środa, 1 czerwca 2016

Rozdział 21 - The Things We Lost In The Fire

Witam bardzo serdecznie, po naprawdę długiej przerwie! Jest mi niezmiernie przykro, głupio.. hmm sama nie wiem, w każdym razie nie jest to miłe uczucie. Nie chciałam, żeby tak wyszło, że kazałam Wam tyle czekać, jednak siła wyższa sprawiła, że nie mogłam wrócić do pisania. Niedawno skończyłam już matury, teraz pozostało tylko czekać na wyniki. Wiem, że to nie jest wytłumaczenie, ale nie miałam do tego głowy. Ale jako że będę miała teraz naprawdę duuużo czasu, moim postanowieniem jest powrót do pisania. Dlatego łapcie i czytajcie kolejny rozdział!
Dajcie mi poza tym znać ile osób to jeszcze czyta, pytam z czystej ciekawości!
Buziaki dla wszystkich!

Rozdział 21 - The Things We Lost In The Fire

*Louis POV*

Valerie ciągnęła mnie bez słowa za rękę. To milczenie mnie dobijało, ponieważ wiedziałem, że jest roztrzęsiona po rozmowie z ojcem. W sumie roztrzęsiona to bardzo nietrafne określenie. Przeplatała ją wściekłość z rozdrażnieniem. Bałem się odezwać, bo nie chciałem jej denerwować jeszcze bardziej. W ciszy szliśmy przez pobliski las, a ja próbowałem za wszelką cenę zapamiętać drogę, w razie gdybym znów musiał szukać Valerie, kiedy ucieknie. Ewentualnie przekazać tę informację osobie, która przejmie moje obowiązki po moim odejściu. Myśl o tym, że już niedługo będziemy musieli się rozstać coraz częściej przewijała się w mojej głowie. Nagle między drzewami zaczęło wyłaniać się ogrodzenie i mały domek na leśnej polanie. 
-Jesteśmy - powiedziała Val kiedy tylko przekroczyliśmy bramę. Otoczenie wyglądało jak z bajki. W powietrzu unosił się zapach świeżości i kwiatów. Wszystko było takie kolorowe i magiczne. Jedyną rzeczą, która sprawiała, że byłem pewny, że nie jest to sen było uczucie opustoszenia. 
Valerie usiadła na trawie i podciągnęła kolana, opierając o nie brodę. Lustrowała otoczenie w ciszy i skupieniu, a ja nie chcąc jej tego przerywać usiadłem za nią i przyciągnąłem jej ciało do siebie. Odchyliła głowę do tylu i oparła ją o mój obojczyk przyglądając się mojej minie. 
-Pięknie tu, prawda? - odezwała się szeptem, jakby sama do siebie, wzdychając ciężko. Zaśmiała się sarkastycznie, a ja wciąż milczałem. - To było miejsce w które zawsze przychodziliśmy z rodzicami w wolnym czasie. W tym miejscu rozkładali koc - wskazała palcem - i robiliśmy sobie rodzinny piknik. Później godzinami bawiliśmy się wspólnie, a wieczorami, albo jak pogoda nie dopisywała siedzieliśmy przy kominku pijąc gorącą czekoladę. Tata opowiadał żarty a wszystko było takie beztroskie. Pamiętam, jakby to było wczoraj.
-Valerie nie musisz mi tego opowiadać, jeśli nie chcesz - przerwałem jej w końcu, ponieważ widziałem jakie to było dla niej trudne.
-Chcę, naprawdę. Jesteś jedyną osobą oprócz Caroline i Paula, której chcę to opowiedzieć, więc zamknij się i słuchaj - dodała żartobliwie, czułem, że z nią już lepiej, ponieważ jej oddech się uspokoił.  
-Kiedy moja mama umarła nie mogłam zrozumieć dlaczego już tu nie przychodzimy. To miejsce dawało mi tyle radości a przychodząc tu czułam jej obecność, nawet kiedy nie było jej już z nami. Jednak tata nie mógł tego zrozumieć. Twierdził, że nie może już tu przychodzić, bo wszystko przypomina mu o tym, że jej nie ma. Takim sposobem właśnie straciłam ich oboje. Na początku myślałam, że tylko mamę bezpowrotnie...
-Nie mów tak - przerwałem jej. Wpatrywała się w jeden punkt przed sobą. 
-Lou, kiedy tak jest. Tata nawet nie chciał słuchać, że moglibyśmy tu przyjść. Później spędzaliśmy coraz mniej czasu, aż w końcu prawie przestałam go widywać. Przychodziłam tu czasem z Paulem, a kiedy byłam starsza dbałam o ten dom jak o swój. Sprzątałam tu, wynajmowałam ogrodnika. Bardzo chciałam, żeby chociaż w tym miejscu było jak wcześniej. 
Przytuliłem ją mocno do siebie i wsłuchiwałem się w jej oddech. Mówiła o tym wszystkim tak spokojnie. Gdybym jej nie znał, dałbym się na to nabrać, jednak wiedziałem, że bardzo to przeżywa. 
Położyłem się na trawie a ona obok mnie. Czułem, że chciałbym, żeby tak było na zawsze, ale wiedziałem, że to praktycznie niemożliwe. 
-Nie chcę Cię stracić - wyszeptała, jakby sama do siebie, jednak ja to doskonale słyszałem. Przytuliłem ją mocniej, chcąc okazać jej moje wsparcie. Czułem jak powoli ją tracę a ogień moich uczuć do Valerie zżerał mnie od środka. Choć serce mówiło mi, że nie mogę jej zostawiać, rozum podpowiadał, że to będzie dla niej najlepsze.
-Wracajmy już do domu, przeziębisz się - powiedziałem po dłużej chwili trwania w zamyśleniu.
-O czym myślałeś przez ten czas, kiedy tu jesteśmy? Prawie wcale się nie odzywasz.
-Nie martw się - pocałowałem ją w czoło. - Po prostu jestem zmęczony.
-Dobrze, powiedzmy, że Ci wierzę - powiedziała podejrzliwie. Wiedziałem, że to nie jest prawda, jednak wolałem nie drążyć tematu. - Wracajmy już.
Chwyciła mnie za rękę i powoli, bez pośpiechu wracaliśmy do domu, tak jakby nic teraz nie miało znaczenia. 

