Witam! Wstęp nie będzie długi, bo nie mam nawet siły dużo pisać. Chciałabym tylko zwrócić uwagę na to, że kiedy rozdział się nie pojawia, nagle jest pełno komentarzy, gdzie on jest itp. a kiedy już jest, pojawia się kilka komentarzy (które oczywiście wiele dla mnie znaczą). To smutne, że jesteście tylko kiedy coś się dzieje. Nie dodaje to motywacji, a wręcz przeciwnie, jednak staram się dalej i mam nadzieję, że i wam spodoba wam się kolejny rozdział! Enjoy!:>
Rozdział 17 - Blame It On Me
Siedzieliśmy w ciszy pijąc herbatę. Louis patrzył na mnie wyczekująco, mi natomiast nie śpieszyło się z odpowiedzią na jego pytanie. Wystukiwał nieskładny rytm palcami na stole, w geście irytacji.
-Powiesz mi w końcu gdzie byłaś? - powtórzył ponownie, naciskając bardziej na każde słowo z osobna. - Valerie, zrozum próbuję ustalić tylko gdzie mogę Cię szukać kiedy następnym razem zrobisz coś podobnego.
-Nie szukaj mnie po prostu. Jeśli wychodzę, znaczy, że chcę być sama - stwierdziłam stanowczo. Dlaczego ja zawsze muszę być pod ciągłą opieką, jakbym miała 5 lat? Czy mój ojciec, a teraz nawet Lou, nie rozumieją, że potrafię sobie radzić sama.
-Nie miałbym temu nic przeciwko, niestety wiesz jak wygląda sytuacja z Danielem. Zrozum, że boję się własnego cienia.
-To już nie jest moja wina - wstałam od stołu i odłożyłam brudny kubek do zmywarki. Udałam się do pokoju gościnnego, by w końcu pobyć trochę sama.
-Więc sugerujesz, że to wszystko przeze mnie? - oburzył się, unosząc na mnie głos. Zgodzę się chyba, że nie przemyślałam tego co właśnie powiedziałam. To był tak delikatny temat, a ja nieumyślnie go poruszyłam.
-Wiesz bardzo dobrze, że nie to miałam na myśli! - wykrzyknęłam.
-Nie pociesza mnie fakt, że na każdym kroku może coś ci się stać. Dan jest nieobliczalny - wstał i uderzył pięścią w stół aż podskoczyłam. Zareagował strasznie gwałtownie, nie widziałam go jeszcze takiego. W jego oczach widziałam wściekłość. Do kuchni weszła Lottie i nagle jego furia zelżała. Rozluźnił dłonie pozwalając wrócić swoim knykciom do pierwotnego koloru z bieli. Upił spory łyk napoju i odstawił kubek na blat z impetem wychodząc z pomieszczenia.
-Co się tu stało? - zaszczebiotała siostra Louisa, nieświadoma powagi sytuacji. Ja stałam nadal w tym samym miejscu. Dla niej mogło to wyglądać na zwykłą sprzeczkę, jednak tak nie było.
-Przepraszam - wyszeptałam i wybiegłam za chłopakiem, który udał się na balkon. Zastałam go z papierosem - nie wiedziałam, że pali. Zakradłam się najciszej jak tylko mogłam i zabrałam mu narkotyk i sama zaciągnęłam się dymem, za co spotkał mnie karcący wzrok towarzysza.
-Wiesz, że nie chciałam tego powiedzieć - ciągnęłam mój wywód starając się wziąć kolejny buch, niestety Lou zgasił papierosa w popielnicy i świdrował mnie wzrokiem. Nadal nic nie mówił, co dobijało mnie tylko. Nie widziałam go w takim stanie jeszcze. Zablokowałam nasze spojrzenia w krótkiej walce, kto dłużej wytrzyma.
-Nie spodziewałem się, że o to wszystko winisz mnie - chciałam się już tłumaczyć, chciałam mu powiedzieć, że nie powinien tak myśleć, nawet jeśli to ja powiedziałam kilka słów za dużo. Nie myślałam tak, nie chciałam nawet tak myśleć. Przecież to naprawdę nie była jego wina. Nie pozwolił mi wtrącić ani słowa i kontynuował dalej:
-Masz rację, to ja sprowadziłem na Ciebie niebezpieczeństwo, chociaż obiecywałem Cię chronić - wbił wzrok w przestrzeń pod balkonem. Stałam tam dalej nic nie mówiąc, chciałam krzyczeć, płakać, błagać, żeby nie winił siebie, jednak osłupienie sprawiło, że zastygłam. Zakryłam tylko usta dłonią.
