środa, 15 lipca 2015

Rozdział 20 - The Ones That Got Away

Witam! A więc po naprawdę długiej przerwie wróciłam z nową chęcią do pisania. Chociaż to źle powiedziane. Chęci były zawsze, był tylko chwilowy zastój weny oraz kompletny brak czasu. Koniec roku szkolnego, koncert 1D (♥!), no i praca, która tak naprawdę się jeszcze nie skończyła dla mnie w te wakacje. Nie chcę się tłumaczyć, bo to nie zrekompensuje mojej nieobecności, w zamian wpadam tu ze świeżutkim rozdziałem. 
Z tego miejsca chciałabym złożyć najlepsze życzenia urodzinowe, dla mojej przyjaciółki, którą większość z was na pewno kojarzy! Tutaj krótko, rozpiszę się osobiście, więc NatalieHS - gwiazdki z nieba Rybko :*
Mam nadzieję, że spodoba wam się nowy rozdział! Pozdrawiam :)

Rozdział 20 - The Ones That Got Away

Od zawsze najważniejsza była dla mnie moja rodzina. Byłam szczęśliwym dzieckiem, któremu niczego nie brakowało. Wszystko zmieniło się pewnego dnia, kiedy moi rodzice poprosili abym przyszła do salonu bo muszą powiedzieć mi coś ważnego. Pamiętam jakby to było wczoraj jak cieszyłam się, że w końcu może będę miała rodzeństwo, o którym tak bardzo marzyłam. Rzeczywistość niestety okazała się mniej kolorowa, gdyż dokładnie 11 lat temu usłyszałam, że moja mama jest bardzo ciężko chora. Nie do końca to wtedy rozumiałam, sądziłam, że dostanie jakieś tabletki i wszystko będzie dobrze. Nie było tak. Pamiętam jak odwiedzałam ją w szpitalu i jak nie mogłam się doczekać aż w końcu wróci do domu. Nie doczekałam się. Pół roku później odbył się jej pogrzeb. Wówczas pierwszy i ostatni raz widziałam ojca we łzach, nigdy nie zapomnę tego widoku. Nie wierzyłam, że już nigdy jej nie zobaczę. Dla sześcioletniej dziewczynki było to jeszcze bardziej trudne do zrozumienia. Wtedy powoli zaczęłam tracić tatę. Zaczęło się od zakazu wchodzenia do ich sypialni. Sam przeniósł się na kanapę w salonie. Usunął również wszystkie zdjęcia mamy z widocznych miejsc i zabronił o niej wspominać. Później zaczęły się wyjazdy, pierwszy sukces jego filmu i przybycie Paula do pracy. Od tego czasu widywałam go bardzo rzadko, prawie zapominając jak wygląda jego twarz i jaki jest. Jedynie widząc go w telewizji mogłam być przy nim i wtedy bardzo się cieszyłam z jego sukcesów. Jednak jego nie było przy mnie. Tak utraciłam tatę, a zyskałam rekina biznesowego, który w ogóle nie interesuje się mną.
11 lat później usłyszałam że Paul odchodzi i zaczął powracać do mnie koszmar sprzed kilku lat. Nie chciałam tego do siebie przyjąć. Choć nie straciłam go na zawsze wiedziałam, że nie będziemy już się widywać tak często jak kiedyś. Paul stał się dla mnie rodziną, bliższą niż ktokolwiek inny. To z nim mogłam o wszystkim porozmawiać, to on zawsze mi pomagał i to on zawsze był obok mnie. Cieszyłam się, że w końcu będzie miał swoje dziecko, lecz nie potrafiłam pozwolić mu tak po prostu odejść. Było to egoistyczne, ale teraz rozumiem że każdy powinien mieć swoje życie i nie mogłam robić problemów o to, że Paul po tylu latach spędzonych ze mną próbuje w końcu wrócić do swojego życia i próby ułożenia go w jakiś sposób.
Teraz mam jego. Mojego prywatnego ochroniarza o niebieskich oczach, w których mogłabym zatracać się za każdym razem kiedy w nie patrzę. Myśl o utracie Louisa przeraża mnie bardziej niż cokolwiek inne na tym świecie. Za dużo osób ode mnie odeszło by i tym razem to się stało.
Nie dopuszczam do siebie myśli, że mogłabym go stracić.

 ***

-Może pora w końcu wrócić do domu? - spytałam patrząc na Louisa kiedy jedliśmy obiad. Przełknął kęs i spojrzał na mnie Mieszkaliśmy u Lottie prawie tydzień i nie chciałam już dłużej być jej ciężarem, choć do domu również nie chciałam wracać.
-Kochanie, wiesz, że to dla mnie nie problem - zaszczebiotała blondynka.
-Oczywiście, że wiem - posłałam jej serdeczny uśmiech. - Jednak wiem też, że nie mogę uciekać w nieskończoność. 
-Nie zatrzymam Cię, jeśli nie będziesz tego chciała. Wiedz tylko, że jeśli postanowisz zostać będzie mi naprawdę miło. Lou już dawno znudził się oglądaniem "Pamiętnika" ze mną.
Zaśmiałam się głośno. Naprawdę komiczne było, kiedy z Lottie płakałyśmy w smutnych momentach, na co Lou tylko przewracał oczami, śmiejąc się z nas.
-Przysięgam, jeszcze raz obejrzę ten film, a na dobre zakocham się w Goslingu - dodał zrezygnowany, na co tylko zachichotałyśmy. 
Po obiedzie udałam się do swojego pokoju by spakować rzeczy.
-To już postanowione? Wracamy do domu? - spytał Lou opierając się o framugę.
-Tak - odpowiedziałam zdecydowana. - Nie mogę przecież ciągle uciekać przed wszystkim. A jeśli ojciec dalej będzie z Vanessą to prędzej czy później ona się wprowadzi. Nie będę mogła wtedy mieszkać u Lottie, to byłoby niedorzeczne.
Nie odpowiedział nic tylko wpatrywał się w przestrzeń. Zastanawiałam się o czym teraz myśli, czasem tak ciężko było mi go odgadnąć. Po chwili ocknął się jakby wyrwany ze snu. 
-To widzimy się przy samochodzie za pół godziny - uśmiechnął się do mnie i ruszył w swoją stronę.
Myślałam o tym co teraz będzie jak wrócę do domu. Wiem tylko, że ojciec będzie naprawdę zły. Ciekawa jestem czy w ogóle jeszcze jest w domu. Jednak chyba bardziej ciekawi mnie czy ona tam będzie. Zastanawiam się jak to będzie wyglądało. Zacznę do niej mówić mamusiu? Przecież ona jest totalnym przeciwieństwem mojej mamy, która była troskliwa, dobra zawsze służyła dobrą radą, mimo że zazwyczaj chodziło o jakieś błahostki związane z zabawkami, przecież miałam wtedy kilka lat. A ona? Ona myśli tylko jakie szpilki ubrać tego dnia i jak ułożyć włosy. Przecież to widać, że tak naprawdę leci na pieniądze mojego ojca a nie na jego charakter. Czy myślę, że tata jest dobrym człowiekiem? Oczywiście, że tak. To jego zachowanie to tylko maska, pod którą próbuje się ukryć. Jest dokładnie taki sam jak ja i nie da się tego ukryć. Mimo, że często ciężko nam się zrozumieć to tak naprawdę cenię go za to kim jest. Dąży do celów, które sobie wyznacza nie zważając na to co powiedzą inni. Dla mnie równie ważne jak dla niego jest by nie pokazywać publicznie swoich słabości, bo inni mogą to wykorzystać, szczególnie kiedy zależy im na tym by się zniszczyć. Zawsze otaczało mnie wielu ludzi, którzy zdawali się być moimi najlepszymi przyjaciółmi, jednak to były tylko pozory. Kto nie chciałby przyjaźnić się z córką sławnego reżysera? Gdy to zrozumiałam byłam w totalnej rozsypce, bo zawsze myślałam, że lubią mnie za to jaka jestem a nie za to czyją córką jestem. Została mi tylko Caroline, która rozumiała mnie lepiej niż ktokolwiek. Ona też miała oboje znanych rodziców i doświadczyła podobnego zawodu, jednak jak to ona nie pokazała tego po sobie, lecz optymistycznie dalej brnęła przez życie i robi to dalej. Ja też się starałam, lecz nie potrafiłam pogodzić ze sobą zranienia i bycia optymistyczną. Dla mnie nie szło to w parze - taki też jest mój ojciec. Uświadomiłam sobie, że zraniłam go tym, że nie akceptuję jego kobiety. A co jeśli on ją rzeczywiście kocha? Postawiłam się w jego sytuacji i zdecydowanie nie chciałabym, żeby ktoś dla mnie ważny powiedział, że nie zaakceptuje mojego związku. Oczywiście nie mogę stawiać tego na równi, gdyż mój ojciec jest dorosłym człowiekiem i wie co robi, a sytuacja między mną a Louisem jest o wiele bardziej skomplikowana, szczególnie od kiedy Dan pojawił się w naszym życiu. A jak wszyscy wiemy i bez Dana mielibyśmy ciężko.
-Chyba jestem gotowa - powiedziałam stojąc przy wyjściu.
-Na wyjazd czy na powrót do domu - spytała Lottie zatroskana. 
-No tak, zapomniałam, że to niestety są dwie różne rzeczy w moim przypadku - zaśmiałyśmy się obie, choć ona dobrze mnie rozumiała i wiedziała, że powrót do domu nie będzie łatwy ani przyjemny. Może gdybym naprawdę olała tę blondyneczkę, panoszącą się po moim domu byłoby okej? Pożyjemy, zobaczymy.
-Możemy wyjeżdżać - dołączył do nas Lou. 
-Pamiętaj, że jakby działo się cokolwiek zawsze możesz zwracać się do mnie Słoneczko? - powiedziała Lottie, przytulając mnie i dodała niesłyszalnie dla Louisa: -Jak ta laleczka z perfekcyjnie ułożonymi włosami będzie robić coś niepokojącego tym bardziej - puściła do mnie oczko, na co tylko zaśmiałyśmy się głośno.
-Kobiety - skomentował zrezygnowany i wziął moją walizkę w rękę bez najmniejszego wysiłku, choć ważyła ze 30 kg. - Do zobaczenia Lottie! 
-Jesteśmy w kontakcie, trzymaj się - cmoknęłam ją w policzek i ruszyłam za Louisem do wyjścia. 
Siedząc w samochodzie westchnęłam głęboko.
-Gotowa? - spytał, lustrując moją twarz, jakby szukał w niej odpowiedzi.
-Gotowa - odpowiedziałam z pewnością w głosie, której nie chciałam udawać. Naprawdę tak myślałam.