***

*Valerie POV*

Najcięższe są powroty? Z pewnością. Wracaliśmy do domu co chwilę patrząc się na siebie, niczym zakochani w sobie gówniarze, którzy dopiero się poznali. Próbowałam nacieszyć się jego bliskością i beztroską, jaką mogłam mieć tylko z nim. To Louis sprawiał, że mogłam czuć się bezpieczna i zapomnieć o wszystkim co się teraz dzieje w moim życiu.
Już od progu czekała nas niemiła niespodzianka.
-Słońce! Tak się o was martwiłam! - wykrzykiwała Vanessa. - Zrobię wam kolację.. 
-Stop - powiedziałam stanowczo. - Nie mam pięciu lat, wiec jak będę głodna to sobie poradzę, poza tym przepraszam, ale nie mam na nic ochoty i jestem cholernie zmęczona.
Blondynka wpatrywała się we mnie zszokowana, jakby nie spodziewała się, że jej się postawię.
-Możemy porozmawiać? - spytała po chwili wpatrywania się we mnie.
-Nie mam ochoty - wyminęłam ją z zamiarem udania się do swojej samotni. No, ewentualnie samotni Louisa. 
-Nie proszę o wiele, pięć minut - nalegała. Przewróciłam oczami a Lou wskazał głową, żebym się zgodziła. Uśmiechnął się do mnie zawadiacko i puścił oczko. Pod naporem jego siły perswazji, którą jest łobuzerski uśmiech, odwróciłam się na pięcie w stronę Vanessy.
-To ja już pójdę na górę - przerwał niezręczną ciszę. - Dobranoc.
-Śpij dobrze - odezwała się "ukochana mojego taty".
Ponownie przewróciłam oczami. Stanęłam na przeciwko niej i przyglądałam jej się wyczekująco.
-Chciałabym Cię przeprosić i spróbować znaleźć nić porozumienia. Naprawdę Lerie, nie zależy mi na niczym innym tylko na tym, bo wiem, że Twój tata bardzo by się ucieszył.
-Wolałabym Valerie, Lerie dla przyjaciół i bliskich, a Ty z pewnością nie zaliczasz się do tego grona - syknęłam, jednak po chwili ugryzłam się w język i opanowałam. To było bardzo niegrzeczne, choć powiedziałam tylko co myślałam. Nie wiem co w tym złego, ale nie tak mnie wychowano.
-Przepraszam, nie miałam tego na myśli, to przez zmęczenie - położyłam teatralnie palce na skroni, chcąc ukryć kolejny raz kiedy to przewracam oczami. - Przejdę do sedna. Wątpię, że uda nam się kiedykolwiek zaprzyjaźnić, potrzebuję czasu, żeby w ogóle zacząć Cię tolerować. Wyjdę może na niemiłą, ale nie załatwimy tego jedną rozmową. Dobranoc.
-Dobranoc, Valerie - przytaknęła i uśmiechnęła się do mnie ciepło. W jednej chwili pożałowałam tego, że tak ją potraktowałam. Może nie taki diabeł straszny jak go malują? A skoro tata ją prawdopodobnie kocha, to może i ja powinnam zmienić nastawienie. Wiem dobrze, że nie zastąpi mamy, ale czasu nie cofnę. Nie mogę patrzeć wciąż w przeszłość, ponieważ przez to nie będę mogła zrobić kroku do przodu. 
Powoli udałam się do pokoju Louisa i weszłam ostrożnie rozglądając się za nim. Pewnie był w łazience. Położyłam się na jego łóżku i czekałam aż wróci, jednak moje oczy stawały się coraz cięższe. Nagle drzwi od łazienki powoli się uchyliły, a ja obserwowałam przez w połowie zamknięte oczy, jak Lou z mokrymi, rozmierzwionymi włosami zbliża się do mnie. Uśmiechnęłam się tylko delikatnie, na co on od razu zareagował pocałunkiem w czoło.
-Dobranoc Słońce - zachichotał, parodiując Vanessę.
-Dobranoc - wyszeptałam i zamknęłam oczy zasypiając. 

środa, 15 lipca 2015

Rozdział 20 - The Ones That Got Away

Witam! A więc po naprawdę długiej przerwie wróciłam z nową chęcią do pisania. Chociaż to źle powiedziane. Chęci były zawsze, był tylko chwilowy zastój weny oraz kompletny brak czasu. Koniec roku szkolnego, koncert 1D (♥!), no i praca, która tak naprawdę się jeszcze nie skończyła dla mnie w te wakacje. Nie chcę się tłumaczyć, bo to nie zrekompensuje mojej nieobecności, w zamian wpadam tu ze świeżutkim rozdziałem. 
Z tego miejsca chciałabym złożyć najlepsze życzenia urodzinowe, dla mojej przyjaciółki, którą większość z was na pewno kojarzy! Tutaj krótko, rozpiszę się osobiście, więc NatalieHS - gwiazdki z nieba Rybko :*
Mam nadzieję, że spodoba wam się nowy rozdział! Pozdrawiam :)