-Przepraszam za to Valerie - spojrzał na mnie ostatni raz przed powrotem do środka. Patrzyłam tylko jak odchodzi. Kiedy jego sylwetka zniknęła za drzwiami po moich policzkach spłynęły łzy. Starałam się złapać powietrze, by trochę uspokoić organizm, jednak nie było to możliwe. To wszystko po prostu przytłoczyło mnie do końca. Zanim osunęłam się po na podłogę dostrzegłam sylwetkę Lottie. Chwilę potem poczułam jej obecność obok mnie i uniosłam na nią wzrok.
-Czasem tak ma - starała się mnie pocieszyć.
-Pierwszy raz go takiego widzę - stwierdziłam przez łzy. To było dla mnie za dużo.
-Odczekaj godzinę i idź z nim porozmawiać - pocierała moje ramię. Przytuliłam się do niej i pozwoliła dalej płynąć moim łzom.
-Cii, zobaczysz, wszystko będzie dobrze.
*Louis' POV*
Trzasnąłem drzwiami i miałem ochotę coś roznieść. Nie sądziłem, że Valerie tak do tego podchodzi, ale teraz to wszystko ma sens. Robiła to, by pokazać mi, że to właśnie moja wina. Z drugiej strony cieszę się, że te słowa w końcu padły, ponieważ mogę w końcu podjąć decyzję, która wyjdzie na dobre zarówno Val jak i mi. Po co w ogóle podejmowałem się takiej pracy, skoro wiedziałem jak to się skończy. Nie mogłem liczyć na happy end.
-Valerie? - zapytałem kiedy wyszedłem na balkon. Stała tyłem, oparta o barierkę. Nie odwróciła się nawet do mnie.
-Czy potrzebujesz czegoś z domu? - wzdrygnęła się, jednak nadal stała tyłem.
-Po co tam jedziesz? - spytała mnie zachrypniętym głosem. Płakała.
-Zapomniałem kilku rzeczy - stanąłem obok niej, patrząc w przestrzeń. Bałem się spojrzeć na nią. Chciałem ją przytulić, tak bardzo chciałem poczuć jej bliskość, jednak wiedziałem, że nie mogę tego zrobić. Gdybym zamknął ją w uścisku zmieniłbym swoją decyzję. Robiłem to tylko i wyłącznie dla jej dobra, zależało mi tylko na tym.
-Nie, mam tu wszystko czego potrzebuję - uniosła na mnie wzrok i czekała na mój ruch. Rozegrała to dobrze. Normalnie już dawno byłbym przy niej. Na widok jej zaczerwienionych oczu miałem ochotę uderzyć sam siebie. To ja doprowadziłem ją do tego stanu. Czułem już jej dotyk na mojej skórze, wyobrażałem sobie jak trzymam jej kruche ciało w objęciach, jednak wiedziałem że nie mogę tego zrobić.
-Jeśli nic nie potrzebujesz to jadę - ścisnąłem jej dłoń i wyszedłem szybko z mieszkania. Zaraz po zamknięciu drzwi wejściowych osunąłem się w dół po drewnianej podłodze oddzielającej nas od siebie. Tu nie chodziło o nasze wspólne szczęście, ale tylko i wyłącznie o jej dobro. Czy mnie to bolało? Jak cholera. Wiedziałem jednak, że nie mogę znów sobie pozwolić narażać ją na niebezpieczeństwo. Na początku chodziło tylko o problemy ze strony ojca, jednak teraz sprawy przybrały dużo poważniejsze znaczenie. Daniel był nieprzewidywalnym człowiekiem, a ja wprowadziłem go do jej życia, czego nigdy sobie nie wybaczę.
Podróż, choć samotna, minęła w napięciu. Każda minuta wydłużała się niemiłosiernie. Stanąłem pod drzwiami jej domu i nacisnąłem dzwonek. Nie mogłem tam tak po prostu wejść.
-Witaj Louis - zaszczebiotała Vanessa. - Dlaczego dzwonisz, przecież macie klucze. A gdzie Valerie? Czy wszystko w porządku?
Cierpliwości! O wiele więcej nie proszę.
-Czy pan Crossley jest u siebie? - spytałem, ignorując potok jej pytań. Nic jej do tego, co z nami się dzieje.
-Oczywiście, zaprowadzę - powiedziała radośnie, wskazując mi, że mam za nią podążać.