***

-Valerie, to było bardzo nieodpowiedzialne z twojej strony. Zachowałaś się jak pięciolatka.. - kontynuował swoją wypowiedź ojciec. Ja siedziałam tam a słowa jakby przechodziło obok mnie. Dobrze to wiedziałam, że moje zachowanie było dziecinne i wcale nie musiał mi tego uświadamiać.
-Lerie, czy ty mnie w ogóle słuchasz ? - z zamyślenia wyrwał mnie tata.
-Tak tak, wiem, że to nieodpowiedzialne, jednak Louis mnie pilnował i wszystko jest okej. 
-Nie możesz tak sobie tego tłumaczyć, że skoro on wywiązuje się ze swoich obowiązków to możesz robić sobie co Ci się tylko podoba.
-To się więcej nie powtórzy - powiedziałam bez entuzjazmu. - Czy mogę już wrócić do siebie?
-Jeśli musisz - odpowiedział zrezygnowany ojciec. Ta rozmowa była tylko formalnością. Ja dobrze wiedziałam co on mi powie, on dobrze wiedział, że to wszystko zrozumiałam, czego chcieć więcej. 
Udałam się do Louisa do pokoju i wyciągnęłam go za rękę. 
-Dokąd idziemy? - spytał skonsternowany, ale nie stawiał oporu.
-Podobno ostatnio chciałeś wiedzieć, gdzie chodzę pobyć sama. Gratuluję, dziś jest twój szczęśliwy dzień - powiedziałam sarkastycznie.

niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział 19 - Everything is changing

Witam! Cieszę się, że o mnie nie zapomnieliście mimo tego, że zaniedbałam moje zobowiązania wobec was! Jestem wam za to ogromnie wdzięczna. Rozdział jest dokończeniem poprzedniego. Nie będę dużo o nim pisać, bo myślę, że jest ciekawie, zachęcam tylko do czytania i przede wszystkim aktywnego komentowania. Pozdrawiam i całuję! :)