Rozdział 20 - The Ones That Got Away

Od zawsze najważniejsza była dla mnie moja rodzina. Byłam szczęśliwym dzieckiem, któremu niczego nie brakowało. Wszystko zmieniło się pewnego dnia, kiedy moi rodzice poprosili abym przyszła do salonu bo muszą powiedzieć mi coś ważnego. Pamiętam jakby to było wczoraj jak cieszyłam się, że w końcu może będę miała rodzeństwo, o którym tak bardzo marzyłam. Rzeczywistość niestety okazała się mniej kolorowa, gdyż dokładnie 11 lat temu usłyszałam, że moja mama jest bardzo ciężko chora. Nie do końca to wtedy rozumiałam, sądziłam, że dostanie jakieś tabletki i wszystko będzie dobrze. Nie było tak. Pamiętam jak odwiedzałam ją w szpitalu i jak nie mogłam się doczekać aż w końcu wróci do domu. Nie doczekałam się. Pół roku później odbył się jej pogrzeb. Wówczas pierwszy i ostatni raz widziałam ojca we łzach, nigdy nie zapomnę tego widoku. Nie wierzyłam, że już nigdy jej nie zobaczę. Dla sześcioletniej dziewczynki było to jeszcze bardziej trudne do zrozumienia. Wtedy powoli zaczęłam tracić tatę. Zaczęło się od zakazu wchodzenia do ich sypialni. Sam przeniósł się na kanapę w salonie. Usunął również wszystkie zdjęcia mamy z widocznych miejsc i zabronił o niej wspominać. Później zaczęły się wyjazdy, pierwszy sukces jego filmu i przybycie Paula do pracy. Od tego czasu widywałam go bardzo rzadko, prawie zapominając jak wygląda jego twarz i jaki jest. Jedynie widząc go w telewizji mogłam być przy nim i wtedy bardzo się cieszyłam z jego sukcesów. Jednak jego nie było przy mnie. Tak utraciłam tatę, a zyskałam rekina biznesowego, który w ogóle nie interesuje się mną.
11 lat później usłyszałam że Paul odchodzi i zaczął powracać do mnie koszmar sprzed kilku lat. Nie chciałam tego do siebie przyjąć. Choć nie straciłam go na zawsze wiedziałam, że nie będziemy już się widywać tak często jak kiedyś. Paul stał się dla mnie rodziną, bliższą niż ktokolwiek inny. To z nim mogłam o wszystkim porozmawiać, to on zawsze mi pomagał i to on zawsze był obok mnie. Cieszyłam się, że w końcu będzie miał swoje dziecko, lecz nie potrafiłam pozwolić mu tak po prostu odejść. Było to egoistyczne, ale teraz rozumiem że każdy powinien mieć swoje życie i nie mogłam robić problemów o to, że Paul po tylu latach spędzonych ze mną próbuje w końcu wrócić do swojego życia i próby ułożenia go w jakiś sposób.
Teraz mam jego. Mojego prywatnego ochroniarza o niebieskich oczach, w których mogłabym zatracać się za każdym razem kiedy w nie patrzę. Myśl o utracie Louisa przeraża mnie bardziej niż cokolwiek inne na tym świecie. Za dużo osób ode mnie odeszło by i tym razem to się stało.
Nie dopuszczam do siebie myśli, że mogłabym go stracić.

 ***

-Może pora w końcu wrócić do domu? - spytałam patrząc na Louisa kiedy jedliśmy obiad. Przełknął kęs i spojrzał na mnie Mieszkaliśmy u Lottie prawie tydzień i nie chciałam już dłużej być jej ciężarem, choć do domu również nie chciałam wracać.
-Kochanie, wiesz, że to dla mnie nie problem - zaszczebiotała blondynka.
-Oczywiście, że wiem - posłałam jej serdeczny uśmiech. - Jednak wiem też, że nie mogę uciekać w nieskończoność. 
-Nie zatrzymam Cię, jeśli nie będziesz tego chciała. Wiedz tylko, że jeśli postanowisz zostać będzie mi naprawdę miło. Lou już dawno znudził się oglądaniem "Pamiętnika" ze mną.
Zaśmiałam się głośno. Naprawdę komiczne było, kiedy z Lottie płakałyśmy w smutnych momentach, na co Lou tylko przewracał oczami, śmiejąc się z nas.
-Przysięgam, jeszcze raz obejrzę ten film, a na dobre zakocham się w Goslingu - dodał zrezygnowany, na co tylko zachichotałyśmy. 
Po obiedzie udałam się do swojego pokoju by spakować rzeczy.
-To już postanowione? Wracamy do domu? - spytał Lou opierając się o framugę.
-Tak - odpowiedziałam zdecydowana. - Nie mogę przecież ciągle uciekać przed wszystkim. A jeśli ojciec dalej będzie z Vanessą to prędzej czy później ona się wprowadzi. Nie będę mogła wtedy mieszkać u Lottie, to byłoby niedorzeczne.
Nie odpowiedział nic tylko wpatrywał się w przestrzeń. Zastanawiałam się o czym teraz myśli, czasem tak ciężko było mi go odgadnąć. Po chwili ocknął się jakby wyrwany ze snu. 
-To widzimy się przy samochodzie za pół godziny - uśmiechnął się do mnie i ruszył w swoją stronę.
Myślałam o tym co teraz będzie jak wrócę do domu. Wiem tylko, że ojciec będzie naprawdę zły. Ciekawa jestem czy w ogóle jeszcze jest w domu. Jednak chyba bardziej ciekawi mnie czy ona tam będzie. Zastanawiam się jak to będzie wyglądało. Zacznę do niej mówić mamusiu? Przecież ona jest totalnym przeciwieństwem mojej mamy, która była troskliwa, dobra zawsze służyła dobrą radą, mimo że zazwyczaj chodziło o jakieś błahostki związane z zabawkami, przecież miałam wtedy kilka lat. A ona? Ona myśli tylko jakie szpilki ubrać tego dnia i jak ułożyć włosy. Przecież to widać, że tak naprawdę leci na pieniądze mojego ojca a nie na jego charakter. Czy myślę, że tata jest dobrym człowiekiem? Oczywiście, że tak. To jego zachowanie to tylko maska, pod którą próbuje się ukryć. Jest dokładnie taki sam jak ja i nie da się tego ukryć. Mimo, że często ciężko nam się zrozumieć to tak naprawdę cenię go za to kim jest. Dąży do celów, które sobie wyznacza nie zważając na to co powiedzą inni. Dla mnie równie ważne jak dla niego jest by nie pokazywać publicznie swoich słabości, bo inni mogą to wykorzystać, szczególnie kiedy zależy im na tym by się zniszczyć. Zawsze otaczało mnie wielu ludzi, którzy zdawali się być moimi najlepszymi przyjaciółmi, jednak to były tylko pozory. Kto nie chciałby przyjaźnić się z córką sławnego reżysera? Gdy to zrozumiałam byłam w totalnej rozsypce, bo zawsze myślałam, że lubią mnie za to jaka jestem a nie za to czyją córką jestem. Została mi tylko Caroline, która rozumiała mnie lepiej niż ktokolwiek. Ona też miała oboje znanych rodziców i doświadczyła podobnego zawodu, jednak jak to ona nie pokazała tego po sobie, lecz optymistycznie dalej brnęła przez życie i robi to dalej. Ja też się starałam, lecz nie potrafiłam pogodzić ze sobą zranienia i bycia optymistyczną. Dla mnie nie szło to w parze - taki też jest mój ojciec. Uświadomiłam sobie, że zraniłam go tym, że nie akceptuję jego kobiety. A co jeśli on ją rzeczywiście kocha? Postawiłam się w jego sytuacji i zdecydowanie nie chciałabym, żeby ktoś dla mnie ważny powiedział, że nie zaakceptuje mojego związku. Oczywiście nie mogę stawiać tego na równi, gdyż mój ojciec jest dorosłym człowiekiem i wie co robi, a sytuacja między mną a Louisem jest o wiele bardziej skomplikowana, szczególnie od kiedy Dan pojawił się w naszym życiu. A jak wszyscy wiemy i bez Dana mielibyśmy ciężko.
-Chyba jestem gotowa - powiedziałam stojąc przy wyjściu.
-Na wyjazd czy na powrót do domu - spytała Lottie zatroskana. 
-No tak, zapomniałam, że to niestety są dwie różne rzeczy w moim przypadku - zaśmiałyśmy się obie, choć ona dobrze mnie rozumiała i wiedziała, że powrót do domu nie będzie łatwy ani przyjemny. Może gdybym naprawdę olała tę blondyneczkę, panoszącą się po moim domu byłoby okej? Pożyjemy, zobaczymy.
-Możemy wyjeżdżać - dołączył do nas Lou. 
-Pamiętaj, że jakby działo się cokolwiek zawsze możesz zwracać się do mnie Słoneczko? - powiedziała Lottie, przytulając mnie i dodała niesłyszalnie dla Louisa: -Jak ta laleczka z perfekcyjnie ułożonymi włosami będzie robić coś niepokojącego tym bardziej - puściła do mnie oczko, na co tylko zaśmiałyśmy się głośno.
-Kobiety - skomentował zrezygnowany i wziął moją walizkę w rękę bez najmniejszego wysiłku, choć ważyła ze 30 kg. - Do zobaczenia Lottie! 
-Jesteśmy w kontakcie, trzymaj się - cmoknęłam ją w policzek i ruszyłam za Louisem do wyjścia. 
Siedząc w samochodzie westchnęłam głęboko.
-Gotowa? - spytał, lustrując moją twarz, jakby szukał w niej odpowiedzi.
-Gotowa - odpowiedziałam z pewnością w głosie, której nie chciałam udawać. Naprawdę tak myślałam.