-Wiem gdzie mam iść, dziękuję - wyminąłem ją, co nie sprawiło mi wiele problemu, ledwie poruszała się w tych 15-centymetrowych szpilkach. Skierowałem się w stronę gabinetu ojca Valerie.
Raz, dwa, trzy, głęboki oddech i do dzieła. Zapukałem do drzwi.
-Proszę - odezwał się pan domu. Wszedłem niepewnie. -Och, pan Tomlinson, coś się stało?
-Nie, skąd - patrzył na mnie wyczekująco. Przecież czas to pieniądz, a ja marnuję cenne minuty jego życia. - W zasadzie to tak.
Jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie. Można to wytłumaczyć obawą o córkę, przecież jaki inny problem mógłby zaistnieć?
-Dziś rano podjąłem decyzję, która może pana zdziwić - złożył ręce na biurku w geście oczekiwania. Zauważyłem, że rozluźnił się odrobinę, gdy uświadomił sobie, że nie chodzi o Valerie.
-Obawiam się, że nie będę mógł dalej dla pana pracować - wyrzuciłem z siebie na jednym oddechu. Nie mogłem w inny sposób, bo jeszcze bym się rozmyślił.
-Rozumiem, jeśli mogę spytać, co jest powodem zmiany pańskiej decyzji? Z tego co wiem bardzo dobrze rozumiecie się z Valerie.
-Tak to prawda, jednak nie chodzi tu o to. Wie pan, ona jest już dorosła, bardzo dobrze radzi sobie z wszystkim i nie sądzę, że potrzebuje jeszcze niańki.
-Nie ma jej pan niańczyć, a jedynie chronić ją - oburzył się.
-W takim razie, najlepszą ochroną dla niej będzie, jeśli ją opuszczę. Chociaż prawda jest taka, że zawsze marzyłem o otworzeniu czegoś swojego, a teraz nadarza się okazja. Zostanę jednak z Valerie, jak długo będę mógł - nie mam pojęcia skąd taki pomysł wpadł do mojej głowy. Ale dobre i to na początek, potem na pewno coś wymyślę.
-Rozumiem, nie będę w takim razie skłaniał pana do zmiany decyzji. Przemyślę również to co pan powiedział na temat dojrzałości mojej córki. Jeśli będzie pan gotów odejść, proszę tylko dać mi znać.
-Dziękuję bardzo za zrozumienie - uścisnął mi dłoń.
-Nie wie pan, gdzie obecnie jest moja córka? Chciałbym dokończyć z nią rozmowę.
-Zabawna sytuacja. Valerie spakowała się i powiedziała, że nie wróci tu, póki Vanessa tu będzie.
-Cholera - uderzył ręką w stół, aż podskoczyłem. - Pan próbuje mnie przekonać o jej dojrzałości, kiedy ona robi mi takie numery?
-Proszę to zrozumieć, że jest jej najzwyczajniej w świecie ciężko oswoić się z tą sytuacją.
Westchnął głęboko i przeczesał dłonią włosy.
-Czy jest w bezpiecznym miejscu? - spytał wyczekująco.
-Mam wszystko pod kontrolą - uśmiechnąłem się ciepło, aby dodać mu trochę otuchy. Bardzo dobrze rozumiałem co teraz czuje. Na pewno bał się o nią, bo w końcu, który ojciec nie boi się o swoje dziecko?
-Dziękuję - powiedział, kiedy wychodziłem z jego gabinetu. Nie chciałem, żeby dostrzegł zawahanie w moim zachowaniu. Nie chodziło o to, że Valerie nie była bezpieczna. Chodziło o to, że nie byłem pewien czy podjąłem decyzję. Jednak te odpowiednie wybory nie zawsze są takie przyjemne, prawda?
Pożegnałem się z Vanessą, która bez celu chodziła po holu i podglądała czy z roślinami w tym pomieszczeniu wszystko w porządku. Wsiadłem do samochodu i jeszcze przez chwilę nie odjechałem. Nagle moje rozmyślania przerwał dźwięk telefonu, charakterystyczny tylko dla jednej osoby.
-Tak? - spytałem niepewnie.
-Lou,,, Louis, musisz szybko tu przyjechać - powiedziała roztrzęsiona, w pośpiechu odpaliłem samochód i z piskiem opon ruszyłem, by jak najszybciej wrócić do niej.\
-Co się stało Valerie? - zdenerwowała mnie, teraz nie liczyło się nic innego, jak szybko do niej wrócić.
-Musimy jechać do Paula, jego żona zaczęła rodzić, a on nie ma z kim zostawić baru.