Rozdział 19 - Everything is changing

-Nie mogę Ci tego zrobić - wyszeptałem odrywając się od niej, łapczywie próbując złapać powietrze i uspokoić oddech.
-Dlaczego? - spytała z wyrzutem przenosząc się do pozycji siedzącej.
-Valerie, zrozum, że Cię zranię - przerwałem na chwilę. - Mam nadzieję, że wiesz, że nie wybaczyłbym sobie tego.
-Ranisz mnie odrzucając to co jest między nami - powiedziała z wyrzutem, próbując wstać. Poczułem się winny więc złapałem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie tak, że nogami oplatała mnie w pasie. Była tak blisko.
-Każdego dnia kiedy na Ciebie patrzę powstrzymuję się przed powiedzeniem Ci co naprawdę myślę, bo wiem, że nie mogę tego od Ciebie oczekiwać - mówiłem patrząc na nią, natomiast ona spuściła wzrok.
-Nie powstrzymuj się, błagam. Całuj mnie, przytulaj, mów, że chcesz żebym była przy Tobie, że chcesz, żebym była Twoja, po prostu bądź obok- wyszeptała w moje usta a z każdym jej słowem czułem jak jej głos się załamuje.
-Cii - otarłem kciukiem łzy spływające powoli po jej policzkach i wtuliłem ją w moje ramiona, zamykając ją w ciasnym uścisku.
-Nie wiem już co mam robić - załkała i próbowała uderzać pięścią w moją klatkę piersiową. Czułem, że na to zasłużyłem. Głaskałem ją po głowie, próbując uspokoić.
-Valerie, już dobrze - powiedziałem, chcąc by przestała płakać.
-Dobrze?! Cholera nigdy nie będzie dobrze. Kiedy już wydaje mi się, że wszystko się ułoży, że los w końcu będzie nam sprzyjał, ty jak zawsze mówisz, że nie możesz! - wykrzyknęła mi prosto w twarz. Tym razem to mi chciało się płakać. Próbowała się ponownie podnieść, całe szczęście byłem od niej silniejszy.
-Wiesz, że to nie tak. Nie potrafiłbym spojrzeć mu w oczy po tym wszystkim.
-Mówisz, jakby to miał być przygodny seks, przez wykorzystanie okazji, że przypadła Ci opieka nade mną.
-Nie mógłbym tak Cię wykorzystać - stwierdziłem pewny siebie. Było to prawdą, czemu miałbym ją okłamywać?
-Louis, do cholery ja coś do Ciebie czuję! - wykrzyknęła ponownie, a po chwili dodała z wyrzutem - Nie mam zamiaru się powstrzymywać przed uczuciami, tak jak robisz to Ty.
Czy ja też czułem coś do Valerie? Głupie pytanie, oczywiście, że tak. Nie mogłem tego tłumić w sobie, nie mogłem też być przy niej. Byłem tak bardzo rozdarty.
-Nawet nie wiesz jak ciężko jest się starać, kiedy ktoś jest na to obojętny. Nie martw się, jeśli tak bardzo tego chcesz to przestanę. Teraz mnie wypuść - stwierdziła stanowczo, nie patrząc mi w oczy i czekając aż rozluźnię uścisk.
Otworzyłem ramiona, nie odzywając się. Dopiero teraz Valerie uświadomiła mi, jak bardzo odrzucałem to uczucie, którym ją darzę. W momencie kiedy zrozumiałem złapałem ją w ostatniej chwili i zrobiłem coś, co powinienem zrobić już dawno temu. Złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem na łóżko. Przeniosłem się nad nią i spojrzałem jej prosto w oczy.
-Nie przerywaj mi - oznajmiłem stanowczo. - Zrozumiałem to, co czuję, kiedy wszystko co się dla mnie liczy, prawie wymknęło mi się z rąk. Nie mogłem pozwolić Ci odejść. To zawsze powinienem być ja. To ja miałem Cię zatrzymywać - nie ty. To ja miałem wyznać Ci wszystko. To ja miałem nie pozwolić Ci płakać. To ja miałem być zawsze dla Ciebie. Zająłem się własnym sumieniem, wcale nie myśląc, że ranię nas oboje. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo mi na Tobie zależy. Pozwól mi to wszystko naprawić.
Zapanowała cisza, przeplatana naszymi wzbudzonymi oddechami. Między nami było ogromne napięcie, które tylko sprawiało, że coraz to bardziej chciałem ją pocałować. Pozostało mi tylko czekać. Sekundy, które mijały, zdawały się trwać wieczność.
Już miałem wstać, kiedy Valerie przyciągnęła mnie do siebie.
-Kochaj mnie, tu i teraz. Całą, taką jaką jestem - wyszeptała w moje usta. Nie mogłem zrobić nic innego, jak tylko złączyć nasze wargi. Pogłębiałem pocałunek z każdą pieszczotą czując, że na tym się nie skończy, jednak bałem się przejąć inicjatywę i czekałem na jej kolejny ruch.
Kiedy zdjęła ze mnie koszulkę uznałem to za odpowiedni moment. Złapałem jej nadgarstki i zjechałem ustami wzdłuż jej szyi do obojczyka. Jęknęła tylko, co zadziałało na mnie budująco.
-Jesteś tego pewna? - spytałem niepewnie. Jedno jej słowo i przestanę.
-Louis - jęknęła ponownie, tym razem moje imię.
-Nie przerywaj - wyszeptała, odrzucając głowę w tył i dając mi lepszy dostęp do jej szyi. Moje ręce przylgnęły do jej pleców zjeżdżając w dół, aż dotarłem do jej pośladków, które lekko ścisnąłem. Po kolejnym westchnięciu, które wydostało się z jej ust, ściągnąłem z niej bluzkę, która była jedynie przeszkodą. Valerie podniosła się i wplątała rękę w moje włosy, drugą natomiast przeniosła na moje krocze, łącząc tym samym nasze usta. Tym razem to ja jęknąłem pod wpływem jej dotyku a ona zachichotała. Nasze ruchy stały się płynniejsze. Sekundę zajęło mi pozbycie się jej stanika, który był kolejną przeszkodą. Jej zwinne dłonie szybko odpięły guzik od moich spodni i rozporek, jednak miała niemały problem z pozbyciem się ciasnych rurek, które już od dłuższej chwili sprawiały mi ból. Kiedy tylko spodnie spotkały się z podłogą zauważyłem, że i Val zdążyła ściągnąć swoje ubrania. Byliśmy nadzy, jednak nie krępowaliśmy się przed sobą.  Oparła dłonie o moje uda i znów złączyła nasze usta.
-Tak długo czekałam na ten moment - wyszeptała i oplotła jedną dłonią mój członek powoli poruszając ręką. Nie zastanawiając się długo ścisnąłem ostrożnie jej pośladki i delikatnie położyłem na plecach zabierając jej dłoń z mojego krocza. Pocałunkami zjechałem wzdłuż całego jej ciała zatrzymując się na podbrzuszu. Z każdym składanym przeze mnie pocałunkiem Valerie wzdychała głośno, przymykając oczy, a jej brzuch wciągał się, jednocześnie wyginając jej plecy w łuk. Wróciłem do poziomu jej twarzy na co tylko zachichotała.
-Na co jeszcze czekasz? - spytała, kiedy wyczuła, że się zawahałem.
-Nie wiem czy mogę - odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
-Jedyną rzeczą, jakiej nie możesz, to zostawić mnie w takim stanie - w sekundzie mnie namówiła.
Zbliżyłem się do jej wejścia czekając na przyzwolenie. Ta mocno wbiła się paznokciami w moje przedramię.
-Czy ty .. - nie potrafiłem o to spytać.
-Nie przejmuj się, po prostu to zrób - jak na zawołanie wsunąłem się w nią na pół mojej długości, na co tylko jęknęła i przeniosła drugą rękę w moje włosy. Lekko się wysunąłem po czym zacząłem powoli poruszać biodrami. Valerie głośno wzdychając podłapała rytm i również wprawiła swoje biodra w ruch. szybko przyciągnęła moje usta do swoich, jednak zanim zdążyła je złączyć spytałem:
-Wszystko w porządku? Nie boli Cię?
-Wszystko jest idealnie - ponownie jęknęła w moje usta, co sprawiło, że moje ruchy stawały się szybsze, niczym nasze oddechy.
-Louis! - krzyknęła, po chwili a jej plecy wygięły się w łuk. - Louis - powtórzyła odrobinę ciszej, przejeżdżając paznokciami w dół moich pleców, zostawiając tam ślady. Wysunąłem się z niej, czując, że jestem blisko. Zassała moją szyję oznaczając mnie, a jej ręka przesunęła się ponownie na mojego członka.
-Teraz daj mi dokończyć to, co zaczęłam - wyszeptała i sprawiła, że teraz to ja byłem na dole. Przesunęła się w dół poruszając ręką w górę i w dół.
-Valerie, proszę - jęknąłem. Było mi z nią tak dobrze.
Poczułem jak oplata ustami główkę i lekko z wyczuciem porusza głową, od czasu do czasu, przejeżdżając językiem wzdłuż całej długości. Kiedy już doszedłem Valerie położyła się obok mnie wtulając się w moje ramie, a nogą oplatając moje podbrzusze. Delikatnie gładziła dłonią moją klatkę piersiową. Rysowała kontury każdego tatuażu po kolei, jakby na pamięć znała ich kształt. Nagle jej ręka znalazła się na mojej szyi przejeżdżając po miejscu, w którym chwilę temu zrobiła mi malinkę.
-Jesteś cały mój - pamiętaj o tym - wyszeptała, dźwigając się na rękach i łącząc nasze usta. Dziś staliśmy się jednością i mam nadzieję, że nie będę musiał żałować tej decyzji. Wzdłuż linii jej szczęki dotarłem do jej szyi, zasysając jej skórę, w podobnym miejscu jak ona.
-A ty cała moja - powiedziałem, całując ją po raz ostatni. Leżeliśmy wtuleni w siebie. W pomieszczeniu panowała cisza, która wcale nie była niezręczna. Zastanawiałem się tylko o czym ona myśli w tym momencie, nic innego nie miało dla mnie znaczenia.

*Valerie's POV*

Uśmiechałam się pod nosem, gładząc dłonią jego klatkę piersiową, tylko dlatego, że w końcu miałam go na własność. Nie musiałam bać się, że teraz mnie zostawi, bo wiedziałam, że po tym wszystkim on też nie będzie się już bał tego, co powiedzą inni, że nie będzie musiał bać się wyrzutów sumienia. Zależało mi na nim jak na nikim innym. Tak właśnie chciałam przeżyć mój pierwszy raz - z osobą, z którą chcę już być na wieczność. Razem stawimy czoła wszystkiemu, nawet Danowi. Byłam tego pewna, bo wiem, że Louis nie dałby mnie skrzywdzić. Zasnęłam wsłuchując się w coraz to spokojniejsze bicie jego serca.