***

-Valerie, to było bardzo nieodpowiedzialne z twojej strony. Zachowałaś się jak pięciolatka.. - kontynuował swoją wypowiedź ojciec. Ja siedziałam tam a słowa jakby przechodziło obok mnie. Dobrze to wiedziałam, że moje zachowanie było dziecinne i wcale nie musiał mi tego uświadamiać.
-Lerie, czy ty mnie w ogóle słuchasz ? - z zamyślenia wyrwał mnie tata.
-Tak tak, wiem, że to nieodpowiedzialne, jednak Louis mnie pilnował i wszystko jest okej. 
-Nie możesz tak sobie tego tłumaczyć, że skoro on wywiązuje się ze swoich obowiązków to możesz robić sobie co Ci się tylko podoba.
-To się więcej nie powtórzy - powiedziałam bez entuzjazmu. - Czy mogę już wrócić do siebie?
-Jeśli musisz - odpowiedział zrezygnowany ojciec. Ta rozmowa była tylko formalnością. Ja dobrze wiedziałam co on mi powie, on dobrze wiedział, że to wszystko zrozumiałam, czego chcieć więcej. 
Udałam się do Louisa do pokoju i wyciągnęłam go za rękę. 
-Dokąd idziemy? - spytał skonsternowany, ale nie stawiał oporu.
-Podobno ostatnio chciałeś wiedzieć, gdzie chodzę pobyć sama. Gratuluję, dziś jest twój szczęśliwy dzień - powiedziałam sarkastycznie.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział 19 - Everything is changing

Witam! Cieszę się, że o mnie nie zapomnieliście mimo tego, że zaniedbałam moje zobowiązania wobec was! Jestem wam za to ogromnie wdzięczna. Rozdział jest dokończeniem poprzedniego. Nie będę dużo o nim pisać, bo myślę, że jest ciekawie, zachęcam tylko do czytania i przede wszystkim aktywnego komentowania. Pozdrawiam i całuję! :)