-Przestraszyłaś mnie! - wykrzyknąłem z wyrzutem, przecież to nic takiego, zdążymy bez problemu. Nie pali się.
-Zrozum, to ważne bądź tu szybko! - rozłączyła się. Akcja "dziecko" rozpoczęta!
poniedziałek, 16 lutego 2015
piątek, 6 lutego 2015
Rozdział 16 - What Now?
Witam wszystkich! Ostatnie dwa tygodnie były dla mnie ciężkie, ale semestr zaliczony, nie do końca tak jak bym chciała, ale jednak narzekać też nie mogę, a dodatkowo mój rocznik rozpoczął 18-tki, co nie zmienia faktu, że będę starała się dodawać rozdziały w czasie nie dłuższym niż 2-3 tygodnie. Dziś jest moja impreza a ja siedzę i piszę rozdział, bo czuję, że dziś mi się to w końcu uda. W internacie rozwalił mi się laptop i nie ma na razie opcji, żebym go odzyskała, co naprawdę będzie ciężkie, bo tracę wszystkie zdjęcia i dokumenty :< Cale szczęście za tydzień ferie i będę mogła od tego wszystkiego odsapnąć i poświęcić czas na rzeczy zaniedbane przeze mnie. Rozdział nie jest ani długi ani powalający, ale jest, w końcu cokolwiek :) Nie oczekuje od was wybaczenia, bo na nie nie zasłużyłam, przepraszam jeszcze raz i życzę miłego czytania! :>
Rozdział 16 - What Now?
Rozdział 16 - What Now?
Serce podskoczyło mi do gardła a w myślach pojawiły się
najczarniejsze scenariusze. Co jeśli coś jej się stało? Dlaczego do cholery
pozwoliłem jej iść samej, wiedząc jak wygląda sytuacja?! Miałem świadomość, że
Dan jest nieobliczalny, ale nie sądziłem, że posunie się aż tak daleko.
Starałem się oczywiście odsunąć od siebie te myśli, jednak kłębiły się one w
mojej głowie. Sprawdziłem jeszcze raz wszystkie pokoje z nadzieją, że jednak
pominąłem któryś i ona się właśnie tam znajduje.
-Louis, dobrze że Cię widzę. Gdzie jest
Valerie, chciałbym z nią porozmawiać - z zamyślenia wyrwał mnie pan Crossley.
Cholera, co ja teraz mu powiem.
-Z tego co mi wiadomo Valerie.. Ona..
Bierze prysznic. Zejdzie jej pewnie długo, bo stwierdziła, że musi odreagować -
no Tomlinson, czasem potrafisz trochę ruszyć głową.
-Dobrze, przyjdę jeszcze do niej -
skinąłem tylko głową i patrzyłem jak jej ojciec oddala się do swojego pokoju.
Ogarnęła mnie panika. co z tego, że zyskałem na czasie, jak i tak nie skończy się
to dobrze, jeśli nie podejmę żadnych działań. Cholera, miałem ochotę
spoliczkować się sam za moją nieumyślność. Jestem tu, żeby się o nią troszczyć,
a pozwalam jej zniknąć. Gdyby jeszcze odbierała swój telefon.
Wyszedłem na taras, żeby zaczerpnąć trochę
świeżego powietrza. W takiej sytuacji trzeba trzeźwo myśleć. Kiedy tylko
wyszedłem oświeciło mnie, przecież ona może być właśnie z Harrym. Dlaczego ja
na to nie wpadłem?! Automatycznie wybrałem numer przyjaciela i z
niecierpliwością czekałem na to aż odbierze. Po kilku sygnałach usłyszałem jego
głos po drugiej stronie.
-Wybacz stary, że tak długo, ale właśnie
wychodziłem spod prysznica, coś się stało?
-Właściwie, to jeśli Valerie jest z Tobą,
to nic się nie stało - powiedziałem w oczekiwaniu na odpowiedź.
-Przykro mi, odjechałem od razu po
wyjściu, Val szła w stronę domu. Jak to jej nie ma? - spytał
zdenerwowany.
-Czekałem na nią, ale od kiedy wyszła z
Tobą jeszcze nie wróciła - odpowiedziałem.
-Podejrzewasz, gdzie ona może być? - w
jego głosie wyczułem nutkę zdenerwowania, jak i nadziei. Jestem tylko pewien,
że czuł się lepiej niż ja. Na pewno nie czuł sie niepotrzebny.