Obudziły mnie hałasy, dobiegające z pomieszczenia, w którym znajdował się bar. Przecież zamknęliśmy drzwi.
-Pójdę sprawdzić co się dzieje - pocałował mnie krótko wciągając w pośpiechu swoje bokserki. Jako, że nie mogłam znaleźć moich ubrań chwyciłam jego koszulkę i ruszyłam za nim.
-Zaczekaj - wyszeptał.
-Boję się - przylgnęłam do jego pleców, bojąc się, że jeśli go puszczę stracę go, choć wiedziałam, że to niemożliwe.
-Zostań tu, proszę - chwycił butelkę po alkoholu, która stała w pobliżu i ruszył do głównego pomieszczenia w barze. Obserwowałam wszystko, wychylając się zza framugi. Wysoki, postawny mężczyzna przyświecał sobie telefonem, szukając czegoś w szufladzie przy barze. Widziałam, że Lou chce się zakraść jak najciszej, jednak cały jego plan nie wypalił kiedy zatrzeszczała podłoga. Tomlinson przeklnął pod nosem a ten facet obrócił się oślepiając go światłem z telefonu.
-Louis? Co ty tu robisz? - od razu rozpoznałam głos Paula i podbiegłam do niego w pośpiechu. Zapalił światło nad barem i przyglądaliśmy się sobie z zaskoczeniem. Żadne z nas nie spodziewało się spotkania o tej porze.
-Myślałem, że już dawno wróciliście do domu - stwierdził zmieszany Paul, przerywając niezręczną ciszę. Spojrzał na nasze ubrania i myślę, że już wiedział co się wydarzyło, jednak całe szczęście nic nie powiedział i nie oczekiwał wyjaśnień na ten temat.
-Po postanowiliśmy uczcić narodziny małej Jess i oblaliśmy to. Nie mieliśmy jak wrócić to postanowiliśmy zostać - próbowałam wytłumaczyć, jak zwykle potokiem słów, który wydostaje się ze mnie w stresującej sytuacji.
-Istnieje coś takiego jak taksówki - stwierdził Paul, jakby z wyrzutem.
-Nie ważne, nastraszyliście mnie po prostu, ale nic nie szkodzi. Moje kobiety mają się dobrze - podsumował. - Za kilka dni będę mógł zabrać je do domu.
-To cudownie! - wykrzyknęłam.
-Zabiorę tylko zapasowe klucze do domu i lecę. Wyśpijcie się - polecił nam i uśmiechnął się. Lou stał jeszcze przez chwilę onieśmielony. Cała ta sytuacja była cholernie niezręczna, jednak wiem, że Paulowi to nie przeszkadza i nie będzie na nas zły.
-Dobranoc - powiedziałam i pociągnęłam Louisa za rękę.
-Spokojnej nocy - wykrzyknął Tomlinson i pośpiesznie udał się za mną.
Kiedy usłyszeliśmy jak Paul przekręcił zamek w drzwiach głośno wybuchliśmy śmiechem.
-Dobranoc Aniołku - powiedział Lou i pocałował mnie w czubek głowy. Na co tylko się wtuliłam w jego umięśnione ciało.
-Dobranoc - wyszeptałam i próbowałam zasnąć.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Rozdział 18 - Our Choices

W końcu udało mi się napisać coś za co zabierałam się przez tyle czasu. Choć rozdział będzie miał swoją kontynuację (jak doczytacie zrozumiecie czemu, bo wiem, że na pewno tego będzie brakowało), to bardzo się cieszę, że mogę wam oddać tyle. Przepraszam za moją ponowną i długą nieobecność, ale nawał obowiązków w szkole zwalił mi się na głowę i nie miałam czasu, żeby to dokończyć, choć próbowałam. A teraz nie rozpisuję się dalej i oddaję wam rozdział! :)

Rozdział 18 - Our Choices 

-Valerie uspokój się, Paul prosił, żebyśmy najzwyczajniej w świecie zajęli się barem - powiedziałem zrezygnowany, ciągłym tłumaczeniem, że nie ma czym się stresować.
-Mała Jess się w końcu urodzi - pisnęła podekscytowana. W jej oczach zabłyszczały małe iskierki, ja natomiast moimi wywróciłem. Westchnąłem głęboko i nie chciałem dalej ciągnąć tej bezsensownej rozmowy. Kiedy podjechaliśmy pod bar Val wręcz wybiegła z samochodu i w sekundzie straciłem ją z pola widzenia. Zaparkowałem samochód i bez pośpiechu udałem się do środka pubu, który bardzo dobrze znałem i miło wspominałem. Brakuje mi tych beztroskich czasów, kiedy nie musiałem się przejmować, że w każdej chwili, przeze mnie, może stać się coś złego, osobie, która naprawdę jest mi bliska.
-Poradzisz sobie, jest z tobą Lou więc na pewno Ci pomoże - uścisnął nerwowo moją dłoń, witając się ze mną i obdarował mnie uśmiechem. - Tymczasem ja lecę, trzymajcie się dzieciaki!
Wybiegł zdenerwowany, ale zarazem podekscytowany. Valerie biegała ustawiając krzesła, ponieważ za godzinę mieliśmy otwierać. Stresowała się bardzo, widziałem to po jej zachowaniu i minie. Normalnie krzyczałaby na mnie, że jej nie pomagam, ja jednak musiałem załatwić teraz coś innego.
Chwyciłem kluczyki, które leżały na blacie i ruszyłem w stronę drzwi.
-Gdzie ty się wybierasz? - zawołała zdezorientowana, kiedy zauważyła, że idę do wyjścia.
-Spokojnie, Paul obecnie słabo myśli - stwierdziłem, uśmiechając się pod nosem, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Wciąż skonsternowana obserwowała moje zachowanie, zastygając w tym samym miejscu, w którym się zatrzymała. Minutę później do pubu wpadł Paul a ja szybko rzuciłem mu kluczyki, by nie tracił czasu.
-Jedź po żonę i córkę i wracajcie szybko! Chcę poznać to małe stworzonko - stwierdziłem, by dodać mu otuchy, poklepałem go po ramieniu i ponownie obserwowałem jak opuszcza pomieszczenie.
-Skąd wiedziałeś, że zostawił klucze? - spytała.
-Gdybyś się tak nie stresowała też byś to zauważyła - fuknęła na mnie i zaczęła z powrotem ustawiać krzesła. Kiedy pomogłem jej z wszystkimi kazałem jej usiąść i przygotowałem jej drinka.
-Nie powinienem tego robić - powiedziałem - jednak drink na uspokojenie może Ci dobrze zrobić.
-Dzięki - uśmiechnęła się do mnie, obserwując mnie dokładnie.
-Mam coś na twarzy? - spytałem, kiedy tylko zauważyłem jej dziwne zachowanie i to, że uważnie mi się przypatruje.
-Zastanawia mnie jak możesz być tak spokojny.
-To tylko bar, gdyby przypadło nam odebrać poród, myślę, że zestresowałbym się bardziej - zaśmiałem się.
-Nie chodzi mi o to - spojrzałem na nią pytająco. - Bo widzisz, rano skaczemy sobie do gardeł i kłócimy, jakbyśmy powybijali sobie całe rodziny, a teraz nagle wszystko jest okej, a ty jesteś oazą spokoju.
-Byłem w pewnym miejscu, uspokoiłem się i już wszystko jest okej. Nie rozmawiajmy teraz o tym.
-Masz rację, ty możesz sobie jeździć w odludne miejsca, a kiedy ja tak zrobię to od razu panikujesz i krzyczysz na mnie.
-Bo o siebie się nie martwię, tak jak o Ciebie - podsumowałem i usiadłem obok niej upijając łyk soku, który sobie nalałem, ponieważ Valerie spojrzała na mnie, jakbym wyznał jej jakiś ważny sekret. Szybko jednak potrząsnęła głową, jakby chciała z niej coś wyrzucić.
-To jak wspólniku, dziś ten bar jest nasz? - zaśmiała się. Lubiłem w niej to, że kiedy się posprzeczaliśmy, nie potrzeba nam było dużo czasu i wszystko było w jak najlepszym porządku. Nie chodziło o to, że nie chciałem przepraszać, bo jeśli mam za co, jest to tylko formalność. Sęk w tym, że nie musieliśmy się przepraszać, by wyjaśnić sobie wszystko. Potrafiliśmy zrobić to bez słów.