Rozdział 19 - Everything is changing

-Nie mogę Ci tego zrobić - wyszeptałem odrywając się od niej, łapczywie próbując złapać powietrze i uspokoić oddech.
-Dlaczego? - spytała z wyrzutem przenosząc się do pozycji siedzącej.
-Valerie, zrozum, że Cię zranię - przerwałem na chwilę. - Mam nadzieję, że wiesz, że nie wybaczyłbym sobie tego.
-Ranisz mnie odrzucając to co jest między nami - powiedziała z wyrzutem, próbując wstać. Poczułem się winny więc złapałem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie tak, że nogami oplatała mnie w pasie. Była tak blisko.
-Każdego dnia kiedy na Ciebie patrzę powstrzymuję się przed powiedzeniem Ci co naprawdę myślę, bo wiem, że nie mogę tego od Ciebie oczekiwać - mówiłem patrząc na nią, natomiast ona spuściła wzrok.
-Nie powstrzymuj się, błagam. Całuj mnie, przytulaj, mów, że chcesz żebym była przy Tobie, że chcesz, żebym była Twoja, po prostu bądź obok- wyszeptała w moje usta a z każdym jej słowem czułem jak jej głos się załamuje.
-Cii - otarłem kciukiem łzy spływające powoli po jej policzkach i wtuliłem ją w moje ramiona, zamykając ją w ciasnym uścisku.
-Nie wiem już co mam robić - załkała i próbowała uderzać pięścią w moją klatkę piersiową. Czułem, że na to zasłużyłem. Głaskałem ją po głowie, próbując uspokoić.
-Valerie, już dobrze - powiedziałem, chcąc by przestała płakać.
-Dobrze?! Cholera nigdy nie będzie dobrze. Kiedy już wydaje mi się, że wszystko się ułoży, że los w końcu będzie nam sprzyjał, ty jak zawsze mówisz, że nie możesz! - wykrzyknęła mi prosto w twarz. Tym razem to mi chciało się płakać. Próbowała się ponownie podnieść, całe szczęście byłem od niej silniejszy.
-Wiesz, że to nie tak. Nie potrafiłbym spojrzeć mu w oczy po tym wszystkim.
-Mówisz, jakby to miał być przygodny seks, przez wykorzystanie okazji, że przypadła Ci opieka nade mną.
-Nie mógłbym tak Cię wykorzystać - stwierdziłem pewny siebie. Było to prawdą, czemu miałbym ją okłamywać?
-Louis, do cholery ja coś do Ciebie czuję! - wykrzyknęła ponownie, a po chwili dodała z wyrzutem - Nie mam zamiaru się powstrzymywać przed uczuciami, tak jak robisz to Ty.
Czy ja też czułem coś do Valerie? Głupie pytanie, oczywiście, że tak. Nie mogłem tego tłumić w sobie, nie mogłem też być przy niej. Byłem tak bardzo rozdarty.
-Nawet nie wiesz jak ciężko jest się starać, kiedy ktoś jest na to obojętny. Nie martw się, jeśli tak bardzo tego chcesz to przestanę. Teraz mnie wypuść - stwierdziła stanowczo, nie patrząc mi w oczy i czekając aż rozluźnię uścisk.
Otworzyłem ramiona, nie odzywając się. Dopiero teraz Valerie uświadomiła mi, jak bardzo odrzucałem to uczucie, którym ją darzę. W momencie kiedy zrozumiałem złapałem ją w ostatniej chwili i zrobiłem coś, co powinienem zrobić już dawno temu. Złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem na łóżko. Przeniosłem się nad nią i spojrzałem jej prosto w oczy.
-Nie przerywaj mi - oznajmiłem stanowczo. - Zrozumiałem to, co czuję, kiedy wszystko co się dla mnie liczy, prawie wymknęło mi się z rąk. Nie mogłem pozwolić Ci odejść. To zawsze powinienem być ja. To ja miałem Cię zatrzymywać - nie ty. To ja miałem wyznać Ci wszystko. To ja miałem nie pozwolić Ci płakać. To ja miałem być zawsze dla Ciebie. Zająłem się własnym sumieniem, wcale nie myśląc, że ranię nas oboje. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo mi na Tobie zależy. Pozwól mi to wszystko naprawić.
Zapanowała cisza, przeplatana naszymi wzbudzonymi oddechami. Między nami było ogromne napięcie, które tylko sprawiało, że coraz to bardziej chciałem ją pocałować. Pozostało mi tylko czekać. Sekundy, które mijały, zdawały się trwać wieczność.
Już miałem wstać, kiedy Valerie przyciągnęła mnie do siebie.
-Kochaj mnie, tu i teraz. Całą, taką jaką jestem - wyszeptała w moje usta. Nie mogłem zrobić nic innego, jak tylko złączyć nasze wargi. Pogłębiałem pocałunek z każdą pieszczotą czując, że na tym się nie skończy, jednak bałem się przejąć inicjatywę i czekałem na jej kolejny ruch.
Kiedy zdjęła ze mnie koszulkę uznałem to za odpowiedni moment. Złapałem jej nadgarstki i zjechałem ustami wzdłuż jej szyi do obojczyka. Jęknęła tylko, co zadziałało na mnie budująco.
-Jesteś tego pewna? - spytałem niepewnie. Jedno jej słowo i przestanę.
-Louis - jęknęła ponownie, tym razem moje imię.
-Nie przerywaj - wyszeptała, odrzucając głowę w tył i dając mi lepszy dostęp do jej szyi. Moje ręce przylgnęły do jej pleców zjeżdżając w dół, aż dotarłem do jej pośladków, które lekko ścisnąłem. Po kolejnym westchnięciu, które wydostało się z jej ust, ściągnąłem z niej bluzkę, która była jedynie przeszkodą. Valerie podniosła się i wplątała rękę w moje włosy, drugą natomiast przeniosła na moje krocze, łącząc tym samym nasze usta. Tym razem to ja jęknąłem pod wpływem jej dotyku a ona zachichotała. Nasze ruchy stały się płynniejsze. Sekundę zajęło mi pozbycie się jej stanika, który był kolejną przeszkodą. Jej zwinne dłonie szybko odpięły guzik od moich spodni i rozporek, jednak miała niemały problem z pozbyciem się ciasnych rurek, które już od dłuższej chwili sprawiały mi ból. Kiedy tylko spodnie spotkały się z podłogą zauważyłem, że i Val zdążyła ściągnąć swoje ubrania. Byliśmy nadzy, jednak nie krępowaliśmy się przed sobą.  Oparła dłonie o moje uda i znów złączyła nasze usta.
-Tak długo czekałam na ten moment - wyszeptała i oplotła jedną dłonią mój członek powoli poruszając ręką. Nie zastanawiając się długo ścisnąłem ostrożnie jej pośladki i delikatnie położyłem na plecach zabierając jej dłoń z mojego krocza. Pocałunkami zjechałem wzdłuż całego jej ciała zatrzymując się na podbrzuszu. Z każdym składanym przeze mnie pocałunkiem Valerie wzdychała głośno, przymykając oczy, a jej brzuch wciągał się, jednocześnie wyginając jej plecy w łuk. Wróciłem do poziomu jej twarzy na co tylko zachichotała.
-Na co jeszcze czekasz? - spytała, kiedy wyczuła, że się zawahałem.
-Nie wiem czy mogę - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
-Jedyną rzeczą, jakiej nie możesz, to zostawić mnie w takim stanie - w sekundzie mnie namówiła.
Zbliżyłem się do jej wejścia czekając na przyzwolenie. Ta mocno wbiła się paznokciami w moje przedramię.
-Czy ty .. - nie potrafiłem o to spytać.
-Nie przejmuj się, po prostu to zrób - jak na zawołanie wsunąłem się w nią na pół mojej długości, na co tylko jęknęła i przeniosła drugą rękę w moje włosy. Lekko się wysunąłem po czym zacząłem powoli poruszać biodrami. Valerie głośno wzdychając podłapała rytm i również wprawiła swoje biodra w ruch. szybko przyciągnęła moje usta do swoich, jednak zanim zdążyła je złączyć spytałem:
-Wszystko w porządku? Nie boli Cię?
-Wszystko jest idealnie - ponownie jęknęła w moje usta, co sprawiło, że moje ruchy stawały się szybsze, niczym nasze oddechy.
-Louis! - krzyknęła, po chwili a jej plecy wygięły się w łuk. - Louis - powtórzyła odrobinę ciszej, przejeżdżając paznokciami w dół moich pleców, zostawiając tam ślady. Wysunąłem się z niej, czując, że jestem blisko. Zassała moją szyję oznaczając mnie, a jej ręka przesunęła się ponownie na mojego członka.
-Teraz daj mi dokończyć to, co zaczęłam - wyszeptała i sprawiła, że teraz to ja byłem na dole. Przesunęła się w dół poruszając ręką w górę i w dół.
-Valerie, proszę - jęknąłem. Było mi z nią tak dobrze.
Poczułem jak oplata ustami główkę i lekko z wyczuciem porusza głową, od czasu do czasu, przejeżdżając językiem wzdłuż całej długości. Kiedy już doszedłem Valerie położyła się obok mnie wtulając się w moje ramie, a nogą oplatając moje podbrzusze. Delikatnie gładziła dłonią moją klatkę piersiową. Rysowała kontury każdego tatuażu po kolei, jakby na pamięć znała ich kształt. Nagle jej ręka znalazła się na mojej szyi przejeżdżając po miejscu, w którym chwilę temu zrobiła mi malinkę.
-Jesteś cały mój - pamiętaj o tym - wyszeptała, dźwigając się na rękach i łącząc nasze usta. Dziś staliśmy się jednością i mam nadzieję, że nie będę musiał żałować tej decyzji. Wzdłuż linii jej szczęki dotarłem do jej szyi, zasysając jej skórę, w podobnym miejscu jak ona.
-A ty cała moja - powiedziałem, całując ją po raz ostatni. Leżeliśmy wtuleni w siebie. W pomieszczeniu panowała cisza, która wcale nie była niezręczna. Zastanawiałem się tylko o czym ona myśli w tym momencie, nic innego nie miało dla mnie znaczenia.