-Nie mam pojęcia, ale idę próbować zrobić
cokolwiek, nie mogę tak siedzieć w miejscu bezczynnie - stwierdziłem.
-Za 10 minut u Ciebie jestem, wymyślimy
coś razem.
-Nie ma mowy Harry, siedź tam gdzie jesteś
i czekaj na wiadomości ode mnie. Znajdę ją na pewno - powiedziałem i
rozłączyłem się. Nie chciałem angażować w to mojego przyjaciela. To ja
"zgubiłem" Valerie i to ja ją znajdę. Ruszyłem do środka aby iść po
klucze i jechać od razu do Red Drink Bar, bo gdzie indziej ona może być. Bałem
się tylko reakcji Dana. Nie mogłem pozwolić sobie na kolejną bójkę, szczególnie
kiedy pan Crossley jest w domu. Nagle usłyszałem szelest w kącie ogrodu. Był
prawie nie do wyłapania, jednak noc była podejrzanie spokojna, za spokojna.
Małymi krokami udałem się w stronę hałasu, starając się być jak najciszej,
jednak czułem, że przyśpieszone bicie mojego serca słychać z kilometra. Bałem
się, że spotkanie z Danem, albo chociaż z jego ludźmi nadejdzie dużo szybciej
niż myślałem. Nagle zarysowała się postać bardzo krucha i już wiedziałem, że
nie może to być żaden z tych przerośniętych pomocników Dana. Podbiegłem szybko
do dziewczyny, która była przemarznięta. Okryłem ją kurtką, ponieważ mi było
wystarczająco gorąco. Rozpierała mnie radość z tego, że Valerie się odnalazła.
-Zabierz mnie do domu - było jedynym co
powiedziała. Chwyciłem ją na ręce i najostrożniej jak tylko mogłem zaniosłem ją
do łóżka. Delikatnie ułożyłem ją na pościelach i obok niej położyłem piżamy i
dwa koce. Nie wiem gdzie ona się podziewała tak długo, ale byłem pewny, że dziś
już nic się nie dowiem.
-Zostań ze mną - szepnęła, jak tylko
opuszczałem jej pokój.
-Valerie, nie mogę, wiesz, że jest
tu Twój ojciec.
Uniosła się na łokciach i szukała mojej
sylwetki w ciemności. Kiedy tylko ja odnalazła powiedziała:
-Wiesz gdzie ja mam te jego zasady?
Najpierw wpaja mi to wszystko do głowy a na końcu i tak robi co chce. Zawsze
musi postawić na swoim.
Przemieściłem się na jej łóżko i usiadłem
na jego skraju.
-Valerie, wiesz, że nie możesz być na
niego zła tylko dlatego, że zakochał się.
-To nie jest zakochanie - powiedziała stanowczo.
-Byłaś kiedyś zakochana? - spytałem, nie
oczekując w ogóle odpowiedzi i od razu ciągnąłem dalej. - Człowiek potrafi
robić różne głupoty z miłości, więc nie rób mu wyrzutów, tylko pozwól cieszyć
się tym co ma.
-Mam co do niej złe przeczucia -
powiedziała, kładąc się.
-Uczymy się na błędach - wstałem, okryłem
ją kocem i teraz już pozwoliła mi odejść, nie zatrzymując mnie. - Nie rób mi
tak więcej, bo zaczynałem się już bać. Dobranoc.
***
Raz, dwa, trzy. Otworzyłem oczy z niemałą
trudnością. Tej nocy myślałem tylko co mogłoby się stać, gdyby poszła ona w
inne miejsce. Nie chodziło już o samą odpowiedzialność, tu chodziło o coś
więcej. Chodziło o Nią. Nie mogę dłużej dla niej pracować, wiedząc na jakie
niebezpieczeństwo ją narażam. Przede mną najtrudniejsza życiowa decyzja. Czy
potrafiłbym wytrzymać bez niej, wiedząc, że nie jestem jej do końca obojętny?
Ta praca miała być jak każda inna. Przychodzę tu, robię to co leży w zakresie
moich obowiązków i w końcu odchodzę bez żadnych sentymentów. Brawo Tomlinson,
jak zwykle coś w Twoim życiu nie idzie tak jak powinno.
Nagle z rozmyślań wyrwały mnie krzyki,
wciągnąłem koszulkę i pobiegłem sprawdzić co tak naprawdę się stało. Moim oczom
ukazała się Valerie, która ciskała rzeczami po swoim pokoju. W samym centrum
tego huraganu stał jej ojciec.