***

-To rachunek dla panów przy tamtym stoliku - wskazałem jej. Za chwilę mieliśmy zamykać. Minęło dużo szybciej niż się tego spodziewałem. Prowadzenie małego, typowego brytyjskiego pubu, nie jest takie trudne jak by się mogło wydawać. Valerie wymyśliła, że każdy znajomy Paula napisał w pamiątkowym zeszycie krótkie gratulacje z okazji narodzin jego córki. Nie wpadłbym na to, ale jak się okazało ona planowała to już od dłuższego czasu, skoro miała przygotowaną taką mini kronikę.
Natomiast jako kelnerka sprawdziła się bardzo dobrze, jakby robiła to już wcześniej. Nie spodziewałem się po niej takiej zawziętości i pracowitości. Długo ją znam i dobrze wiem, że Valerie woli sobie poleżeć, a tu proszę takie zaskoczenie.
-No to zamykamy - powiedziała jak tylko ostatnia osoba opuściła pomieszczenie. Odetchnęła teatralnie z ulgą.
-To teraz możemy się napić za zdrowie Małej - dodała oczekując aż naleję jej kolejnego drinka.
-A mogę poprosić o dokument? - stwierdziłem niczym profesjonalny barman. Zamrugała kilka razy kokietując mnie, na co tylko głośno się zaśmiałem.
-Prowadzę - wykrzyknąłem teatralnie oburzony. - Poza tym nie będę rozpijał nieletnich.
Val zeskoczyła ze stołka barowego i podeszła do mnie pewnym krokiem, niczym atleta wychodzący z siłowni.
-Boisz się, że masz słabszą głowę ode mnie? - spytała śmiejąc się.
-Wykażę się dojrzałością i po prostu wygram - stwierdziłem pewnie patrząc na nią z góry.
-Więc przygotowuj alkohol - odwróciłem się i chwyciłem butelkę wódki. - Pomyślałam, że może przenocujemy tu? W pokoju z bilardem są kanapy.
-Na taką alternatywę mogę się ewentualnie zgodzić.
-Ewentualnie - parsknęła, przedrzeźniając mnie. Wyszła do pomieszczenia, które znałem bardzo dobrze by przygotować stół z bilardem i nasze posłania.
Gdy do niej dołączyłem właśnie chwyciła kij, drugi podała mi i rozpoczęła grę. Po kilku rozgrywkach byliśmy już trochę wstawieni. Nie, nie. Wstawieni to za mało powiedziane, my byliśmy pijani. Nie mogłem powstrzymać się od opowiadania żartów i śmiania się z byle czego. Nie bawiłem się chyba tak dobrze z żadną dziewczyną. Przy Valerie czułem się tak swobodnie, że ciężko mi jest to opisać w jakikolwiek sposób.
-A wiesz dlaczego blondynki nie jedzą bułki tartej? Bo ciężko ją posmarować masłem! - opowiedziałem kolejny żart z kolei. Tryb żartownisia, który opowiada nieśmieszne kawały włącza mi się tylko po alkoholu.
-Nie śmiej się z blondynek! Caroline jest przecież blondynką - wybełkotała i próbowała uderzyć mnie w ramię, jednak zachwiała się i nie zdążyła oprzeć o stół. W ostatniej chwili złapałem ją, na co spojrzała mi głęboko w oczy.
-Może już pora spać? - spytałem onieśmielony sytuacją. Val próbowała stanąć samodzielnie, kiedy ja szybko się ocknąłem i jej pomogłem.
-Masz rację, jestem zmęczona - odpowiedziała, a ja przeczesałem dłonią włosy. Byłem lekko skrępowany. Może jednak to picie alkoholu to nie był dobry pomysł?
Valerie poszła do łazienki a ja zająłem się ustawieniem stolików jak przedtem. Kiedy skończyłem położyłem się na kanapie i starałem przestać myśleć o tej dziwnej sytuacji, która miała miejsce przed chwilą.
-Wróciłam - wykrzyknęła podczas swojego wielkiego wejścia i teatralnie poruszała rękoma jakby była wielką gwiazdą.
-Świetnie to teraz moja kolej - wyminąłem ją i kątem oka zauważyłam jak kładzie się w to samo miejsce, a którym leżałem jeszcze kilka sekund temu.
Po krótkim odświeżeniu udałem się z powrotem do naszej dzisiejszej "sypialni", jednak jedyne co zastałem to ciemność.
-Valerie? - spytałem zaniepokojony.
-Znajdź mnie - zachichotała gdzieś w głębi pomieszczenia. - Tylko nie zapalaj światła.
Odczekałem chwilę aż moje oczy przyzwyczają się do ciemności i starałem się odnaleźć jej sylwetkę w co jest niezwykle trudne będąc pijanym. Znałem ten pokój jak własną kieszeń, z resztą nie był na tyle duży, by nie móc się w nim odnaleźć. Usłyszałem nagle szelest co moje wyczulone zmysły od razu zauważyły i ruszyłem w stronę dźwięku.
-Wiesz, że w końcu Cię znajdę, a wtedy nie okażę litości, prawda? - spytałem rozbawiony na co tylko znów zachichotała. Podążyłem za źródłem dźwięku mając nadzieję, że w końcu będę mógł się położyć. Kiedy dotarłem do kąta pokoju wiedziałem, że już teraz mi nie ucieknie.
-Mam cię - szepnąłem, zbliżając się na niewielką odległość aż mogłem poczuć jej oddech na szyi. Spojrzałem w dół i w tej chwili ciemność mi nie przeszkadzała. Widziałem wyraźnie każdy element jej twarzy. W szczególności błyszczące oczy Valerie, które za każdym razem kiedy w nie patrzyłem sprawiały, że miałem przyjemne dreszcze.
Wszystko na chwilę ustało, miałem wrażenie, że nawet nasze oddechy się zatrzymały. Ciężar tej sytuacji był wyczuwalny w powietrzu. Po chwili nie czułem już nic innego tylko jej usta i przyznam się szczerze, nie chciałem czuć nic innego.
-Znalazłeś mnie - wyszeptała prosto w moje usta kiedy oderwała się ode mnie na krótką chwilę. Jednak sekundę później to ja nie mogłem się powstrzymać przed pocałowaniem jej pełnych warg.
Z każdym pogłębieniem pocałunku cofałem się o krok pod jej naciskiem aż w końcu moje plecy spotkały się z czymś twardym. Od razu wyczułem, że jest to stół bilardowy i momentalnie obróciłem Valerie tak, że to ona była tyłem do mebla. Chwyciłem ją za tylną część ud i delikatnie podniosłem sadzając ją. Oboje wzięliśmy głęboki oddech.
-Val.. ja nie wiem czy to jest dobry pomysł - powiedziałem kiedy ta próbowała ściągnąć ze mnie koszulkę.
-Tym razem tak łatwo ci ze mną nie pójdzie - przyciągnęła mnie do siebie tak że stałem między jej nogami. Wiedziałem, że robię źle, powinienem od razu to przerwać, jednak nie potrafiłem. A może po prostu nie chciałem? Moje ręce wśliznęły się pod jej koszulkę i przejechałem po jej plecach w dół, zatrzymując się na biodrach. Przez chwilę łapaliśmy oddechy, jakbyśmy wcześniej zapomnieli o oddychaniu. Oparła swoje czoło o moje a ja czułem jak delikatnie się uśmiecha, co i ja właśnie robiłem.
-Jeśli nie pozwolisz mi przerwać to pozwól mi chociaż zrobić coś innego - stwierdziłem i nie czekając na jej przyzwolenie uniosłem ją delikatnie, co nie sprawiło mi żadnego problemu.
Delikatnie ułożyłem ją na jej prowizorycznym łóżku i dosunąłem kanapę na której ja miałem spać.
Uniosłem się na rękach nad nią i spojrzałem jej głęboko w oczy. Zachichotała tylko cicho i od razu przyciągnęła moją głowę do siebie. W tej chwili powinienem myśleć co z tym zrobić. Z drugiej strony powinienem myśleć o niej. Ja myślałem jak trudno będzie nam się wkrótce rozstać.

poniedziałek, 16 lutego 2015

Rozdział 17 - Blame It On Me

Witam! Wstęp nie będzie długi, bo nie mam nawet siły dużo pisać. Chciałabym tylko zwrócić uwagę na to, że kiedy rozdział się nie pojawia, nagle jest pełno komentarzy, gdzie on jest itp. a kiedy już jest, pojawia się kilka komentarzy (które oczywiście wiele dla mnie znaczą). To smutne, że jesteście tylko kiedy coś się dzieje. Nie dodaje to motywacji, a wręcz przeciwnie, jednak staram się dalej i mam nadzieję, że i wam spodoba wam się kolejny rozdział! Enjoy!:>
Rozdział 17 - Blame It On Me

