myśli. Bałem się. Cholernie się bałem. O nią, o nas, o moje siostry. W szczególności bałem się ją stracić.
Po 10 minutach wróciła z zimnym okładem i delikatnie położyła mi go na opuchnięte oko. Uśmiechnąłem się do niej w geście wdzięczności, jednak to chyba do niej nie przemówiło.
-Więc teraz chcę wiedzieć jak to się stało - powiedziała stanowczo, czym nieco mnie zaskoczyła. Zapomniałem o tym, że w takiej sytuacji rzeczą oczywistą są pytania, a Valerie jest taką osobą, która będzie zadawała ich pełno, póki nie dowie się prawdy.
-Dlaczego płakałaś? - zapytałem.
-Nie zmieniaj tematu, chcę wiedzieć - naciskała.
-Dobrze - westchnąłem ciężko, co przyprawiło mi niemało kłopotu. - Pamiętasz jak Ci wspominałem o mojej poprzedniej pracy?
-W tym klubie? 
-Tak, Daniel Parker, jest właścicielem Red Drink Bar. Nie będę zagłębiał się w szczegóły dlaczego odszedłem, ale w klubie działy się naprawdę złe rzeczy. Teraz Dan twierdzi, że po moim odejściu klub zyskał złą reputację. Mówił, żebym płacił mu w ratach, bo inaczej coś mi zrobi.
-I nie zapłaciłeś? - spojrzała na mnie z niepewnością i przejęciem.
-Wręcz przeciwnie.
-Więc dlaczego? Dlaczego to wszystko? - popatrzyła na moje rany ze skonsternowaniem.
-Wdałem się z nim w niepotrzebną dyskusję, która nie skończyła się dla mnie dobrze.
-Jesteś takim głupim człowiekiem - schowała twarz w dłoniach, załamując ręce. 
-Narażać się na takie coś. Opowiem wszystko ojcu, na pewno coś wymyśli - zaczęła przesadnie gestykulować i wyrzucać ramiona w powietrze.
-To nie jest dobry pomysł. Jeśli się o tym dowie, na pewno wyrzuci mnie z pracy, a nie chcę cię opuszczać. 
Dla mnie było to egoistyczne, jednak zauważyłem na jej twarzy cień zastanowienia. Może ona też nie chciała się ze mną rozdzielać? Patrzyła tępo w przestrzeń a po chwili przeniosła wzrok na mnie.
-Masz rację, nie możemy mu nic powiedzieć - złapała mnie za rękę i patrzyła półuśmiechem na mnie. Pocierałem lekko kciukiem jej knykcie. Chciałem ją trochę uspokoić. Kiedy była obok mnie wszystko nagle stawało się lepsze. Ból był mniejszy, nieodczuwalny wręcz. Liczyło się tylko, żeby była obok. Wstała pośpiesznie i zgasiła światło, co zbiło mnie z pantałyku. Dlaczego wyszła i zostawiła mnie w tym momencie. Dlaczego wszystko nagle jest przeciwko mnie?!
Po kilku minutach przyszła i położyła się obok mnie. Zachowała jednak odległość i skuliła się w rogu łóżka, kładąc się tyłem. Ostatkiem sił podniosłem się i przyciągnąłem ją do siebie.
-Nie pozwolę Ci uciec ode mnie - wyszeptałem do jej ucha kiedy tylko leżała już blisko mojego ciała. Zadrżała lekko na moje słowa, jednak po chwili poczułem jak ściska moją dłoń. Uśmiechnąłem się pod nosem, bo czułem się bezpieczniejszy niż kiedykolwiek. Była obok mnie.
-Nie mam zamiaru uciekać - odpowiedziała, po czum wtuliła się w moje ramię i zasnęła.