-Nie ma mowy, żeby ona tu została! Kim ona
do cholery jest, żeby wprowadzała się tu i jeszcze może panoszyła jako nowa
mamusia?!
-Valerie uspokój się kochanie. To tylko na
próbę, postaraj się ją przyjąć ciepło. To tylko tydzień.
-"Valerie, tego Ci nie wolno" hihihih"To
możesz" hihihi"Proszę zrób to i to" - przedrzeźniała dość
piskliwy głos Vanessy. Próbowałem powstrzymać się od śmiechu, ponieważ uznałem
to za wielce niestosowne. - Mam znosić to przez cały cholerny tydzień?!
-Nie musi być tak źle. Jesteście do siebie
bardzo podobne.
-Bo jesteśmy kobietami? To jest jedyne
podobieństwo między nami, zaufaj. A ja myślałam, że masz jeszcze trochę
szacunku do samego siebie.
-Teraz to przesadziłaś. Nie będziesz tak
mówić o moich wyborach...
-Zostaw mnie samą - przerwała mu. Jej oczy
zaszkliły się w niewiarygodnie szybkim tempie i posłała mi spojrzenie, że mam
jej pomóc.
-Przepraszam panie Crossley, nie chciałbym
przerywać, ale przyszedłem przypomnieć, że Valerie jest umówiona do kosmetyczki
za pół godziny.
-Dobrze, dokończymy tę rozmowę później -
jak tylko jej ojciec opuścił pomieszczenie dziewczyna zaczęła pakować wszystkie
swoje rzeczy w pośpiechu.
-Co ty wyprawiasz? - spytałem chwytając ją
za nadgarstki.
po jej policzkach zaczęły spływać łzy, a ja czułem jak kuje mnie serce.
po jej policzkach zaczęły spływać łzy, a ja czułem jak kuje mnie serce.
-Wyprowadzam się stąd i nic nie jest w
stanie zmienić mojej decyzji.
-Zachowujesz się jak naburmuszony dzieciak
- stwierdziłem stanowczo. Miałem szczerą nadzieję, że uda mi się skłonić ją do
zmiany decyzji.
-Nie będę tu przebywać kiedy ona będzie w
tym domu panoszyć się jak królowa - mówiła przez łzy, starając się wyrwać
dłonie z mojego uścisku. - Pomożesz mi? - dodała z nadzieją. Jej głos zadrżał a
ja nie mogłem wypowiedzieć ani słowa. Skinąłem tylko głową i rozluźniłem
zaciśnięte dłonie, dając jej możliwość dalszego pakowania. Źle czułem się z
tym, że jej pomagam, ale jeszcze gorzej czułbym się gdybym jej tej pomocy nie
okazał.
Po 20 minutach Valerie była już gotowa,
czego nie mogłem powiedzieć o sobie. Nie chciałem sprzeciwiać się jej ojcu,
jednak ona działała na mnie w trudny do wyjaśnienia sposób.
-Teraz jedziemy 'do kosmetyczki' - podkreśliła
- a potem po prostu zadzwonię do niego, ze nie wrócę do domu, dopóki ona tu
będzie.
-Nadal nie uważam, że to jest dobry
pomysł.
-Po prostu to zróbmy, nie myśl o
konsekwencjach, nie boję się ich.
-Ale ty jesteś odważna - powiedziałem sarkastycznie.
-Ha ha, zabawne bardzo.
-Jestem ciekaw tylko jak wytłumaczysz
ojcu, że do kosmetyczki jedziesz z ponad 30 kilową walizką? - zaśmiałem się na
to jak zabawnie musiało to zabrzmieć.
-Nie marudź tylko nieś - odgryzła się
krótko i ruszyła w stronę drzwi. To będzie ciężkie zadanie.
***
-Cześć Louis kochanie, co ty tu robisz? -
powiedziała Lottie jak tylko zobaczyła mnie w naszym wspólnym mieszkaniu, całując
mnie w policzek.
-W zasadzie to nie jestem sam - oznajmiłem
jej zakłopotany, przeczesując włosy ręką.
-Gdzie jest Harry i w co znowu ona się
wplątał? - spytała śmiejąc się.
-Tym razem to nie Styles - w tym momencie
do kuchni dumnym, pełnym gracji krokiem wkroczyła Valerie.
-Co ty na to, żeby została tu na tydzień?
- po minie Lottie widziałem, że była wielce rozbawiona. Mi nie było na tyle do śmiechu. Zadawałem sobie w głowie tylko jedno pytanie : "Co teraz?".
Subskrybuj:
Posty (Atom)