Siedzieliśmy w ciszy pijąc herbatę. Louis patrzył na mnie wyczekująco, mi natomiast nie śpieszyło się z odpowiedzią na jego pytanie. Wystukiwał nieskładny rytm palcami na stole, w geście irytacji.
-Powiesz mi w końcu gdzie byłaś? - powtórzył ponownie, naciskając bardziej na każde słowo z osobna. - Valerie, zrozum próbuję ustalić tylko gdzie mogę Cię szukać kiedy następnym razem zrobisz coś podobnego.
-Nie szukaj mnie po prostu. Jeśli wychodzę, znaczy, że chcę być sama - stwierdziłam stanowczo. Dlaczego ja zawsze muszę być pod ciągłą opieką, jakbym miała 5 lat? Czy mój ojciec, a teraz nawet Lou, nie rozumieją, że potrafię sobie radzić sama.
-Nie miałbym temu nic przeciwko, niestety wiesz jak wygląda sytuacja z Danielem. Zrozum, że boję się własnego cienia.
-To już nie jest moja wina - wstałam od stołu i odłożyłam brudny kubek do zmywarki. Udałam się do pokoju gościnnego, by w końcu pobyć trochę sama.
-Więc sugerujesz, że to wszystko przeze mnie? - oburzył się, unosząc na mnie głos. Zgodzę się chyba, że nie przemyślałam tego co właśnie powiedziałam. To był tak delikatny temat, a ja nieumyślnie go poruszyłam.
-Wiesz bardzo dobrze, że nie to miałam na myśli! - wykrzyknęłam.
-Nie pociesza mnie fakt, że na każdym kroku może coś ci się stać. Dan jest nieobliczalny - wstał i uderzył pięścią w stół aż podskoczyłam. Zareagował strasznie gwałtownie, nie widziałam go jeszcze takiego. W jego oczach widziałam wściekłość. Do kuchni weszła Lottie i nagle jego furia zelżała. Rozluźnił dłonie pozwalając wrócić swoim knykciom do pierwotnego koloru z bieli. Upił spory łyk napoju i odstawił kubek na blat z impetem wychodząc z pomieszczenia.
-Co się tu stało? - zaszczebiotała siostra Louisa, nieświadoma powagi sytuacji. Ja stałam nadal w tym samym miejscu. Dla niej mogło to wyglądać na zwykłą sprzeczkę, jednak tak nie było.
-Przepraszam - wyszeptałam i wybiegłam za chłopakiem, który udał się na balkon. Zastałam go z papierosem - nie wiedziałam, że pali. Zakradłam się najciszej jak tylko mogłam i zabrałam mu narkotyk i sama zaciągnęłam się dymem, za co spotkał mnie karcący wzrok towarzysza.
-Wiesz, że nie chciałam tego powiedzieć - ciągnęłam mój wywód starając się wziąć kolejny buch, niestety Lou zgasił papierosa w popielnicy i świdrował mnie wzrokiem. Nadal nic nie mówił, co dobijało mnie tylko. Nie widziałam go w takim stanie jeszcze. Zablokowałam nasze spojrzenia w krótkiej walce, kto dłużej wytrzyma. 
-Nie spodziewałem się, że o to wszystko winisz mnie - chciałam się już tłumaczyć, chciałam mu powiedzieć, że nie powinien tak myśleć, nawet jeśli to ja powiedziałam kilka słów za dużo. Nie myślałam tak, nie chciałam nawet tak myśleć. Przecież to naprawdę nie była jego wina. Nie pozwolił mi wtrącić ani słowa i kontynuował dalej:
-Masz rację, to ja sprowadziłem na Ciebie niebezpieczeństwo, chociaż obiecywałem Cię chronić - wbił wzrok w przestrzeń pod balkonem. Stałam tam dalej nic nie mówiąc, chciałam krzyczeć, płakać, błagać, żeby nie winił siebie, jednak osłupienie sprawiło, że zastygłam. Zakryłam tylko usta dłonią.
-Przepraszam za to Valerie - spojrzał na mnie ostatni raz przed powrotem do środka. Patrzyłam tylko jak odchodzi. Kiedy jego sylwetka zniknęła za drzwiami po moich policzkach spłynęły łzy. Starałam się złapać powietrze, by trochę uspokoić organizm, jednak nie było to możliwe. To wszystko po prostu przytłoczyło mnie do końca. Zanim osunęłam się po na podłogę dostrzegłam sylwetkę Lottie. Chwilę potem poczułam jej obecność obok mnie i uniosłam na nią wzrok.
-Czasem tak ma - starała się mnie pocieszyć.
-Pierwszy raz go takiego widzę - stwierdziłam przez łzy. To było dla mnie za dużo.
-Odczekaj godzinę i idź z nim porozmawiać - pocierała moje ramię. Przytuliłam się do niej i pozwoliła dalej płynąć moim łzom.
-Cii, zobaczysz, wszystko będzie dobrze.

*Louis' POV*
Trzasnąłem drzwiami i miałem ochotę coś roznieść. Nie sądziłem, że Valerie tak do tego podchodzi, ale teraz to wszystko ma sens. Robiła to, by pokazać mi, że to właśnie moja wina. Z drugiej strony cieszę się, że te słowa w końcu padły, ponieważ mogę w końcu podjąć decyzję, która wyjdzie na dobre zarówno Val jak i mi. Po co w ogóle podejmowałem się takiej pracy, skoro wiedziałem jak to się skończy. Nie mogłem liczyć na happy end.