*Valerie's POV*

Uśmiechałam się pod nosem, gładząc dłonią jego klatkę piersiową, tylko dlatego, że w końcu miałam go na własność. Nie musiałam bać się, że teraz mnie zostawi, bo wiedziałam, że po tym wszystkim on też nie będzie się już bał tego, co powiedzą inni, że nie będzie musiał bać się wyrzutów sumienia. Zależało mi na nim jak na nikim innym. Tak właśnie chciałam przeżyć mój pierwszy raz - z osobą, z którą chcę już być na wieczność. Razem stawimy czoła wszystkiemu, nawet Danowi. Byłam tego pewna, bo wiem, że Louis nie dałby mnie skrzywdzić. Zasnęłam wsłuchując się w coraz to spokojniejsze bicie jego serca.

Obudziły mnie hałasy, dobiegające z pomieszczenia, w którym znajdował się bar. Przecież zamknęliśmy drzwi.
-Pójdę sprawdzić co się dzieje - pocałował mnie krótko wciągając w pośpiechu swoje bokserki. Jako, że nie mogłam znaleźć moich ubrań chwyciłam jego koszulkę i ruszyłam za nim.
-Zaczekaj - wyszeptał.
-Boję się - przylgnęłam do jego pleców, bojąc się, że jeśli go puszczę stracę go, choć wiedziałam, że to niemożliwe.
-Zostań tu, proszę - chwycił butelkę po alkoholu, która stała w pobliżu i ruszył do głównego pomieszczenia w barze. Obserwowałam wszystko, wychylając się zza framugi. Wysoki, postawny mężczyzna przyświecał sobie telefonem, szukając czegoś w szufladzie przy barze. Widziałam, że Lou chce się zakraść jak najciszej, jednak cały jego plan nie wypalił kiedy zatrzeszczała podłoga. Tomlinson przeklnął pod nosem a ten facet obrócił się oślepiając go światłem z telefonu.
-Louis? Co ty tu robisz? - od razu rozpoznałam głos Paula i podbiegłam do niego w pośpiechu. Zapalił światło nad barem i przyglądaliśmy się sobie z zaskoczeniem. Żadne z nas nie spodziewało się spotkania o tej porze.
-Myślałem, że już dawno wróciliście do domu - stwierdził zmieszany Paul, przerywając niezręczną ciszę. Spojrzał na nasze ubrania i myślę, że już wiedział co się wydarzyło, jednak całe szczęście nic nie powiedział i nie oczekiwał wyjaśnień na ten temat.
-Po postanowiliśmy uczcić narodziny małej Jess i oblaliśmy to. Nie mieliśmy jak wrócić to postanowiliśmy zostać - próbowałam wytłumaczyć, jak zwykle potokiem słów, który wydostaje się ze mnie w stresującej sytuacji.
-Istnieje coś takiego jak taksówki - stwierdził Paul, jakby z wyrzutem.
-Nie ważne, nastraszyliście mnie po prostu, ale nic nie szkodzi. Moje kobiety mają się dobrze - podsumował. - Za kilka dni będę mógł zabrać je do domu.
-To cudownie! - wykrzyknęłam.
-Zabiorę tylko zapasowe klucze do domu i lecę. Wyśpijcie się - polecił nam i uśmiechnął się. Lou stał jeszcze przez chwilę onieśmielony. Cała ta sytuacja była cholernie niezręczna, jednak wiem, że Paulowi to nie przeszkadza i nie będzie na nas zły.
-Dobranoc - powiedziałam i pociągnęłam Louisa za rękę.
-Spokojnej nocy - wykrzyknął Tomlinson i pośpiesznie udał się za mną.
Kiedy usłyszeliśmy jak Paul przekręcił zamek w drzwiach głośno wybuchliśmy śmiechem.
-Dobranoc Aniołku - powiedział Lou i pocałował mnie w czubek głowy. Na co tylko się wtuliłam w jego umięśnione ciało.
-Dobranoc - wyszeptałam i próbowałam zasnąć.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Rozdział 18 - Our Choices

W końcu udało mi się napisać coś za co zabierałam się przez tyle czasu. Choć rozdział będzie miał swoją kontynuację (jak doczytacie zrozumiecie czemu, bo wiem, że na pewno tego będzie brakowało), to bardzo się cieszę, że mogę wam oddać tyle. Przepraszam za moją ponowną i długą nieobecność, ale nawał obowiązków w szkole zwalił mi się na głowę i nie miałam czasu, żeby to dokończyć, choć próbowałam. A teraz nie rozpisuję się dalej i oddaję wam rozdział! :)