-Valerie? - zapytałem kiedy wyszedłem na balkon. Stała tyłem, oparta o barierkę. Nie odwróciła się nawet do mnie. 
-Czy potrzebujesz czegoś z domu? - wzdrygnęła się, jednak nadal stała tyłem. 
-Po co tam jedziesz? - spytała mnie zachrypniętym głosem. Płakała.
-Zapomniałem kilku rzeczy - stanąłem obok niej, patrząc w przestrzeń. Bałem się spojrzeć na nią. Chciałem ją przytulić, tak bardzo chciałem poczuć jej bliskość, jednak wiedziałem, że nie mogę tego zrobić. Gdybym zamknął ją w uścisku zmieniłbym swoją decyzję. Robiłem to tylko i wyłącznie dla jej dobra, zależało mi tylko na tym. 
-Nie, mam tu wszystko czego potrzebuję - uniosła na mnie wzrok i czekała na mój ruch. Rozegrała to dobrze. Normalnie już dawno byłbym przy niej. Na widok jej zaczerwienionych oczu miałem ochotę uderzyć sam siebie. To ja doprowadziłem ją do tego stanu. Czułem już jej dotyk na mojej skórze, wyobrażałem sobie jak trzymam jej kruche ciało w objęciach, jednak wiedziałem że nie mogę tego zrobić. 
-Jeśli nic nie potrzebujesz to jadę - ścisnąłem jej dłoń i wyszedłem szybko z  mieszkania. Zaraz po zamknięciu drzwi wejściowych osunąłem się w dół po drewnianej podłodze oddzielającej nas od siebie. Tu nie chodziło o nasze wspólne szczęście, ale tylko i wyłącznie o jej dobro. Czy mnie to bolało? Jak cholera. Wiedziałem jednak, że nie mogę znów sobie pozwolić narażać ją na niebezpieczeństwo. Na początku chodziło tylko o problemy ze strony ojca, jednak teraz sprawy przybrały dużo poważniejsze znaczenie. Daniel był nieprzewidywalnym człowiekiem, a ja wprowadziłem go do jej życia, czego nigdy sobie nie wybaczę. 
Podróż, choć samotna, minęła w napięciu. Każda minuta wydłużała się niemiłosiernie. Stanąłem pod drzwiami jej domu i nacisnąłem dzwonek. Nie mogłem tam tak po prostu wejść.
-Witaj Louis - zaszczebiotała Vanessa. - Dlaczego dzwonisz, przecież macie klucze. A gdzie Valerie? Czy wszystko w porządku?
Cierpliwości! O wiele więcej nie proszę.
-Czy pan Crossley jest u siebie? - spytałem, ignorując potok jej pytań. Nic jej do tego, co z nami się dzieje.
-Oczywiście, zaprowadzę - powiedziała radośnie, wskazując mi, że mam za nią podążać. 
-Wiem gdzie mam iść, dziękuję - wyminąłem ją, co nie sprawiło mi wiele problemu, ledwie poruszała się w tych 15-centymetrowych szpilkach. Skierowałem się w stronę gabinetu ojca Valerie.
Raz, dwa, trzy, głęboki oddech i do dzieła. Zapukałem do drzwi.
-Proszę - odezwał się pan domu. Wszedłem niepewnie. -Och, pan Tomlinson, coś się stało?
-Nie, skąd - patrzył na mnie wyczekująco. Przecież czas to pieniądz, a ja marnuję cenne minuty jego życia. - W zasadzie to tak.
Jego wyraz twarzy zmienił się diametralnie. Można to wytłumaczyć obawą o córkę, przecież jaki inny problem mógłby zaistnieć?
-Dziś rano podjąłem decyzję, która może pana zdziwić - złożył ręce na biurku  w geście oczekiwania. Zauważyłem, że rozluźnił się odrobinę, gdy uświadomił sobie, że nie chodzi o Valerie. 
-Obawiam się, że nie będę mógł dalej dla pana pracować - wyrzuciłem z siebie na jednym oddechu. Nie mogłem w inny sposób, bo jeszcze bym się rozmyślił.
-Rozumiem, jeśli mogę spytać, co jest powodem zmiany pańskiej decyzji? Z tego co wiem bardzo dobrze rozumiecie się z Valerie.
-Tak to prawda, jednak nie chodzi tu o to. Wie pan, ona jest już dorosła, bardzo dobrze radzi sobie z wszystkim i nie sądzę, że potrzebuje jeszcze niańki.
-Nie ma jej pan niańczyć, a jedynie chronić ją - oburzył się. 
-W takim razie, najlepszą ochroną dla niej będzie, jeśli ją opuszczę. Chociaż prawda jest taka, że zawsze marzyłem o otworzeniu czegoś swojego, a teraz nadarza się okazja. Zostanę jednak z Valerie, jak długo będę mógł - nie mam pojęcia skąd taki pomysł wpadł do mojej głowy. Ale dobre i to na początek, potem na pewno coś wymyślę.
-Rozumiem, nie będę w takim razie skłaniał pana do zmiany decyzji. Przemyślę również to co pan powiedział na temat dojrzałości mojej córki. Jeśli będzie pan gotów odejść, proszę tylko dać mi znać.
-Dziękuję bardzo za zrozumienie - uścisnął mi dłoń. 
-Nie wie pan, gdzie obecnie jest moja córka? Chciałbym dokończyć z nią rozmowę. 
-Zabawna sytuacja. Valerie spakowała się i powiedziała, że nie wróci tu, póki Vanessa tu będzie. 
-Cholera - uderzył ręką w stół, aż podskoczyłem. - Pan próbuje mnie przekonać o jej dojrzałości, kiedy ona robi mi takie numery? 
-Proszę to zrozumieć, że jest jej najzwyczajniej w świecie ciężko oswoić się z tą sytuacją.
Westchnął głęboko i przeczesał dłonią włosy.
-Czy jest w bezpiecznym miejscu? - spytał wyczekująco.
-Mam wszystko pod kontrolą - uśmiechnąłem się ciepło, aby dodać mu trochę otuchy. Bardzo dobrze rozumiałem co teraz czuje. Na pewno bał się o nią, bo w końcu, który ojciec nie boi się o swoje dziecko?
-Dziękuję - powiedział, kiedy wychodziłem z jego gabinetu. Nie chciałem, żeby dostrzegł zawahanie w moim zachowaniu. Nie chodziło o to, że Valerie nie była bezpieczna. Chodziło o to, że nie byłem pewien czy podjąłem decyzję. Jednak te odpowiednie wybory nie zawsze są takie przyjemne, prawda?
Pożegnałem się z Vanessą, która bez celu chodziła po holu i podglądała czy z roślinami w tym pomieszczeniu wszystko w porządku. Wsiadłem do samochodu i jeszcze przez chwilę nie odjechałem. Nagle moje rozmyślania przerwał dźwięk telefonu, charakterystyczny tylko dla jednej osoby. 
-Tak? - spytałem niepewnie. 
-Lou,,, Louis, musisz szybko tu przyjechać - powiedziała roztrzęsiona, w pośpiechu odpaliłem samochód i z piskiem opon ruszyłem, by jak najszybciej wrócić do niej.\
-Co się stało Valerie? - zdenerwowała mnie, teraz nie liczyło się nic innego, jak szybko do niej wrócić.
-Musimy jechać do Paula, jego żona zaczęła rodzić, a on nie ma z kim zostawić baru. 
-Przestraszyłaś mnie! - wykrzyknąłem z wyrzutem, przecież to nic takiego, zdążymy bez problemu. Nie pali się.
-Zrozum, to ważne bądź tu szybko! - rozłączyła się. Akcja "dziecko" rozpoczęta!

piątek, 6 lutego 2015

Rozdział 16 - What Now?

Witam wszystkich! Ostatnie dwa tygodnie były dla mnie ciężkie, ale semestr zaliczony, nie do końca tak jak bym chciała, ale jednak narzekać też nie mogę, a dodatkowo mój rocznik rozpoczął 18-tki, co nie zmienia faktu, że będę starała się dodawać rozdziały w czasie nie dłuższym niż 2-3 tygodnie. Dziś jest moja impreza a ja siedzę i piszę rozdział, bo czuję, że dziś mi się to w końcu uda. W internacie rozwalił mi się laptop i nie ma na razie opcji, żebym go odzyskała, co naprawdę będzie ciężkie, bo tracę wszystkie zdjęcia i dokumenty :< Cale szczęście za tydzień ferie i będę mogła od tego wszystkiego odsapnąć i poświęcić czas na rzeczy zaniedbane przeze mnie. Rozdział nie jest ani długi ani powalający, ale jest, w końcu cokolwiek :) Nie oczekuje od was wybaczenia, bo na nie nie zasłużyłam, przepraszam jeszcze raz i życzę miłego czytania! :>

Rozdział 16 - What Now?

Serce podskoczyło mi do gardła a w myślach pojawiły się najczarniejsze scenariusze. Co jeśli coś jej się stało? Dlaczego do cholery pozwoliłem jej iść samej, wiedząc jak wygląda sytuacja?! Miałem świadomość, że Dan jest nieobliczalny, ale nie sądziłem, że posunie się aż tak daleko. Starałem się oczywiście odsunąć od siebie te myśli, jednak kłębiły się one w mojej głowie. Sprawdziłem jeszcze raz wszystkie pokoje z nadzieją, że jednak pominąłem któryś i ona się właśnie tam znajduje. 
-Louis, dobrze że Cię widzę. Gdzie jest Valerie, chciałbym z nią porozmawiać - z zamyślenia wyrwał mnie pan Crossley. Cholera, co ja teraz mu powiem.
-Z tego co mi wiadomo Valerie.. Ona.. Bierze prysznic. Zejdzie jej pewnie długo, bo stwierdziła, że musi odreagować - no Tomlinson, czasem potrafisz trochę ruszyć głową. 
-Dobrze, przyjdę jeszcze do niej - skinąłem tylko głową i patrzyłem jak jej ojciec oddala się do swojego pokoju. Ogarnęła mnie panika. co z tego, że zyskałem na czasie, jak i tak nie skończy się to dobrze, jeśli nie podejmę żadnych działań. Cholera, miałem ochotę spoliczkować się sam za moją nieumyślność. Jestem tu, żeby się o nią troszczyć, a pozwalam jej zniknąć. Gdyby jeszcze odbierała swój telefon.
Wyszedłem na taras, żeby zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. W takiej sytuacji trzeba trzeźwo myśleć. Kiedy tylko wyszedłem oświeciło mnie, przecież ona może być właśnie z Harrym. Dlaczego ja na to nie wpadłem?! Automatycznie wybrałem numer przyjaciela i z niecierpliwością czekałem na to aż odbierze. Po kilku sygnałach usłyszałem jego głos po drugiej stronie.
-Wybacz stary, że tak długo, ale właśnie wychodziłem spod prysznica, coś się stało? 
-Właściwie, to jeśli Valerie jest z Tobą, to nic się nie stało - powiedziałem w oczekiwaniu na odpowiedź.
-Przykro mi, odjechałem od razu po wyjściu, Val szła w stronę domu. Jak to jej nie ma? - spytał zdenerwowany. 
-Czekałem na nią, ale od kiedy wyszła z Tobą jeszcze nie wróciła - odpowiedziałem.
-Podejrzewasz, gdzie ona może być? - w jego głosie wyczułem nutkę zdenerwowania, jak i nadziei. Jestem tylko pewien, że czuł się lepiej niż ja. Na pewno nie czuł sie niepotrzebny.
-Nie mam pojęcia, ale idę próbować zrobić cokolwiek, nie mogę tak siedzieć w miejscu bezczynnie - stwierdziłem. 
-Za 10 minut u Ciebie jestem, wymyślimy coś razem.
-Nie ma mowy Harry, siedź tam gdzie jesteś i czekaj na wiadomości ode mnie. Znajdę ją na pewno - powiedziałem i rozłączyłem się. Nie chciałem angażować w to mojego przyjaciela. To ja "zgubiłem" Valerie i to ja ją znajdę. Ruszyłem do środka aby iść po klucze i jechać od razu do Red Drink Bar, bo gdzie indziej ona może być. Bałem się tylko reakcji Dana. Nie mogłem pozwolić sobie na kolejną bójkę, szczególnie kiedy pan Crossley jest w domu. Nagle usłyszałem szelest w kącie ogrodu. Był prawie nie do wyłapania, jednak noc była podejrzanie spokojna, za spokojna. Małymi krokami udałem się w stronę hałasu, starając się być jak najciszej, jednak czułem, że przyśpieszone bicie mojego serca słychać z kilometra. Bałem się, że spotkanie z Danem, albo chociaż z jego ludźmi nadejdzie dużo szybciej niż myślałem. Nagle zarysowała się postać bardzo krucha i już wiedziałem, że nie może to być żaden z tych przerośniętych pomocników Dana. Podbiegłem szybko do dziewczyny, która była przemarznięta. Okryłem ją kurtką, ponieważ mi było wystarczająco gorąco. Rozpierała mnie radość z tego, że Valerie się odnalazła.
-Zabierz mnie do domu - było jedynym co powiedziała. Chwyciłem ją na ręce i najostrożniej jak tylko mogłem zaniosłem ją do łóżka. Delikatnie ułożyłem ją na pościelach i obok niej położyłem piżamy i dwa koce. Nie wiem gdzie ona się podziewała tak długo, ale byłem pewny, że dziś już nic się nie dowiem.
-Zostań ze mną - szepnęła, jak tylko opuszczałem jej pokój. 
-Valerie, nie mogę, wiesz, że  jest tu Twój ojciec.
Uniosła się na łokciach i szukała mojej sylwetki w ciemności. Kiedy tylko ja odnalazła powiedziała:
-Wiesz gdzie ja mam te jego zasady? Najpierw wpaja mi to wszystko do głowy a na końcu i tak robi co chce. Zawsze musi postawić na swoim. 
Przemieściłem się na jej łóżko i usiadłem na jego skraju. 
-Valerie, wiesz, że nie możesz być na niego zła tylko dlatego, że zakochał się.
-To nie jest zakochanie - powiedziała stanowczo.
-Byłaś kiedyś zakochana? - spytałem, nie oczekując w ogóle odpowiedzi i od razu ciągnąłem dalej. - Człowiek potrafi robić różne głupoty z miłości, więc nie rób mu wyrzutów, tylko pozwól cieszyć się tym co ma.
-Mam co do niej złe przeczucia - powiedziała, kładąc się.
-Uczymy się na błędach - wstałem, okryłem ją kocem i teraz już pozwoliła mi odejść, nie zatrzymując mnie. - Nie rób mi tak więcej, bo zaczynałem się już bać. Dobranoc.

***

Raz, dwa, trzy. Otworzyłem oczy z niemałą trudnością. Tej nocy myślałem tylko co mogłoby się stać, gdyby poszła ona w inne miejsce. Nie chodziło już o samą odpowiedzialność, tu chodziło o coś więcej. Chodziło o Nią. Nie mogę dłużej dla niej pracować, wiedząc na jakie niebezpieczeństwo ją narażam. Przede mną najtrudniejsza życiowa decyzja. Czy potrafiłbym wytrzymać bez niej, wiedząc, że nie jestem jej do końca obojętny? Ta praca miała być jak każda inna. Przychodzę tu, robię to co leży w zakresie moich obowiązków i w końcu odchodzę bez żadnych sentymentów. Brawo Tomlinson, jak zwykle coś w Twoim życiu nie idzie tak jak powinno.
Nagle z rozmyślań wyrwały mnie krzyki, wciągnąłem koszulkę i pobiegłem sprawdzić co tak naprawdę się stało. Moim oczom ukazała się Valerie, która ciskała rzeczami po swoim pokoju. W samym centrum tego huraganu stał jej ojciec.
-Nie ma mowy, żeby ona tu została! Kim ona do cholery jest, żeby wprowadzała się tu i jeszcze może panoszyła jako nowa mamusia?!
-Valerie uspokój się kochanie. To tylko na próbę, postaraj się ją przyjąć ciepło. To tylko tydzień.
-"Valerie, tego Ci nie wolno" hihihih"To możesz" hihihi"Proszę zrób to i to" - przedrzeźniała dość piskliwy głos Vanessy. Próbowałem powstrzymać się od śmiechu, ponieważ uznałem to za wielce niestosowne. - Mam znosić to przez cały cholerny tydzień?!
-Nie musi być tak źle. Jesteście do siebie bardzo podobne.
-Bo jesteśmy kobietami? To jest jedyne podobieństwo między nami, zaufaj. A ja myślałam, że masz jeszcze trochę szacunku do samego siebie.
-Teraz to przesadziłaś. Nie będziesz tak mówić o moich wyborach...
-Zostaw mnie samą - przerwała mu. Jej oczy zaszkliły się w niewiarygodnie szybkim tempie i posłała mi spojrzenie, że mam jej pomóc.
-Przepraszam panie Crossley, nie chciałbym przerywać, ale przyszedłem przypomnieć, że Valerie jest umówiona do kosmetyczki za pół godziny.
-Dobrze, dokończymy tę rozmowę później - jak tylko jej ojciec opuścił pomieszczenie dziewczyna zaczęła pakować wszystkie swoje rzeczy w pośpiechu.
-Co ty wyprawiasz? - spytałem chwytając ją za nadgarstki.
po jej policzkach zaczęły spływać łzy, a ja czułem jak kuje mnie serce. 
-Wyprowadzam się stąd i nic nie jest w stanie zmienić mojej decyzji.
-Zachowujesz się jak naburmuszony dzieciak - stwierdziłem stanowczo. Miałem szczerą nadzieję, że uda mi się skłonić ją do zmiany decyzji.
-Nie będę tu przebywać kiedy ona będzie w tym domu panoszyć się jak królowa - mówiła przez łzy, starając się wyrwać dłonie z mojego uścisku. - Pomożesz mi? - dodała z nadzieją. Jej głos zadrżał a ja nie mogłem wypowiedzieć ani słowa. Skinąłem tylko głową i rozluźniłem zaciśnięte dłonie, dając jej możliwość dalszego pakowania. Źle czułem się z tym, że jej pomagam, ale jeszcze gorzej czułbym się gdybym jej tej pomocy nie okazał.
Po 20 minutach Valerie była już gotowa, czego nie mogłem powiedzieć o sobie. Nie chciałem sprzeciwiać się jej ojcu, jednak ona działała na mnie w trudny do wyjaśnienia sposób.
-Teraz jedziemy 'do kosmetyczki' - podkreśliła - a potem po prostu zadzwonię do niego, ze nie wrócę do domu, dopóki ona tu będzie. 
-Nadal nie uważam, że to jest dobry pomysł.
-Po prostu to zróbmy, nie myśl o konsekwencjach, nie boję się ich.
-Ale ty jesteś odważna - powiedziałem sarkastycznie.
-Ha ha, zabawne bardzo.
-Jestem ciekaw tylko jak wytłumaczysz ojcu, że do kosmetyczki jedziesz z ponad 30 kilową walizką? - zaśmiałem się na to jak zabawnie musiało to zabrzmieć.
-Nie marudź tylko nieś - odgryzła się krótko i ruszyła w stronę drzwi. To będzie ciężkie zadanie.

***

-Cześć Louis kochanie, co ty tu robisz? - powiedziała Lottie jak tylko zobaczyła mnie w naszym wspólnym mieszkaniu, całując mnie w policzek.
-W zasadzie to nie jestem sam - oznajmiłem jej zakłopotany, przeczesując włosy ręką. 
-Gdzie jest Harry i w co znowu ona się wplątał? - spytała śmiejąc się.
-Tym razem to nie Styles - w tym momencie do kuchni dumnym, pełnym gracji krokiem wkroczyła Valerie.

-Co ty na to, żeby została tu na tydzień? - po minie Lottie widziałem, że była wielce rozbawiona. Mi nie było na tyle do śmiechu. Zadawałem sobie w głowie tylko jedno pytanie : "Co teraz?".