Rozdział 18 - Our Choices 

-Valerie uspokój się, Paul prosił, żebyśmy najzwyczajniej w świecie zajęli się barem - powiedziałem zrezygnowany, ciągłym tłumaczeniem, że nie ma czym się stresować.
-Mała Jess się w końcu urodzi - pisnęła podekscytowana. W jej oczach zabłyszczały małe iskierki, ja natomiast moimi wywróciłem. Westchnąłem głęboko i nie chciałem dalej ciągnąć tej bezsensownej rozmowy. Kiedy podjechaliśmy pod bar Val wręcz wybiegła z samochodu i w sekundzie straciłem ją z pola widzenia. Zaparkowałem samochód i bez pośpiechu udałem się do środka pubu, który bardzo dobrze znałem i miło wspominałem. Brakuje mi tych beztroskich czasów, kiedy nie musiałem się przejmować, że w każdej chwili, przeze mnie, może stać się coś złego, osobie, która naprawdę jest mi bliska.
-Poradzisz sobie, jest z tobą Lou więc na pewno Ci pomoże - uścisnął nerwowo moją dłoń, witając się ze mną i obdarował mnie uśmiechem. - Tymczasem ja lecę, trzymajcie się dzieciaki!
Wybiegł zdenerwowany, ale zarazem podekscytowany. Valerie biegała ustawiając krzesła, ponieważ za godzinę mieliśmy otwierać. Stresowała się bardzo, widziałem to po jej zachowaniu i minie. Normalnie krzyczałaby na mnie, że jej nie pomagam, ja jednak musiałem załatwić teraz coś innego.
Chwyciłem kluczyki, które leżały na blacie i ruszyłem w stronę drzwi.
-Gdzie ty się wybierasz? - zawołała zdezorientowana, kiedy zauważyła, że idę do wyjścia.
-Spokojnie, Paul obecnie słabo myśli - stwierdziłem, uśmiechając się pod nosem, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Wciąż skonsternowana obserwowała moje zachowanie, zastygając w tym samym miejscu, w którym się zatrzymała. Minutę później do pubu wpadł Paul a ja szybko rzuciłem mu kluczyki, by nie tracił czasu.
-Jedź po żonę i córkę i wracajcie szybko! Chcę poznać to małe stworzonko - stwierdziłem, by dodać mu otuchy, poklepałem go po ramieniu i ponownie obserwowałem jak opuszcza pomieszczenie.
-Skąd wiedziałeś, że zostawił klucze? - spytała.
-Gdybyś się tak nie stresowała też byś to zauważyła - fuknęła na mnie i zaczęła z powrotem ustawiać krzesła. Kiedy pomogłem jej z wszystkimi kazałem jej usiąść i przygotowałem jej drinka.
-Nie powinienem tego robić - powiedziałem - jednak drink na uspokojenie może Ci dobrze zrobić.
-Dzięki - uśmiechnęła się do mnie, obserwując mnie dokładnie.
-Mam coś na twarzy? - spytałem, kiedy tylko zauważyłem jej dziwne zachowanie i to, że uważnie mi się przypatruje.
-Zastanawia mnie jak możesz być tak spokojny.
-To tylko bar, gdyby przypadło nam odebrać poród, myślę, że zestresowałbym się bardziej - zaśmiałem się.
-Nie chodzi mi o to - spojrzałem na nią pytająco. - Bo widzisz, rano skaczemy sobie do gardeł i kłócimy, jakbyśmy powybijali sobie całe rodziny, a teraz nagle wszystko jest okej, a ty jesteś oazą spokoju.
-Byłem w pewnym miejscu, uspokoiłem się i już wszystko jest okej. Nie rozmawiajmy teraz o tym.
-Masz rację, ty możesz sobie jeździć w odludne miejsca, a kiedy ja tak zrobię to od razu panikujesz i krzyczysz na mnie.
-Bo o siebie się nie martwię, tak jak o Ciebie - podsumowałem i usiadłem obok niej upijając łyk soku, który sobie nalałem, ponieważ Valerie spojrzała na mnie, jakbym wyznał jej jakiś ważny sekret. Szybko jednak potrząsnęła głową, jakby chciała z niej coś wyrzucić.
-To jak wspólniku, dziś ten bar jest nasz? - zaśmiała się. Lubiłem w niej to, że kiedy się posprzeczaliśmy, nie potrzeba nam było dużo czasu i wszystko było w jak najlepszym porządku. Nie chodziło o to, że nie chciałem przepraszać, bo jeśli mam za co, jest to tylko formalność. Sęk w tym, że nie musieliśmy się przepraszać, by wyjaśnić sobie wszystko. Potrafiliśmy zrobić to bez słów.

***

-To rachunek dla panów przy tamtym stoliku - wskazałem jej. Za chwilę mieliśmy zamykać. Minęło dużo szybciej niż się tego spodziewałem. Prowadzenie małego, typowego brytyjskiego pubu, nie jest takie trudne jak by się mogło wydawać. Valerie wymyśliła, że każdy znajomy Paula napisał w pamiątkowym zeszycie krótkie gratulacje z okazji narodzin jego córki. Nie wpadłbym na to, ale jak się okazało ona planowała to już od dłuższego czasu, skoro miała przygotowaną taką mini kronikę.
Natomiast jako kelnerka sprawdziła się bardzo dobrze, jakby robiła to już wcześniej. Nie spodziewałem się po niej takiej zawziętości i pracowitości. Długo ją znam i dobrze wiem, że Valerie woli sobie poleżeć, a tu proszę takie zaskoczenie.
-No to zamykamy - powiedziała jak tylko ostatnia osoba opuściła pomieszczenie. Odetchnęła teatralnie z ulgą.
-To teraz możemy się napić za zdrowie Małej - dodała oczekując aż naleję jej kolejnego drinka.
-A mogę poprosić o dokument? - stwierdziłem niczym profesjonalny barman. Zamrugała kilka razy kokietując mnie, na co tylko głośno się zaśmiałem.
-Prowadzę - wykrzyknąłem teatralnie oburzony. - Poza tym nie będę rozpijał nieletnich.
Val zeskoczyła ze stołka barowego i podeszła do mnie pewnym krokiem, niczym atleta wychodzący z siłowni.
-Boisz się, że masz słabszą głowę ode mnie? - spytała śmiejąc się.
-Wykażę się dojrzałością i po prostu wygram - stwierdziłem pewnie patrząc na nią z góry.
-Więc przygotowuj alkohol - odwróciłem się i chwyciłem butelkę wódki. - Pomyślałam, że może przenocujemy tu? W pokoju z bilardem są kanapy.
-Na taką alternatywę mogę się ewentualnie zgodzić.
-Ewentualnie - parsknęła, przedrzeźniając mnie. Wyszła do pomieszczenia, które znałem bardzo dobrze by przygotować stół z bilardem i nasze posłania.
Gdy do niej dołączyłem właśnie chwyciła kij, drugi podała mi i rozpoczęła grę. Po kilku rozgrywkach byliśmy już trochę wstawieni. Nie, nie. Wstawieni to za mało powiedziane, my byliśmy pijani. Nie mogłem powstrzymać się od opowiadania żartów i śmiania się z byle czego. Nie bawiłem się chyba tak dobrze z żadną dziewczyną. Przy Valerie czułem się tak swobodnie, że ciężko mi jest to opisać w jakikolwiek sposób.
-A wiesz dlaczego blondynki nie jedzą bułki tartej? Bo ciężko ją posmarować masłem! - opowiedziałem kolejny żart z kolei. Tryb żartownisia, który opowiada nieśmieszne kawały włącza mi się tylko po alkoholu.
-Nie śmiej się z blondynek! Caroline jest przecież blondynką - wybełkotała i próbowała uderzyć mnie w ramię, jednak zachwiała się i nie zdążyła oprzeć o stół. W ostatniej chwili złapałem ją, na co spojrzała mi głęboko w oczy.
-Może już pora spać? - spytałem onieśmielony sytuacją. Val próbowała stanąć samodzielnie, kiedy ja szybko się ocknąłem i jej pomogłem.
-Masz rację, jestem zmęczona - odpowiedziała, a ja przeczesałem dłonią włosy. Byłem lekko skrępowany. Może jednak to picie alkoholu to nie był dobry pomysł?
Valerie poszła do łazienki a ja zająłem się ustawieniem stolików jak przedtem. Kiedy skończyłem położyłem się na kanapie i starałem przestać myśleć o tej dziwnej sytuacji, która miała miejsce przed chwilą.
-Wróciłam - wykrzyknęła podczas swojego wielkiego wejścia i teatralnie poruszała rękoma jakby była wielką gwiazdą.
-Świetnie to teraz moja kolej - wyminąłem ją i kątem oka zauważyłam jak kładzie się w to samo miejsce, a którym leżałem jeszcze kilka sekund temu.
Po krótkim odświeżeniu udałem się z powrotem do naszej dzisiejszej "sypialni", jednak jedyne co zastałem to ciemność.
-Valerie? - spytałem zaniepokojony.
-Znajdź mnie - zachichotała gdzieś w głębi pomieszczenia. - Tylko nie zapalaj światła.
Odczekałem chwilę aż moje oczy przyzwyczają się do ciemności i starałem się odnaleźć jej sylwetkę w co jest niezwykle trudne będąc pijanym. Znałem ten pokój jak własną kieszeń, z resztą nie był na tyle duży, by nie móc się w nim odnaleźć. Usłyszałem nagle szelest co moje wyczulone zmysły od razu zauważyły i ruszyłem w stronę dźwięku.
-Wiesz, że w końcu Cię znajdę, a wtedy nie okażę litości, prawda? - spytałem rozbawiony na co tylko znów zachichotała. Podążyłem za źródłem dźwięku mając nadzieję, że w końcu będę mógł się położyć. Kiedy dotarłem do kąta pokoju wiedziałem, że już teraz mi nie ucieknie.
-Mam cię - szepnąłem, zbliżając się na niewielką odległość aż mogłem poczuć jej oddech na szyi. Spojrzałem w dół i w tej chwili ciemność mi nie przeszkadzała. Widziałem wyraźnie każdy element jej twarzy. W szczególności błyszczące oczy Valerie, które za każdym razem kiedy w nie patrzyłem sprawiały, że miałem przyjemne dreszcze.
Wszystko na chwilę ustało, miałem wrażenie, że nawet nasze oddechy się zatrzymały. Ciężar tej sytuacji był wyczuwalny w powietrzu. Po chwili nie czułem już nic innego tylko jej usta i przyznam się szczerze, nie chciałem czuć nic innego.
-Znalazłeś mnie - wyszeptała prosto w moje usta kiedy oderwała się ode mnie na krótką chwilę. Jednak sekundę później to ja nie mogłem się powstrzymać przed pocałowaniem jej pełnych warg.
Z każdym pogłębieniem pocałunku cofałem się o krok pod jej naciskiem aż w końcu moje plecy spotkały się z czymś twardym. Od razu wyczułem, że jest to stół bilardowy i momentalnie obróciłem Valerie tak, że to ona była tyłem do mebla. Chwyciłem ją za tylną część ud i delikatnie podniosłem sadzając ją. Oboje wzięliśmy głęboki oddech.
-Val.. ja nie wiem czy to jest dobry pomysł - powiedziałem kiedy ta próbowała ściągnąć ze mnie koszulkę.
-Tym razem tak łatwo ci ze mną nie pójdzie - przyciągnęła mnie do siebie tak że stałem między jej nogami. Wiedziałem, że robię źle, powinienem od razu to przerwać, jednak nie potrafiłem. A może po prostu nie chciałem? Moje ręce wśliznęły się pod jej koszulkę i przejechałem po jej plecach w dół, zatrzymując się na biodrach. Przez chwilę łapaliśmy oddechy, jakbyśmy wcześniej zapomnieli o oddychaniu. Oparła swoje czoło o moje a ja czułem jak delikatnie się uśmiecha, co i ja właśnie robiłem.
-Jeśli nie pozwolisz mi przerwać to pozwól mi chociaż zrobić coś innego - stwierdziłem i nie czekając na jej przyzwolenie uniosłem ją delikatnie, co nie sprawiło mi żadnego problemu.
Delikatnie ułożyłem ją na jej prowizorycznym łóżku i dosunąłem kanapę na której ja miałem spać.
Uniosłem się na rękach nad nią i spojrzałem jej głęboko w oczy. Zachichotała tylko cicho i od razu przyciągnęła moją głowę do siebie. W tej chwili powinienem myśleć co z tym zrobić. Z drugiej strony powinienem myśleć o niej. Ja myślałem jak trudno będzie nam się wkrótce rozstać.